Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zofia Gągała-Bohaczyk - pani od lalek, pierogów i innych szalonych pomysłów

Andrzej Plęs
- Przez lalkę można pokazać wszystko. To nie tylko zabawka, to wspaniały wytwór naszej wyobraźni - przekonuje Gągała-Bohaczyk.
- Przez lalkę można pokazać wszystko. To nie tylko zabawka, to wspaniały wytwór naszej wyobraźni - przekonuje Gągała-Bohaczyk. Paulina Sroka
Wulkan energii, nadprodukcja pomysłów. W życiu musi mieć "pod górkę", bo tylko przeciwności ją mobilizują. Zofia Gągała-Bohaczyk mnóstwo życiowych decyzji podejmowała na przekór. Na przekór także sobie.

Bo komu przeszłoby do głowy wybrać się na studia chemiczno-fizyczne w sytuacji, kiedy przez cały okres szkoły z obu przedmiotów się kulało. Pani Zofia humanistką z natury była, dziedziny ścisłe budziły w niej - typowy dla humanistów - lęk zabobonny, graniczący z odrazą.

- Głupie to było, jak się wydaje z dzisiejszej perspektywy, to był błąd - ocenia po latach. - Chyba z przekory zdecydowałam się na studia w tym kierunku. I wiele rzeczy do dziś robię z przekory. Takie życie z przekory mam. Kiedy dziś zastanawiam się nad swoimi życiowymi wyborami, to myślę sobie, że powinnam wówczas postępować zupełnie inaczej. W ogóle wiele bym w swoim życiu zmieniła, gdyby mi przyszło żyć raz jeszcze. Tylko nie mam pojęcia, czy wyszłoby mi to na dobre.

Uczyć w szkole też nigdy nie marzyła, w ogóle w dzieciństwie marzeń o przyszłości nie miała żadnych. Bo trudne to było dzieciństwo - mówi - bo też czas wtedy był trudny. Jeśli marzyło się o czymkolwiek, to o zaspokojeniu codziennych, podstawowych potrzeb.

I o wyborze jej drogi życia decydowały często przypadki. I jej przekora. I spontaniczne odruchy. Tak, jak wtedy, kiedy - humanistką będąc - postanowiła studiować zasady dynamiki i chemiczne mole. Jak tedy, kiedy trafiła uczyć do szkoły, bo co w latach 70. mogła robić absolwentka studiów?

- To nie było moje ukochane zajęcie, ale pranie, sprzątanie i gotowanie też nie jest, ale jak trzeba, to to robię - tłumaczy.

Złych wspomnień z tamtego okresu raczej nie ma, dydaktykę zaczęła od szkoły dla dorosłych, którym w dzieciństwie nie dane było przebrnąć przez cykl szkoły obowiązkowej. A dziś mówi, że uczenie dorosłych to było wyjątkowo interesujące doświadczenie, bo "to były takie ciekawe typy, które nie miały ukończonej nawet szkoły podstawowej".

Nie na tyle interesujące, żeby zdecydowała się temu poświęcić całe życie zawodowe, choć i w tym miejscu życia zawodowego rozsadzała ją energia. Zorganizowała słynną na całą Polskę akcje pomocową, w której szkoły gminy Pilzno zbierały surowce wtórne.

Za pozyskane tą drogą pieniądze kupowano pomoce szkolne. Dostawała je ta szkoła w gminie, która surowców zebrała najwięcej. Aż telewizja peerelowska przyjechała robić reportaż o tej akcji. A potem nastąpił kolejny zwrot w życiu. O którym znów zdecydował przypadek.

Towar eksportowy deficytowy

To był koniec lat 70., kiedy od szkoły wzięła sobie urlop macierzyński, choć pracoholikiem była i jest. Do tego stopnia, że za komuny rezerwowała w roku dwa tygodnie na prawdziwy urlop, a większość wakacji i ferie zimowe poświęcała na pracę. Jako wychowawca kolonijny lub kierownik kolonii, zresztą mąż

Władysław przyjął ten sam system pracy. Do czasu, kiedy macierzyństwo nie przyhamowało nieco jej impetu życiowego. To wzięła urlop macierzyński, w domu siedziała, aż przyjechał znajomy z USA.

- Chciałam mu przekazać jakiś upominek, ale to był 1980 rok, co można było kupić? - pyta retorycznie. - Kupiłam lalkę, uszyłam jej strój, bodaj po krakowsku, i dałam. Ale to nie była moja pierwsza lalka.

Nieco wcześniej już taką zrobiła, dała lokalnym rzemieślnikom, którzy wybierali się ona ogólnopolskie targi rękodzieła. Niech wezmą, może wzbudzi zainteresowanie.

- Nie bardzo chcieli wziąć, obiecali, że wstawią ją na półkę swojego sklepu, jeśli ktoś kupi, to wezmą mój pomysł na targi - opowiada początek tego, co dziś słynne w całym kraju.

Lalka w sklepie rzemieślników poszła za połowę nauczycielskiej pensji. Kolejną wzięli na targi, z deklaracją wobec kupujących, że mają 100 sztuk do sprzedania. Sprzedali 122. Na zamówienie. Więcej zamówień nie brali, bo bali się, że Bohaczykowa nie podoła chałupniczo produkować hurtowych ilości.

- I wtedy zdecydowałam, że z urlopu macierzyńskiego nie wrócę do szkoły - wspomina. - I będę produkować lalki.

