Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żaden wstyd stanąć za straganem

Wanda Mołoń
Maria Rajzerowa, rynkowa seniorka, nie lubi określenia - przekupka: - Mówcie mi  kupcowa.
Maria Rajzerowa, rynkowa seniorka, nie lubi określenia - przekupka: - Mówcie mi kupcowa. Fot. Wojciech Zatwarnicki
Miotłami handluje student prawa. Inżynier i polonistka sprzedają owoce i warzywa. Najstarszy na zielonym rynku od pięćdziesięciu lat. Najmłodszy - od dwóch.

Elita rozłożyła się na stołach. Drobnica - na chodniku. Kiszoną kapustę odmierzaną garnuszkiem kupisz na trzecim stole, a polski czosnek na pierwszym. Nie bierz chińskiego, bo choć dorodniejszy, smaku i zapachu nie poczujesz.

Na zielony rynek przy ul. Targowej w Rzeszowie dotarła demokracja. Kto chce, może handlować. Tak uważa inżynier Kazimierz Sikora, który handel ma we krwi po matce Katarzynie, nazywanej "hrabiną" rzeszowskich przekupek.

Handlowała po wojnie świetną kiełbasą, kaszami, owocami, warzywami na placu rynkowym koło Ratusza. Mieszkaliśmy pod numerem 11, gdzie dziś jest Urząd Miasta. Przed wojną trudno było o pozwolenie na handel. Dzisiaj handluje, kto chce.
Po kupcu wieku nie widać. Skwarnie, słotno, mroźnie, on na placu. Ponad pół wieku, wliczając pomaganie matce. Ma szacunek dla handlu i klienta. Z pomarańczy od "Wuja" Sikory sok po brodzie cieknie. Czemu "Wuja"?

- Tak na mnie wołają - śmieje się.

- Każdy oferuje towar pierwszej jakości, bo fuszerka nie przejdzie - tłumaczy siostra Sikory, pani Janina. Ona, polonistka na emeryturze, miłośniczka literatury pięknej, mówi, że żaden wstyd stanąć za straganem.

Dajmy na to chłopak handlujący miotłami studiuje prawo. Pewnie na miotłach nie skończy.

Kupcowa brzmi godniej

Maria Rajzerowa (lat 85), też rynkowa seniorka, nie używa określenia - przekupka. Kupcowa brzmi godniej. Robota pali się jej w rękach. Narzeka, że konkurencja spora, a opłaty rosną. Znowu podniósł się ZUS. Powoli więc wycofuje się z handlu zostawiając stragan w rękach synowej Danusi.

W porównaniu z Sikorą i Rajzerową Tomek Osinko jest nowicjuszem. Dwa lata na placu, kiosk 44. Świtem gna na PTHW żeby towar wybrać prima sort i "po pieniądzach". Sprawnie układa piramidy z jabłek, pozwala grzebać w owocach, koper i szczypiorek ma po złotówce, preferuje sałaty masłowe. Mówi, że klient kupuje oczami - jak towar ładny, obejrzy. Może kupi.

Czemu handluje? - Tak wyszło, trzeba coś robić, żeby żyć.

We wtorki i piątki tłum rozpycha się łokciami. Po świeże owoce i warzywa, bańkę na mleko, która oddzieli śmietanę, po widły, kute siekiery i motyki lepszej jakości niż blaszane w hipermarketach. Po świeże pieczywo z Żołyni (ponoć najlepsze), po brzozowe miotły, stolnice, doniczki, grabie, przetaki do piasku i popiołu, chustki w kwiaty do kościoła. Szyte buty ze świńskiej skóry rodem z Nowego Wiśnicza kupisz za 35 zł.

[obrazek3] Kazimierz Rutyna z Ropczyc: - Klienta wypatruje się z utęsknieniem. Przy którym stoisku zatrzyma się?
(fot. Fot. Wojciech Zatwarnicki)Rynek niczym dom

Do "swoich" kupców idzie się po sprawdzoną jakość. Na przykład do Jana Porady po balkonowe sadzonki, dorodne i dobrze ukorzenione.

- Ile pani chciała tej smagliczki?

- A jutro nie będzie taniej?

- U mnie jutro zdrożeje - Porady nie opuszcza dobry humor. Za darmo doradzi, co której roślinie potrzeba, czy woli słońce czy cień.

- Kocankę dobrze jest sadzić z pelargoniami, wrasta między nie i podtrzymuje łodygi.
Kupiec lubi pożartować z klientem, nie kwasi miny, kiedy ten wyogląda towar i odejdzie. Ogrodnikiem jest z praktyki, za to córka dobrze wykształcona w kwiaciarstwie.

