MKTG SR - pasek na kartach artykułów

„Zrównać z ziemią” to film ku przestrodze i żebyśmy nie zapomnieli

archiwum Bogdana Adama Miszczaka
- To, co zrobili Niemcy w Jaśle, które wyleciało w powietrze, było barbarzyństwem. To, co dzieje się ostatnio we Lwowie, to też jest barbarzyństwo. W Jaśle na palcach jednej ręki można policzyć domy, które ocalały - mówi Bogdan Adam Miszczak, właściciel TV Obiektyw, producent filmu „Zrównać z ziemią”, którego premiera odbędzie się w piątek w Jaśle.

W piątek, 13 września, dokładnie w 80. rocznicę wysiedlenia i zburzenia przez Niemców Jasła podczas II wojny światowej, w Jasielskim Domu Kultury odbędzie się premiera wyprodukowanego przez Ciebie filmu „Zrównać z ziemią”. Czym ten obraz jest dla Ciebie?

To film ku przestrodze, ukazujący tragedię mieszkańców Jasła. Nie chodzi o rozliczanie Niemców. Zrobiłem ten film po to, żebyśmy nie zapomnieli, a młodzi ludzie, żeby nie traktowali II wojny światowej jak zamierzchłej epoki, niczym bitwy pod Grunwaldem, w której nie możemy sobie wyobrazić, jak wyglądały dwa nagie mecze przysłane przez Krzyżaków Władysławowi Jagielle. Nasze dzieci już patrzą na II wojnę światową w ten sposób, a to było tylko 80 lat temu. Moja mama pamięta wojnę. Mój ojciec, urodzony w 1925 roku, pamiętał wysiedlenie. Mówił mi, że to, co świat przeżył, to takiej wojny już nigdy nie będzie.

Dzisiaj za naszą wschodnią granicą toczy się okrutna wojna.

Byłem we Lwowie, w październiku ubiegłego roku, w budynku, który kilka dni temu został zburzony. To, co zrobili Niemcy w Jaśle, które wyleciało w powietrze, było barbarzyństwem. To, co dzieje się ostatnio we Lwowie, to też jest barbarzyństwo. W Jaśle na palcach jednej ręki można policzyć domy, które ocalały. Jest to miasto, które mimo kilkusetletniej historii ma 70, 60 czy 50 lat, gdy zostało odbudowane z ruin. Inne miasta w Polsce czy na świecie mogą pochwalić się wspaniałymi wiekowymi budowlami. Po przedwojennym, pięknym Jaśle nie zostało nic.

Mieszkańcy zostali zmuszeni do opuszczenia domów w ciągu 48 godzin.

Ich majątek, dobra kultury, dzieła sztuki, wszystko co miało jakąkolwiek wartość zostało wywiezione do Dusseldorfu w Niemczech. Jasło nie zostało zniszczone w wyniku działań wojennych, a totalnie zrównane z ziemią na polecenie starosty Waltera Gentza. Chciał pod swoimi rządami stworzyć „niemieckie wzorcowe miasto’’. Wielokrotnie powtarzał, że Jasło, jeżeli nie będzie niemieckie, to nie będzie także już polskie. Wydał wyrok na Jasło. Miasto zostało zburzone w 97 procentach. Jest to przykład wyjątkowego bestialstwa i barbarzyństwa z okresu II wojny światowej.

Skąd pomysł na taki film?

O filmie myślałem już od dwóch lat. Tutaj przecież się wychowałem. Jeżeli teraz nie zrobimy, to kiedy. Na 100-lecie zburzenia to mogę już nie żyć. Jest to dokument fabularyzowany, na który otrzymałem niewielkie dofinansowanie z Instytutu Strat Wojennych w Warszawie. Udało się, bo wsparły nas samorządy miast i gmin oraz firmy z regionu. W 80. tragiczną rocznicę zagłady Jasła będziemy w JDK trochę przypominać może nie samo zburzenie, ale jak doszło do tego, że ktoś podjął decyzję, żeby to piękne miasto wysadzić w powietrze.

