Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Pękalski: Jestem czarodziejem drewna

Beata Terczyńska
Wojciech Zatwarnicki
- Te dwie durnowate buźki to czady - pokazuje Zdzisław Pękalski na pomalowane drzwi do piekła w swojej galerii. - To właśnie nasze, skłonne do wesołej rozróby diabły, stały się powodem, że ludzie w całej Polsce krzyczą "więcej czadu", gdy gra kapela nie dość jurnie.

Zdzisław Pękalski

Zdzisław Pękalski

urodził się w 1941 r. we Lwowie, dzieciństwo spędził w Przemyślu. Zainteresowania plastyczne rozwijał w Studium Nauczycielskim w Rzeszowie oraz Instytucie Wychowania Artystycznego na UMCS w Lublinie. Od 1963 r. mieszka w Hoczwi, gdzie pracował jako nauczyciel w miejscowej szkole. Tu prowadzi autorską galerię sztuki. Chętnie spotyka się w niej ze zwiedzającymi, by opowiadać o tym, na czym zna się najlepiej - o diabłach i aniołach.

Jakiś czas temu odwiedziliśmy bieszczadzkiego artystę, przed którym anioły i biesy nie mają tajemnic.

W jego domu w Hoczwi, zastajemy go przy pracy. Właśnie kończy drewnianą ramę do Madonny, która ozdobi sporą kapliczkę, struganą dla przyjaciela z Białki Tatrzańskiej. Dach gontem kryty jak się patrzy leży już w rogu podwórza.
- Ta rama to deska z podłogi ze stajni, patrzcie jak wyracicowana - głaszcze drewno.

- Przyjaciel przywiózł mi jeszcze cztery podkowy, już je wmontowałem w krzyż. Tu jeno zawiasy bieszczadzkie, połączone, zespawane. Takie podkowy ma na grobie Jędrek Połonina.

Rozglądamy się z zaciekawieniem po obejściu. Gospodarz prowadzi nas za dom, gdzie słychać szum potoku. - Takiego płotu jak u mnie to nigdzie nie zobaczycie - zachwala. - Co tam Kargul i Pawlak - macha ręką.

Faktycznie, ogrodzenie zachwyca niezwykłością. Sklecone ze sztachet, na których wiszą piły, kołowrotki, widły, trójnogi, rozmaitej maści garnki i mnóstwo innych staroci z duszą. Wśród nich pokaźny diabeł z widłami. Ze swym długim jak marchew nosem, odstającymi uszyskami i zakręconymi rogami wzbudza sympatię.
Pękalski, choć jesteśmy niezapowiedzianymi gośćmi i przerwaliśmy mu pracę, zaprasza nas do swej galerii.

- Nazywają mnie czarodziejem drewna - zaczyna ściszonym, teatralnym tonem. - Naprzód mnie czaruje drewno, a potem ja je. A z tej magii powstają moje prace artystyczne. Nigdy nie do powtórzenia.

- Poczekajcie, aż zrobię nastrój i potem zapraszam - zatrzymuje nas przed drzwiami.

Wchodzimy do ciemnej piwnicznej izby, która kiedyś była stajnią. Półmrok, pachnie sianem rozrzuconym po podłodze i jakąś magią. Drewniane ławy poustawiane dla odwiedzających, spragnionych opowieści gawędziarza, poety, aktora. Tylko kilka świec tli się w izbie.

Oświetla pomarańczowym światłem obrazy rozmaitych świętych malowane na deskach, nieckach, świńskich korytach, drzwiczkach, deszczułkach, denkach od beczek, sitach i na czym się tylko da, co ma słoje. Nad głową Pękalskiego wisi Ostatnia Wieczerza. Namalowana na blacie stołu ślusarskiego, na którym widać znaki czasu - nacięcia, rysy.

- Pod Panem Jezusem tkwią dziury po śrubach, które trzymały imadło mistrza - pokazuje artysta.
Apostołowie mają auereole z podków. Gdy się dobrze wpatrzymy w dzieło, zobaczymy, że jedna z postaci nie ma twarzy. To Judasz.
- Hejże płomieniu świecy, wyżej, mocniej, zajaśnij - nawołuje artysta tak bawiąc się głosem, że czujemy, jakbyśmy byli widzem w teatrze jednego aktora.

Przyjęcie gości, Pękalski zawsze zaczyna od zapalenia świec. Potem bierze w ręce olbrzymi róg i dmie, ile sił w płucach. I opowiada o sobie, rzeźbach, obrazach, ikonach.