Rynek dla Pordy jest niczym dom. Nie męczy go gwar. W torbie pod stołem - przy tym samym stoisku od piętnastu lat - trzyma dwa termosy, z kawą i zupą.

- Poukładam, poukładam, wypijam kawkę, za jakie dwie godziny zupka i kromeczka chleba. Około siedemnastej zwijam interes i do domu.

Pani Alina rozkłada towar o czwartej rano.

- Zanim wszystko zniosę, porozkładam, godzina ucieknie.

Na rynku stoi od dwudziestu lat. Zima - warzywa, wiosna - sadzonki.

- Ja fotograficzna nie jestem, zdjęcia nie róbcie. Z czegoś żyć trzeba. Mąż nie ma pracy, córka skończyła studia, dwa kierunki, syn jeszcze studiuje.

Budek przybyło

Bywalcy wiedzą, że po dorodne sadzonki róż idzie się do Kazimierza Karpa. Ma dobrą rękę.

- Najlepiej sprzedają się wielkokwiatowe, rabatowe, pnące, parkowe - opowiada Karp. - Teraz zapanowała moda na róże okrywowe i płożące, takie co ścielą się po ziemi.

Na zielonym rynku od 35 lat. Zna wszystkich. Co się zmieniło?

- Budek i producentów przybyło, którzy faktycznie handlują własnym towarem, mniej jest pośredników. O klienta trzeba dbać, bo raz wepchniesz badziewie, więcej nie wróci.

Po świeże i suszone grzyby idzie się do pani Ani (pierwszy stół pod wiatą). W czwartek miała czerwone kozaki i maślaki. Dziw natury, żeby z końcem kwietnia handlować świeżym grzybem. Ma wszystkiego po odrobinie - cebulę, fasolę, czosnek, rzodkiewki.

Po kasze gryczane, jaglane, groch, ziarna słonecznika, suszone owoce idzie się do pani Krysi, bo - jak mówi kupcowa - coraz więcej osób szuka zdrowej żywności.

[obrazek4] Kazimierz Sikora wrósł w pejzaż placu targowego. Handluje już ponad pół wieku, wliczając pomaganie matce.
(fot. Fot. Wojciech Zatwarnicki)Głowa z sałatą pod hydrantem

Przy targowej studni zakaz mycia odpadków pod karą grzywny. Ale mężczyzna odkręca kurek i puszcza strumień lodowatej wody na kark. Nikogo to nie dziwi. Całe lato myją pod hydrantem nogi, zdarza się, że facet rozbierze się do spodenek i pod wodę.

Naprzeciw hydrantu pan Jerzy z trzebowniskiej gminy zachwala heliotrop zwisający, co pięknie się krzewi. Na rynek jeździ sezonowo z sadzonkami papryki, pomidorów, selerów, pora i kwiatów. Stół rezerwuje, płaci od metra.

Na zielonym rynku znajdziesz leki z bożej apteki. Smalec z borsuka dobry na płuca, smalec gęsi z olejkiem rycynowym na chore stawy kolanowe, a kozi łój na spierzchnięte i pękające pięty, albo syrop z kaliny - lekarstwo Łemków na przeziębienie.

- Gęsi smalec będzie jutro, dostawa z Poznania. Wracamy do naturalnych terapii - mówi właściciel stoiska z dobrym miodem i gęsio-kozimi specyfikami. Nazwiska nie poda. W ogóle kupcy wolą być anonimowi.

Ludziska ubożeją

Ruch zaczyna się przed piątą. Od strony ul. Targowej i 8 Marca ciągną sznurkiem samochody dostawcze. Ludzie śmigają ze skrzynkami, aby szybciej, bo wjechać musi kolejny. Wre, jak w ulu. Przed szóstą zaklinowują się obydwa wjazdy.

- K...a, nie widzisz, gdzie jedziesz! - robi się nerwowo.

Na pierwszym stole pod wiatą rośnie góra jaj.

- Z fermy za Pilznem, ale jak od podwórkowej kury - zachwala pan Antoni. 25 groszy mniejsze, 30 - większe. Jaj nie czuć chemią. Dziennie wystawia około tysiąca sztuk. Nie wszystkie sprzeda.

- Bo duży wysyp "jaj chłopskich" - śmieją się przekupki.

Swoje wiedzą, bo jajo wiejskie lepsze, z żółtym żółtkiem, a nie podbarwionym, jak z mieszanki.

Antoni wstaje o czwartej. Mówi, że zegar biologiczny już mu się dostosował. - Tu wielkich pieniędzy nie zarobisz, ot, tyle, żeby dało się żyć.