Bogdan Adam Miszczak: - Gdy chodzisz po Rzeszowie, to na kratkach kanalizacyjnych widnieje nazwisko Szaynok. To Władysław Szaynok, który razem z ojcem
Bogdan Adam Miszczak: - Gdy chodzisz po Rzeszowie, to na kratkach kanalizacyjnych widnieje nazwisko Szaynok. To Władysław Szaynok, który razem z ojcem i bratem kanalizował Rzeszów, a potem w Borysławiu ujarzmiał gaz. archiwum Bogdana Adama Miszczaka

To już dziesiąty film wyprodukowany przez ciebie. Zacząłeś od Nikifora, bodajże w 2009 roku, światowej sławy prymitywisty, który przebywał w sanatorium przeciwgruźliczym w Foluszu.

Pana Czesia zobaczyłem jak maluje swoje obrazki, tak jak niegdyś robił to Nikifor. Powiedziałem: zrobię o nim reportaż, a powstał film „Nikifor - moje drugie imię”, nie z Krystyną Feldman, a z pensjonariuszem Domu Pomocy Społecznej w Foluszu.

Potem była „Rzeczpospolita Iwonicka” w 70. rocznicę brawurowej akcji żołnierzy Armii Krajowej. Wyparli oni Niemców z Iwonicza-Zdroju, który utrzymali przez blisko miesiąc aż do nadejścia Armii Czerwonej.

To było dziesięć lat temu. Zaangażowałem grupę rekonstrukcyjną. Dzisiaj, gdy z perspektywy czasu patrzę na „Rzeczpospolitą Iwonicką”, to uważam, że jest to film amatorski, ale taki był wtedy budżet. Z Krystyną Chowaniec zrobiliśmy „Czas leśnych kurierów” o losach Jana Łożańskiego i Aleksandra Rybickiego - kurierów w czasie II wojny światowej. Gdy wysłałem „Kurierów” na festiwal filmów historycznych do Zamościa, gdzie otrzymałem nagrodę, to pytano mnie o budżet, czy to 100 - 150 tysięcy złotych, a ja dostałem z Lasów Państwowych 30 tysięcy złotych brutto. Zaangażowałem Jacka Lecznara, który był narratorem, a ja reżyserowałem. Doszedłem wtedy do wniosku, że jeżeli chcę robić coś ambitnego, to muszę zaangażować profesjonalnych aktorów, bo w przypadku dialogów będzie czuć amatorszczyznę. Pierwszym aktorem, którego zaangażowałem był Artur Dziurman, który później już nigdy nie odmówił moim kolejnym prośbom.

Specjalizujesz się w filmach, które pokazują wydarzenia i postacie historyczne związane głównie z regionem, fabularyzowane dokumenty. Dlaczego?

Jako młody chłopak oglądałem filmy Bogusława Wołoszańskiego. Były wtedy dla nas multimedialnymi lekcjami historii, innymi niż w szkole, w których dużo się działo, było w nich trochę widowiska teatralnego, trochę filmu, razem połączonego. Jako dziennikarz radiowy miałem możliwość bawienia się w reportaż, który potem trzeba było przełożyć na obraz. Na początku wszystko robiłem sam - pisałem scenariusze, reżyserowałem, produkowałem filmy.

Wyróżnieniem był udział twoich obrazów w festiwalu filmów dokumentalnych w Cannes.

W Cannes poznałem Petera J. Lucasa, który potem zagrał w moim filmie. Zobaczyłem tam dokumenty z różnych krajów. Wtedy pomyślałem: jak nie teraz, to kiedy? Jak nie ja, to kto?

To był przełomowy moment w twojej pracy?

Chyba tak. Okazało się wkrótce, że jestem jedyną telewizją lokalną w Polsce, która wyprodukowała pełnometrażowy, historyczny, fabularny film w ubiegłym roku.

