Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zenon Laskowik: poznałem, co to ciężka praca

Rozmawiała Małgorzata Froń
- Śmiech był jest i będzie. Trzeba go tylko umieć wydobyć. Ja to robię od lat. Raz mi wychodzi lepiej, raz gorzej, ale cały czas nad tym pracuję.
- Śmiech był jest i będzie. Trzeba go tylko umieć wydobyć. Ja to robię od lat. Raz mi wychodzi lepiej, raz gorzej, ale cały czas nad tym pracuję. FOT. ARCHIWUM
Rozmowa z Zenonem Laskowikiem

- Wraca pan po latach na scenę, z nowym składem, z nowym programem. Na dodatek nic się pan przez te lata nie zmienił. Jak pan to robi, panie Zenonie?

(śmiech) - Jak ja to robię? Nic nie robię, mam twarz stworzoną do śmiechu i wykorzystuję to. A jeżeli chodzi o wygląd, to wiele osób mnie pyta, czy nie miałem liftingu.

- A miał pan?

(śmiech) - Nieeee!

- Ile pan ma lat?

- 63, nie mam nic do ukrycia.

- Pana receptą na młody wygląd i kondycje jest śmiech?

- Oczywiście, że tak. Śmiech był jest i będzie. Trzeba go tylko umieć wydobyć. Ja to robię od lat. Raz mi wychodzi lepiej, raz gorzej, ale cały czas nad tym pracuję.

- Ale czasy się zmieniły i dzisiaj ludzi śmieszy co innego, niż przed laty.

- Ludzie lubią pewne tematy i zawsze będą się z nich śmiać. Polityka, służba zdrowia. Jak na koncercie w Rzeszowie powiedziałem, że zaśpiewam piosenkę pt. "Czerwony Kapturek", a kiedyś za samo słowo "czerwony" zdjęliby mi numer z programu, to publiczność zaśmiewała się do łez. To samo przy skeczu o służbie zdrowia. Ludzie boją się śmiać z chorego, bo to nie przystoi, ale z sytuacji można się pośmiać. Ten facet, który w skeczu idzie przez szpitalny korytarz w ochraniaczu na buty, który założył na głowę, to autentyczny obrazek. Byłem kiedyś w szpitalu i widziałem taką sytuację. Życie jest tak obfite w tematy, że satyrykowi nigdy ich nie zabraknie.

Zenon Laskowik, artysta kabaretowy, twórca słynnego kabaretu Tey. Urodził sie w 1945 roku na Białorusi. Ukończył Akademie Wychowania Fizycznego w Poznaniu. W trakcie studiów stworzył kabaret "Klops", był również kierownikiem radiowęzła. W 1970 razem z Krzysztofem Jaślarem założył "Teya". Przez wiele lat, w duecie najpierw z Januszem Rewińskim, a potem Bogdanem Smoleniem, wyśmiewał absurdy PRL-u. Na początku lat 90. wycofał się z życia estradowego i został listonoszem. W roku 2003 wrócił na estradę. Jego pojawienie się z powrotem na estradzie zostało entuzjastycznie przyjęte przez publiczność. I tak jest do dzisiaj.

- Dzisiaj łatwiej rozśmieszyć ludzi, czy łatwiej było w czasach PRL, kiedy działał pan w kabarecie "Tey"?

- W czasach komuny ludzie we wszystkim doszukiwali się aluzji do tego, co się dzieje w kraju, co robi władza. Ale tak naprawdę nic się nie zmieniło. Władza jest nadal, problemy są nadal. I nadal jest z czego drwić. Dzisiaj nie muszę się bać, że mi cenzura zdejmie skecz, bo ma jakieś skojarzenia. Jestem jako twórca wolny. Przepowiadaliśmy tę wolność w kabarecie Tey i wyszło na nasze, mam satysfakcję.

- Wróćmy do pana występów z Bogdanem Smoleniem w kabarecie "Tey". Dlaczego właściwie panowie się rozstali. Prasa spekulowała na ten temat, mówiło się, że poszło o pieniądze?

- Nic podobnego. Rozstaliśmy się w zgodzie, nadal się spotykamy. A rozstanie nastąpiło, bo Bogdan miał inną wizję swojego artystycznego bytu. Poszedł w stronę disco polo, a mnie to nie interesowało. Dlatego nasza wspólna kariera została zakończona.

- Potem został pan listonoszem. Wielu pana fanów myślało, że to żart, nie mogło się z tym pogodzić.

- Listonoszem, zostałem przez przypadek. Przyszedł do mnie kiedyś listonosz z mojego rewiru i mówi, że poczty nie ma kto nosić. Ja do niego, że może ja bym mógł. Zrobił wielkie oczy, ale mówi: - Idź pan do naczelnika, może pana przyjmą. To poszedłem "na urząd". Wszyscy do mnie wyszli, nawet ten naczelnik. Myśleli, że sobie żarty stroję, a ja twardo, że chcę być listonoszem. W końcu kazali zrobić badania, dali mundur, czapkę i ruszyłem w miasto.

- Łatwo nie było?

- O Boże, było strasznie. Pierwszy facet, do którego zapukałem, żeby mu dać list, nie chciał mnie wpuścić, bo myślał, że jakiś film kręcę i za mną jest kamera. Musieliśmy ściągać naczelnika, który potwierdził, że jestem listonoszem. Wtedy mnie wpuścił. Pomyślałem, że jak wszyscy będą mieli takie obawy, to ja nic nie zarobię. Ale szybko się rozeszło, że Laskowik jest prawdziwym listonoszem i nie było już tego problemu.

- Ale były inne?

- Głównie ten, że wszyscy chcieli się ze mną napić. Już to wcześniej przerabiałem w Teyu, w czasach, kiedy dużo koncertowaliśmy. Wtedy cała Polska chciała się ze mną napić. I jak tu Polsce odmówić? (śmiech). Ale na służbie w mundurze i czapce odmawiałem. Miałem przecież w torbie ludzkie pieniądze, telegramy, listy.

- Chcieli pana podobno zrobić naczelnikiem?

- (śmiech) - Tak, chcieli mi dać jakąś funkcję. Zawsze odmawiałem. Nie mogli zrozumieć. Nasłany? Szpieg? Niczego nie mogli zrozumieć, tym bardziej, że jak mówili, że pracuję, to zawsze z powagą prostowałem: Nie pracuję, tylko pełnię zaszczytną służbę, na powierzonym mi rejonie. To było dla moich zwierzchników nie do pojęcia.

- Dobrze się pan bawił przez te lata, gdy pan listy i pieniądze roznosił?

- Poznałem, co to ciężka praca, poznałem wielu ludzi, życie od podszewki. Mam z tamtego czasu całą masę obserwacji. Chcę je wykorzystać i zrobić program "Świat Zenona Pocztyliona". Myślę, że w przyszłym roku widzowie będą mogli go obejrzeć.

- Czym dla pana jest scena, kabaret?

- Ja tym żyję, nie żyję z tego. Dlatego, jak zdrowie pozwoli, będę nadal tworzył kabaretowe programy. I będę się śmiał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24