Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zrobię wszystko by odzyskać dzieci

Sylwia Filip, Grzegorz Michalski
Bieździadka. Katarzyna Kaszycka nie może sobie wybaczyć, że przez alkohol straciła to, co miała najcenniejszego. Przed świętami sąd odebrał jej piątkę dzieci. Najstarsze ma 11 lat, najmłodsze - 3 latka. - Dzień, w którym zabrano dzieci, był najgorszy w moim życiu - twierdzi kobieta.

Jej życie miało wyglądać jak sielanka. Przeprowadziła się ze Śląska do Bieździadki. Poznała mężczyznę swojego życia. Na świecie zaczęły pojawiać się dzieci. Katarzyna Kaszycka, opowiadając historię swojego życia, nie może przypomnieć sobie, kiedy zaczęły się problemy. - To było już dawno... - urywa.

Wraz z końcem 2015 roku sytuacja stawała się coraz gorsza. Był przedświąteczny piątek. Mąż Katarzyny sięgnął po kieliszek, ona również. - Dzieci nie mogły tego znieść. Mówiły, żebyśmy poszli do babci - przypomina sobie Kaszycka. Zabrała więc dzieciaki, zamówiła taksówkę i pojechała do matki. U babci dzieci też czuć było woń alkoholu. - Ktoś zadzwonił po policję, przyjechali. Wszyscy byliśmy pod wpływem i tak to się skończyło. Zabrali dzieci. Wtedy coś we mnie pękło. Powiedziałam, że więcej nie wezmę alkoholu do ust. Zrobię wszystko, żeby je odzyskać - zapewnia Katrzyna Kaszycka.

A miało być tak pięknie...

- Wszystko wyglądało pięknie , jak w bajce - wyznaje Katarzyna. Przyznaje, że zawsze była tzw. zosią samosią. - Dałam o dzieci, gdy były małe. Sama wstawałam w nocy, przewijałam, tuliłam. Gotowałam, prałam, odrabiałam z nimi lekcje. Odprowadzałam do szkoły, czytałam z nimi książki. Choć żyliśmy skromnie, to chciałam, żeby nie czuły się gorsze od innych dzieci - opowiada.

Kaszycka przyznaje, że udawało jej się też dzieci brać na wakacje. Widziały już morze. Często jeździli wspólnie do Krakowa. Dzieci były w zoo i na Wawelu. - Zawsze znajdowałam czas na rozmowę, wspólną zabawę, zabierałam je do kościoła, uczyłam szacunku do człowieka. Nie zaniedbywałam swoich matczynych obowiązków - tłumaczy.

Do domu Kaszyckich nie ma drogi dojazdowej. Dojść można jedynie pieszo, polną miedzą. Kobieta wraz z dziećmi każdego dnia pokonywała tę drogę, by dostać się do lekarza, szkoły, sklepu. Wspomina, że nie było jej łatwo. Pomimo trudności, radziła sobie jak mogła, by dzieci miały ciepły i spokojny dom.

Coś pękło

- W pewnym momencie poczułam , że tak naprawdę z wszystkimi obowiązkami jestem sama. Nie miałam komu się zwierzyć, żałuję, że wtedy nie szukałam pomocy, tylko sięgałam po alkohol. Myślałam, że pomoże mi zapomnieć o problemach. Teraz wiem, że to było głupie tłumaczenie. Wpadłam w jego sidła - przyznaje Kaszycka. Problemy nie znikały, wręcz przeciwnie.

Kobieta nie usprawiedliwia swojego zachowania. Alkoholizm to choroba, z której chce się wyleczyć. Ma świadomość, że czeka ją ciężka praca nad sobą. Sąd zadecydował, że chcąc się ubiegać o ponowną opiekę nad dziećmi, musi przejść intensywną terapię odwykową. Trwa ona 7 tygodni. Po tym czasie sąd rozpatrzy jej prośbę o przywrócenie jej opieki nad piątką dzieci.

W tej chwili dzieci przebywają w Przemyślu, w domu interwencyjnym. Katarzyna na drugi dzień po tym jak zabrano dzieci, pojechała do nich. Spędziła z nimi wigilię, całe święta, sylwestra. Odwiedza je w każdy weekend. W tygodniu chodzi na terapię. - Przede mną jeszcze długa droga. Muszę zawalczyć o siebie, żeby odzyskać dzieci - mówi Kaszycka. Kolejnym warunkiem, żeby dzieci wróciły do domu, jest poprawa warunków mieszkaniowych - w domu brakuje ciepłej, bieżącej wody. Kobieta marzy, żeby zrobić dzieciom oddzielne pokoje - dla dziewczynek i chłopców. - Kiedy u nich jestem, pytają mnie:mamusiu kiedy wrócimy? Kiedy będziemy mieć nowe pokoje? Wierzę, że ich i moje pragnienia się spełnią. Teraz wszystko w moich rękach - mówi zdecydowanie.

Nie kryją zdziwienia

Ojciec dzieci 9 lutego jedzie na odwyk do Krosna. Chce poprawić warunki w domu. Planuje instalacje ciepłej wody. Zdziwienia całą sytuacją nie kryje kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kołaczycach. Rodzina znajduje się pod ścisłą opieką tej instytucji. Często pracownicy GOPS-u pojawiają się w domu Kaszyckich. - Złego słowa, jeśli chodzi o ich troskę o dzieci, nie można powiedzieć. Matka robiła co mogła, by wszystko miały. Dzieci chodziły zadbane. Nigdy w trakcie dnia nikt z pracowników nie zauważył matki pod wpływem alkoholu - przyznaje Danuta Pachana, szefowa GOPS. Nie ukrywa, że szybka decyzja sądu ją zdziwiła. - Oczekujemy na decyzję z sądu, co było przyczyną odebrania dzieci.
W tej sprawie na pewno zabierzemy głos - tłumaczy Pachana. Tymczasem matka chodzi na terapię. Ojciec pracuje. Dziadkowie od ludzi dobrej woli dostali styropian. Będą ocieplać dom. - Wierzę, że ich i moje pragnienia się spełnią, teraz wszystko w moich rękach. Jestem wdzięczna pani z GOPSU i ludziom, których poznałam na terapii. Przykre jest to, że musiało dojść do takiej tragedii, żebym otworzyła oczy i dostrzegła swój problem - wyznaje Katarzyna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24