Bohaterami twoich filmów są wielkie, znane postacie, takie jak chociażby kardynał Stefan Wyszyński, Ignacy Łukasiewicz, Stanisław „Dąbrowa” Kostka czy Rudolf Weigl, ale też inspirują Cię zupełnie zapomniani, jak Adam Loret czy Marian Wieleżyński.

Jestem z Jasła i poznałem pułkownika Stanisława „Dąbrowę” Kostkę, wtedy jeszcze żyjącego jedynego uczestnika akcji „Pensjonat”, od którego usłyszałem, że chciałby, żeby ten film powstał za jego życia. Zrobiliśmy „Akcję Pensjonat”. Do tego filmu zaangażowałem aktorów rzeszowskich. Jeżdżąc z dziennikarką Polskiego Radia Rzeszów Renatą Machnik do Komańczy, zapragnąłem zrobić film o kardynale Stefanie Wyszyńskim. Przypuszczałem, że beatyfikacja wcześniej czy później, ale nastąpi, a Telewizja Polska nie ma jednego dobrego filmu o Wyszyńskim. Pomyślałem, że jak zrobię film, to w dniu beatyfikacji mój film pójdzie w pierwszym kanale TVP. I tak się stało. W postać prymasa wcielił się Marek Kalita, a ojca Stanisława Wyszyńskiego zagrał Jerzy Trela. „Jako w niebie, tak i w Komańczy” był bardzo udanym filmem, z którym byłem osobiście na 180 pokazach i otrzymuje nadal zaproszenia z Polski.

A film o Ignacym Łukasiewiczu, naszym krajanie, najwybitniejszym polskim wynalazcy?

Dotychczasowe filmy ukazywały się w ramach „Historycznego pejzażu Podkarpacia”. Ale kiedy pojechałem do jednej z gmin i zapytali mnie: ”daczego tylko Podkarpacie?”, wpadłem na pomysł nowego cyklu „Polscy wizjonerzy”. Wyszyński był pierwszym wizjonerem wolności. Żeby robić filmy, to trzeba mieć pieniądze. Jako syn nafciarza, pomyślałem, że gdzie mogą być pieniądze, jak nie w polskiej nafcie czy Orlenie. Nikt nie zrobił filmu o Ignacym Łukasiewiczu, najwybitniejszym polskim wynalazcy. Do tej produkcji zaangażowałem Maćka Wójcika, scenariusz napisał Marcin Ziobro. To drugi profesjonalny film, wprawdzie dokument fabularyzowany, ale ze scenami. Uznałem, że nikt inny nie może zagrać Łukasiewicza jak Mariusz Bonaszewski. Zgodził się, a „Łukasiewicz - nafciarz romantyk” miał milionową oglądalność, co uważam za olbrzymi sukces.

Zrobiłeś też film o Marianie Wieleżyńskim, a to postać mało znana.

99 procent Polaków nie wie, kto to, a to jest ojciec polskiego gazu. Reżyserem był Mariusz Bonaszewski. Zaangażowaliśmy aktorów: Wojciecha Zielińskiego, Marcina Kwaśnego, Annę Cieślak, Artura Dziurmana i wielu innych. Zrobiliśmy godzinny, telewizyjny film „Wieleżyński - alchemik ze Lwowa”.

Rudolf Stefan Jan Weigl, polski biolog pochodzenia austriackiego, wynalazca pierwszej na świecie skutecznej szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu, też znalazł się w kręgu twojego zainteresowania.