Powstała Pracownia Lalek "Kasia" na cześć maleńkiej córki. Mąż już przywykł do niespodziewanych zwrotów żony, więc nie powiedział, że Monika zwariowała. Monika, bo rodzina i bliscy znajomi tak się do niej zwracają. Bardziej denerwowało go, że ubiera lalki po nocach.

Kupowała w sklepach zabawkarskich jakieś takie pulchne, plastikowe koszmarki, ubierała po swojemu i szły jak woda. I mało jej było. Połowa lat 80., zdecydowana większość śmiertelników w tym kraju marzyła o wianuszku rolek papieru toaletowego, pani Zofii wymarzył się eksport. Lalek!

- Zdobyłam pierwszą w tym kraju koncesję - opowiada. - Złożyłam w ministerstwie wniosek, odmówili, złożyłam drugi z żądaniem odpowiedzi, dlaczego odmawiają. I chcę to mieć na piśmie.

Była tak uparta, że w końcu w 1986 roku dali koncesję na eksport lalek. To był rok, kiedy po raz pierwszy pojechała za granicę. Od razu do Paryża i na targi. Z czterystoma lalkami. A pieniędzy miała na podróż tylko w jedną stronę. Sprzedały się wszystkie, więc było za co wrócić i sporo jeszcze zostało.

Lalki to za mało

Lalki szły na pniu, pani Zofia wymarzyła sobie muzeum lalek. Też powstało. A i muzeum to było za mało, więc powstał skansen w Pilźnie, przy starej "czwórce". Autokary wycieczek z dziećmi się tu zatrzymują, dorośli zresztą też. Czasem bardzo ważni dorośli, jak wtedy, kiedy na specjalną okazję przyjechali naczelny rabin Polski Michael Schudrich i ambasador Izraela.

Jak wtedy, kiedy zorganizowała w Pilźnie wielojęzyczny festiwal teatrów lalkarskich. Jeśli Polska wie, gdzie jest Pilzno, to dzięki Muzeum Lalek i skansenowi lalkarskiemu. Lokalne środowisko polityczne dostrzegło jej aktywność, więc jedna z partii zaproponowała jej udział w wyborach do rady powiatu. Nie wyszło, bo też nie bardzo przykładała się do działań politycznych. I nie wydaje się, żeby tego żałowała, bo to nie jej świat.

Była już "Kasia", było muzeum i był skansen, a jej wciąż było mało, więc zajęła się gastronomią. Przy skansenie stanęła gospoda "U Wiedźmy", która chwali się pierogami na 123 sposoby. Pierogi teraz może robić każdy, nawet na 123 sposoby, więc wpadła na kolejny - wydaje się nieco szalony - pomysł i zaczęła robić pierogi bezglutenowe.

- Sama jestem na diecie bezglutenowej, więc wiem, jakie znaczenie ma dieta dla ludzi o takiej dolegliwości - tłumaczy. - I to chyba działa, bo coraz częściej zdarza się, że lekarze polecają pacjentom nasze pierogi, a i sami tu zaglądają.

Tajemnicę bezglutenowych pierogów chcą jej wydrzeć producenci z Warszawy, ale ona trzyma ją w tajemnicy, choć opatentować nie zamierza.

Kolejne pomysły czekają

- Człowiek nie powinien się rozdwajać, rozczwarzać i działać na kilka kierunków - mówi z przekonaniem. Sama tak nie potrafi, więc dwoi się, czworzy i pięciorzy, uruchomiła pierogowe bistro w Rzeszowie, więc połowę tygodnia spędza w mieście wojewódzkim, a połowę w Pilźnie.

Na pracownię lalek nie wystarcza jej czasu, na muzeum też niewiele, na skansen też tylko odrobinę i pewnie wszystko to by uwiędło w zaniedbaniu, gdyby nie wsparcie rodziny. Córka zajęła się skansenem i muzeum, syn - kulinarną odnogą rodzinnego biznesu, a ona ma sobie trochę za złe, że wcisnęła dwójkę dzieci w ten interes, bo przecież może gdzieś tam w kącie głowy mają inne wyobrażenie swojej przyszłości.

- Choć świetnie się sprawdzają - redukuje swoje wątpliwości. - Córka wykonuje jeszcze fantastyczną biżuterię, syn po szkole gastronomicznej i studiach w kierunku turystyki ma kwalifikacje, żeby zajmować się gastronomią. Chociaż kiedy po raz kolejny nachodzi mnie, żeby zorganizować kolejną wystawę lalek, podpowiada mi fantastyczne pomysły i rozwiązania.

W tym domu rządzą lalki i pierogi, a jednymi i drugimi - ona. Chyba zdaje sobie sprawę z tego, że jest piekielnie silną osobowością. Że jej najbliższe otoczenie może czasem czuć się zmęczone jej dynamiką działania. Że może nie wszyscy i nie zawsze wytrzymują to , że rzuca się w wir realizacji pomysłu, który po raz kolejny zrodził jakiś przypadek. Co do swoich wyborów życiowych ma z perspektywy lat mnóstwo wątpliwości.

- Gdybym miała przeżyć je raz jeszcze? - zastanawia się chwilę. - W bardzo wielu decyzjach postąpiłabym zupełnie inaczej.

A wtedy pewnie nie byłoby słynnego w Polsce muzeum lalek, nie byłoby lalkarskiej pracowni, skansenu, przed którym codziennie zatrzymują się wycieczki też by nie było. I pierogów od Wiedźmy też.

A ona ma jeszcze parę z pozoru szalonych pomysłów, które błądzą jej po głowie i już knuje, jak je zrealizować.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24