Pan Jan zachwala rabarbar. - Bez nawozów, z własnego zagonu. Na placek i kompot.

Inny kupiec (nazwiska nie poda) wystawia kiszoną kapustę. Od siedemnastu lat. Sprzedaje na garnuszki, kopiaty za półtora złotego. Idzie dwa, trzy wiaderka dziennie. Kto raz kupi, wraca, bo kapusta z Wilkowyi ponoć lepsza od "Sandomierskiej".

- Ludzie ubożeją - komentuje Jan od rabarbaru. - Mniej kupują i o pięć groszy się targują. Dwa, trzy lata temu nie do pomyślenia.

Najpóźniej (ok. 9-tej) rozkładają się rajstopy, z klinem podwójnym, pojedynczym i bez. Niedrogie, prosto od hurtownika. Polka na Podkarpaciu wybiera z klinem, bo ma trochę ciała. Wzorki są na nóżkach (do obejrzenia). - Szkoda, że plastikowe, bo byłoby, na czym oko zatrzymać - żartują mężczyźni.

Drobnica bez pozwolenia

- A nie doniesiesz na mnie, bo ja bez pozwolenia - chuda babina z Widełki rozgląda się trwożnie. - Tylko kilka pęczków bagna. Włożysz między szmaty do szafy, zapachem mole przegonisz.

Babina placowego zarobi najwyżej parę groszy. - Żadnego zdjęcia, bo we wsi rozpoznają - zastrzega.

Drobnica handluje bez pozwolenia. I opłaty placowego, jak się uda. Jak szczupły mężczyzna o śniadej cerze z patelnią w ręku, który na nasz widok zirytowany warczy:
- Ta nagrywa, ten filmuje!

I się zmywa.

Jak Ukrainka z Kołomyi, która ledwo rozłożywszy drewniane korale, zaczyna je upychać z powrotem do kraciastej torby.

Handel bez rozkoszy

- Taż tu każdy kamień jest wykupiony, bo handlował tu mój ojciec - mówi mężczyzna krążący między stołami ze starzyzną. Jedyny rozmowny (ale też bez nazwiska).

Reszta woli milczeć. Niektórzy jakby wczorajsi już od rana. Mężczyzna usprawiedliwia - grzebali po śmietnikach, upłynnili co się dało, a głodnemu piwo wystarczy, żeby zamroczyć.

- Rozkosz ludzi tu nie przygania. Z tych, co tu handlują, niejeden by się zastrzelił, tylko nie ma czym - w głosie gorycz.

Ale tylko tu znajdziesz stare części do "Frani" i zużytego zegara, szkaplerz i łyżeczkę, znaczki i monety, historię o Stalinie i mosiężny lichtarzyk.

- Patrzy pani, co ludzie na chodniku rozkładają - stare buty, śrubki, niemodne spódnice, spraną pościel. Życiorysy podobne - pani Genia (81 lat), po trzech zawałach i paraliżu, wyniosła ciuchy po dzieciach. Wychowała sześcioro. Ciężko im więc mamie chociaż ciuchy podrzucą, żeby sobie dorobiła.

- Dwa złote za plac, zarobku może z pięć. Będzie na chleb - cieszy się pani Genia. Żebrać nie pójdzie, swój honor ma. I między ludźmi jest, nikogo o nic prosić nie będzie.

Ten handluje, tamten markuje

Kupcy skarżą się, że nie ma gdzie parkować. Ludzie rezygnują z zakupów na hali, bo miejsca zajęte. Pierwsza fala kupujących przelewa się przed siódmą. Później pora emerytów. Potem oddech - i znowu ruch po piętnastej. A zielony rynek nie cały jest zielony, bo wciska się taniocha z Chin, bluzki i biustonosze, koraliki i świecidełka. Na straganach pojawia się towar z marketów (taniej kupisz, drożej sprzedaż). Każdy orze, jak może.

Kupcy wiedzą, kto handluje swoim, a kto zarabia na różnicy cen, kto handluje, kto markuje. Ale rynek trzyma się solidarnie. Jeden drugiemu miejsca i krzesła popilnuje, ścieśni towar, by drugi się zmieścił.

Bo przy Targowej miejsca mało. Handel wylewa się na chodnik przed Starym Cmentarzem.

***

Zmierzcha. Pod stołem pod "ścianą płaczu", jak handlarze starzyzną nazywają ostatni stół pod wiatą, chrapie mężczyzna.

- Eee tam, nic mu nie będzie, najwyżej soki puści. I pójdzie do dom.
Mężczyzna zwija kram. Przyjdzie jutro.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24