Pomysł podsunęła mi neżyjąca Małgorzata Chmiel, ówczesna zastępca burmistrza Jasła. Powiedziała, że będzie budować centrum edukacji oparte na trzech filarach: Łukasiewiczu, Weiglu i Hugo Steinhausie. O Weiglu mówiło się, że to ten facet od tyfusu. Zacząłem zbierać informacje na jego temat. Pojechałem do Lwowa, spotkałem się z pracownikami instytutu, w którym Weigl pracował. W Zabrzu spotkałem się z wnuczką naukowca. Gosia Sobieszczańska napisała scenariusz. Zamknęła nas pandemia. Profesor ze Lwowa powiedział mi ważne słowa: każde pokolenie ma swoją pandemię. Mój film to jest takie trochę przeniesienie do współczesności, jesteśmy zamknięci z powodu koronawirusa. Nestor rodziny - dziadek przypomniał sobie, że jego mama była karmicielem wszy i uratował ją profesor Weigl. W rolę dziadka udało mi się zaangażować Tomasza Stockingera, amanta polskiego kina. Pracowaliśmy trzy lata nad filmem. Znalazłem reżysera Marcina Głowackiego, pochodzącego z Sanoka.

W postać Adama Loreta, bohatera kolejnego twojego filmu, urodzonego w Jaśle, pierwszego dyrektoranaczelnego Lasów Państwowych, wcielił się Lesław Żurek.

Tak. Loret był izjonerem i znakomitym organizatorem firmy, która na nakreślonych przez niego zasadach trwa do dziś. Został resztowany przez NKWD i prawdopodobnie zamordowany w sowieckim więzieniu. Jego pomnik znajduje się w jasielskim parku.

Jak długo pracujesz nad filmem?

Około roku do półtora. Trzeba wymyślić scenariusz, szukam ciekawostek, czytam dokumenty.

W jaki sposób udaje ci się pozyskać aktorów, statystów do filmu, grupy rekonstrukcyjne. Przecież to ogromne przedsięwzięcie. Nie mówiąc już o pieniądzach.

Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś z aktorów odmówił. Jak szukałem do roli dziadka i Jerzy Trela był przeziębiony, to dał mi numer telefonu do Mariana Dziędziela. Dzwonię i słyszę: Jurek już dzwonił, w czym mogę ci pomóc. Wszyscy wiedzą, że są to niszowe filmy, ale też wiedzą, że na planie jest ciepło, jesteśmy wypłacalni. Spotykamy się, rozmawiamy przy kolacji na kawie czy piwie i dyskutujemy. U nas nie ma tak, że aktorzy wsiadają w swoje limuzyny i jadą do luksusowego hotelu, tylko wszystkich pakujemy do busa i jedziemy do tego samego hotelu, jemy takie same kolacje. Atmosfera ułatwia mi pozyskiwanie aktorów. Na przykład z Teatru Siemaszkowej w Rzeszowie wszyscy zagrali u mnie. Chcą dla nas pisać scenariusze i to cieszy, że chcą tutaj przyjeżdżać. Paweł Dobek zagrał rolę Waltera Gentza w „Zrównać z ziemią”. Przyjedzie z Warszawy, żeby być na premierze, podobnie jak reżyser Marcin Głowacki, narrator Maciej Słota z Krakowa czy aktorzy z Siemaszkowej.

Jak wygląda dzień pracy na planie filmowyym?

Na planie filmowym jest 28 osób plus aktorzy. Czasami jest 120 osób. Światło z Wrocławia, dźwięk z Krakowa, operator jedzie 800 kilometrów ze Słubic, reżyser z Krakowa, aktorzy z Warszawy czy Rzeszowa. Trzeba to wszystko zgrać, żeby każdemu nie kolidowały terminy. W ciągu dnia jesteśmy w stanie nakręcić maksymalnie 6 scen, a gdy w filmie mamy 60 scen, to czeka nas minimum 10 dni pracy od rana do wieczora.

Sceny do twoich filmów powstają na Podkarpaciu. czy to prawda, że Krosno „udawało” Lwów?

