Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Buczkowski: Cwaniak warszawski, nie rzeszowski

Marcin Kalita
Zbigniew Buczkowski: - Lermaszewskim zostałem na długo. Ludzie na ulicy zwracali się do mnie tym imieniem.
Zbigniew Buczkowski: - Lermaszewskim zostałem na długo. Ludzie na ulicy zwracali się do mnie tym imieniem.
Rozmowa z aktorem Zbigniewem Buczkowskim.

- Pokusił się Pan kiedyś, żeby zliczyć wszystkie filmy, w których wziął Pan udział?

- Ponad 180! Wśród nich jest też kilka seriali. Jedna z gazet okrzyknęła mnie kiedyś mianem króla seriali. Nie było to dla mnie wyróżniające. Aktor nie lubi, kiedy mu się przypina jakieś łatki, a już na pewno nie tego typu.

- Jest Pan chyba najpopularniejszym polskim aktorem, który nie ukończył szkoły teatralnej.

- Ale muszę się panu pochwalić, że zdałem do niej. I to za pierwszym razem, a niektórzy aktorzy podchodzili do egzaminów kilka razy. Nie zostałem jednak przyjęty.

- Dlaczego?

- Zdawałem do szkoły razem z moim serdecznym kolegą, z którym snuliśmy wspólne plany zawodowe. On nie miał szczęścia. Włodek Preyss, bo o nim mowa, miał już wtedy na swoim koncie dużą rolę u Sławka Piwowarskiego. A ponieważ należę do ludzi, którzy zawsze pomagają innym, zasugerowałem mu, żeby zwrócił się z prośbą o pomoc do Andrzeja Wajdy. Został przyjęty. Natomiast ja zostałem wezwany do ówczesnej dziekan Marii Kaniewskiej, która razem z Jadwigą Chojnacką oznajmiła mi: "Zbyniu, w tym roku się nie dostaniesz, ale w przyszłym przyjmiemy cię od razu na drugi rok. Tymczasem pojedziesz do teatru w Jeleniej Górze, do mojego znajomego. Tam sobie pograsz i poznasz zawód od kulis".

- Podobno przyjaźnił się Pan z Janem Himilsbachem?

- To prawda. Pamiętam, że było mi nawet przykro z tego powodu, ale nie zaprosiłem go na swoje wesele. Bałem się, że Janek sobie popije i narozrabia. Dziś wiem, że popełniłem błąd. A co tam, byłoby przynajmniej wesoło! Po pewnym czasie, kiedy wracaliśmy z planu filmowego z Łodzi, Janek powiedział do mnie: "Nie byłem na twoim weselu, ale wódki weselnej to muszę się napić". Zaprosiłem go do domu, żona przyszykowała zakąski. Byłem przekonany, że będzie siedział, aż wypijemy flaszkę. A on wypił tylko dwa kieliszki, grzecznie podziękował i poszedł do pokoju moich dzieci. Rzucił swoim charakterystycznym, zachrypniętym głosem: "Bobaski, chodźcie do wuja". Mój synek, o dziwo, wyciągnął do niego rączki. I wtedy Janek był zaskoczony, bo myślał, że dzieci się go wystraszą. Nawet się wzruszył. Po kilku dniach zadzwonił do mnie i powiedział, że muszę zdać ten egzamin. Złożyliśmy papiery w ministerstwie. Po jakimś czasie poszedłem na egzamin i z dnia na dzień stałem się zawodowcem. Podniesiono mi stawkę o cały tysiąc złotych.

- Popularność przyniosła Panu rola największego cwaniaka warszawskiego, Henia Lermaszewskiego w serialu "Dom".

- A więc właśnie, cwaniak warszawski. Nie słyszałem żeby używano określenia: cwaniak rzeszowski, krakowski czy gdański. To określenie tyczy się tylko stolicy. Dziś nazwalibyśmy go biznesmenem. Był to facet, który potrafił wszystko załatwić, sprzedać, był niezwykle obrotny. Sąsiadka chciała kilo cukru, dostała cały worek. Nie było mięsa, to przywiozłem świnię na motorze. W pewnym momencie zacząłem się jednak wzbraniać przed rolami cwaniaczków i łobuzów. Pamiętam, jak kiedyś podeszła do mnie starsza pani i powiedziała, że z całą rodziną bardzo mnie lubi, ale żebym nie grał już brutalnych ról.