Po lewej stronie stoi czarny piec, z czasów Dobrego Wojaka Szwejka. Artysta zachwyca się dźwiękami skrzypiących drzwiczek.

- One też grają melodię - demonstruje. - A widzicie te czarne drzwi, pomalowane w gęby diable? To wrota do piekła. A te dwie czerwone, durnowate buźki to czady. Nasze bieszczadzkie czady, skłonne do wesołej rozróby diabły stały się powodem, że ludzie w całej Polsce krzyczą "więcej czadu", gdy gra kapela nie dość jurnie - mówi.

Nagle wyciąga czachę z rogami. - Straszę nią niesfornych gimnazjalistów, gdy słyszę, że nie skąpią mi niewybrednych komentarzy myśląc, że nie słyszę: "dziwny jakiś ten gość', "ty, on jest chyba na haju" itp. Opowiadam im cuda i dziwy, że to prawdziwa diabelska czaszka. Niektórzy kruszeją - śmieje się. - Jak trzeba to jeszcze nacięcie z tyłu pokazuję, że to niby rana od postrzału, tak żeby dodać dramaturgii. Mam podejście pedagogiczne, przecież 40 lat byłem nauczycielem plastyki.

Diabla czaszka tak naprawdę wystrugana została z drewna. Tylko rogi są prawdziwe, doklejane.

Żaden z eksponatów z tej galerii nie jest na sprzedaż. - Bo zostałyby mi golusieńkie ściany i co bym gościom pokazywał? Można u mnie zamówić obraz, czy rzeźbę. Co roku np. marszałek zamawia ok. 30 sztuk na suweniry.
Kiedyś jedna ze zwiedzających nie kryła rozczarowania, że nic tu nie kupi. - Nic się nie martwcie mam dla was dwa anioły - rzekł jej Pękalski. - Ale nas jest 40, jak się nimi podzielimy? - fukała pani.

- Nic się nie bójcie, powiedziałem, każdy wyjdzie stąd z pamiątką - opowiada artysta i wyciąga Anioła Pierwszego - deskę z wystruganymi skrzydłami, aureolą i otworem na głowę. Można robić zdjęcia. Anioł Drugi jest bardziej nietoperzodiabłem. I ma większe wzięcie. Każdy chce poczuć się takim demonem.

Po wyjściu z galerii artysta pokazuje zwęglone deski oparte o dom. Pochodzą ze spalonej niedawno cerkwi w Komańczy.

- Ja na nich maluję - zachwyca się fakturą oczernionego drewna, które stało się bazą do szaty Madonny z dzieciątkiem. A dlaczego ono nie brudzi, nie kruszy się, to już moja tajemnica.

Tuż przed domem Pękalskiego, oczy przyciąga zabawna rosochata głowa czarownicy z olbrzymim krzywym nochalem, dwoma zębami i sękatym pryszczem na brodzie. Jej włosy to splątane patyki i gałęzie, jakby piorun w miotłę strzelił.

- To wiedźma bieszczadzka z synkiem niegrzecznym. A ten kieliszek, co stoi na pniu to pamiątka po turyście, który odważył się na brudzia z "piękną panią".

Gospodarz zaprasza nas jeszcze do swojego warsztatu. Pełno tu farb, pędzli, dłut, desek, rozpuszczalników, bejc, ołówków, szkiców na szarym papierze. Wyciąga portret Madonny na desce o dziwnym, zielonkawym kolorze.

- Wyciągnięta została z dna jeziora solińskiego. A te różańce wygrzebaliśmy w szufladzie zmarłej teściowej. Tu, na tym obrazie jest ich nowe miejsce.
Artysta stworzył też Matkę Boską Bieszczadzką. Trochę "westernowską", z koroną z końskich podków. Bo po filmie Wadima Berestowskiego "Ranczo Teksas" nasze góry zaczęły się kojarzyć z Dzikim Zachodem, końmi i rewolwerowcami.

Pękalski pokazuje też stertę desek przed domem, jakie zwożą mu różni ludzie. Czy ma już na nie pomysły?

- Każde drzewo to inne emocje. Czasami patrzę na deskę, jej słoje i mam kilka wizji. Która wybrać, żeby potem nie żałować? Zmagam się z myślami. Czasem muszę się nachodzić, żeby w końcu się zdecydować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24