Te filmy nigdy by nie powstały, gdyby nie naturalne lokacje, które tutaj mamy, gdyby nie skanseny w Sanoku i Kolbuszowej. W filmie „Zrównać z ziemią” pałac w Dukli zagrał nam Wawel, salę z kasetonowymi sufitami. Na zdjęcia do filmu „Weigl - zwyciężyć tyfus” byliśmy umówieni we Lwowie, ale wybuchła wojna. Lwów kręciliśmy w Krośnie, instytut profesora w pałacu Załuskich w Iwoniczu, trochę zdjęć także w Jaśle. Są to filmy historyczne i ważne są detale, także strojów, mundurów czy na przykład samochody z początku XX wieku. Przy filmie o Wyszyńskim szukaliśmy prochowca, w jakim prymas mógłby chodzić. Znaleźliśmy w lumpeksie za 5 złotych. Ale za to beret angielski, który nosił prymas, kupiliśmy na Allegro za kilkaset złotych.

Wspomniałeś o pracy reżyserów, aktorów, a co ze statystami?

Bez statystów też bym filmu nie zrobił. W każdym filmie jest to kilkadziesiąt osób. Głównym statystą jest mój przyjaciel Wojciech Piękoś, który w jednym filmie aresztował Wyszyńskiego, w innym był generałem Borem-Komorowskim, w „Akcji Pensjonat” wyrywał paznokcie, a w „Zrównać z ziemią” gra jednego z szefów generalicji niemieckiej Generalnego Gubernatorstwa. Na Wojtka, który jest wójtem gminy Jasło, zawsze mogę liczyć. Stasiu Gacek przyjechał ze swoim wilczurem, który musiał ujadać. Ponad 18 osób zgłosiło się, żeby wcielić się w uciekinierów z Jasła. Burmistrz Gorlic zagrał z całą rodziną - żoną i trójką dzieci w filmie „Weigl - zwyciężyć tyfus”. I mógłbym tak wymieniać, podając przykłady z każdego filmu o życzliwości wielu ludzi. Nigdy bym tych filmów nie zrobił, gdybyśmy nie mieli przyjaznych władz samorządowych Jasła, Krosna, Sanoka, Biecza, Gorlic oraz wielu innych okolicznych gmin.

Mówią o tobie podkarpacki magnat filmowy. Jesteś nim?

(śmiech) Jestem jedynym niezależnym producentem na Podkarpaciu. Jest oczywiście jeszcze TVP Rzeszów, ale oni robią filmy w ramach korporacji. Innego producenta filmowego, który robiłby filmy za 1,5 czy 2 miliony złotych, nie ma. Moja pierwsza produkcja kosztowała 15 tysięcy, a ostatnia półtora miliona.

Podobno po każdym filmie mówisz, że to już ostatni …

Tak, to prawda. Największym problemem jest to, że miliony nie leżą na Podkarpaciu. Pieniądze są w Warszawie. Tam jest tort, po który sięga bardzo dużo osób. Nam udaje się zdobyć tylko okruchy z tego tortu. Nie chcemy obniżać poziomu, bo widzowie nie chcą bylejakości, mamy wobec nich zobowiązania. Najgorsza jest bylejakość i mam nadzieję, że w naszych filmach jej nie ma. Widz chce też dobrych aktorów, a to wszystko kosztuje.

Nie wierzę, żebyś nie miał kolejnych planów.

Są olbrzymie, bo jest Jan Szczepanik, bez którego nie byłoby kolorowej telewizji. Jest pomysł na Wincentego Witosa, Ignacego Mościckiego. Gdy chodzisz po Rzeszowie, to na kratkach kanalizacyjnych widnieje nazwisko Szaynok. To Władysław Szaynok, który razem z ojcem i bratem kanalizował Rzeszów, a potem w Borysławiu ujarzmiał gaz. Nikt też nie zrobił filmu o Centralnym Okręgu Przemysłowym. Niegdyś zapytano mnie w Warszawie, skąd biorę pomysły na „Polskich wizjonerów”. Dajcie mi sponsora, a znajdę wizjonera.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zobacz Q&A z Mandaryną !

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24