- Może dlatego jest Pan postrzegany jako zimny drań, bo urodził się Pan w ostatni dzień kalendarzowej zimy?

- Pewnie, potrafię zagrać bandziora, ale z natury jestem pogodnym i spokojnym człowiekiem. Uwielbiam pomagać ludziom. Zdarzało mi się załatwić kolegom rolę w filmie.

- A Panu udało się coś czasem załatwić na tak zwaną gębę?

- No pewnie. Kiedyś zdarzało mi się załatwiać pralkę czy lodówkę. Moja żona czasem się denerwowała, bo ciągle ktoś dzwonił. Heniem Lermaszewskim zostałem na długo. Często ludzie na ulicy zwracali się do mnie tym imieniem. Bawiło mnie to. Natomiast znam takich aktorów, którzy w sytuacji, kiedy mylono ich prawdziwe imię, robili się czerwoni ze złości.
- Podobno początkowo odrzucił Pan propozycję Marka Koterskiego, by zagrać w jego głośnym filmie "Porno"?

- To prawda. Dostałem jedną kartkę scenariusza i czytam: "podchmielony urzędnik w kapeluszu przechodzi koło bramy, zaczepia go kobieta lekkich obyczajów, dogadują się i odbywają stosunek na peryskop". Zażyczyłem sobie takiej stawki, że byłem przekonany, iż sami zrezygnują. Myliłem się. Kręciliśmy tę scenę w pobliżu hotelu Grand przy Piotrkowskiej w Łodzi. Mnóstwo gapiów. Nie wyobraża pan sobie, jaki ja stres wtedy przeżywałem. Nie zauważyłem nawet, kiedy skończyliśmy ujęcie.

- Ostatnio widzowie kojarzą Pana głównie ze "Świętej wojny".

- Kiedy zgłoszono się do mnie z tą propozycją, powiedziano, że jeśli się nie zgodzę, to nie będzie serialu. Myślałem, że powstanie maksymalnie kilkanaście odcinków, ale kiedy ruszyła cała machina produkcyjna, przeciągnęło się do dziewięciu lat! Bardzo miło wspominam tę pracę. Wspaniała ekipa. Krzysia Hankego, czyli Bercika, poznałem dopiero na planie, natomiast Joasię Bartel pamiętam jeszcze z czasów chałturzenia w kabaretach. No i przede wszystkim ta wspaniała śląska gwara. Mam sentyment do tamtego regionu. Swoją pierwszą główną rolę zagrałem w "Śladzie na ziemi" Zbyszka Chmielewskiego - o budowie Huty Katowice. Trochę filmów na Śląsku nakręciłem.

- Trzy lata temu nagrał Pan album "Koło kina". Po co Panu była ta płyta?

- Gdyby mnie ktoś zapytał, kiedy miałem 16 lat, kim chciałbym zostać w przyszłości, odpowiedziałbym: piosenkarzem. Grałem w teatrze, w kabaretach, w filmach, ale w dorobku płyty jeszcze nie miałem. Któregoś dnia zadzwonił do mnie kompozytor Andrzej Rutkowski i powiedział: "Panie Zbyszku, pan mnie nie zna, ale ja pana znam". Okazało się, że to jest kumpel Staśka Wielanka, z którym się wychowałem w jednej dzielnicy. Powiedział, że podoba mu się mój głos, który idealnie pasowałby do jego kompozycji. Niechętnie podszedłem do tego pomysłu. Ale żona powiedziała mi, że ktoś przynosi mi na tacy prezent w postaci płyty, więc żebym chociaż spróbował. Umówiłem się z kompozytorem i okazało się, że piosenki przypadły mi do gustu. Bardzo się cieszę, że mam taką płytę w swoim dorobku. Jedyne, czego żałuję, to że nigdy nie nauczyłem się grać na gitarze. Ale gdybym się nauczył, to pewnie nie zostałbym aktorem, tylko grał w jakimś zespole. Czyli - jak to się mówi - nie ma tego złego…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24