Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie z dala od wojny. Jedni uchodźcy zostali na Podkarpaciu. Wielu z nich pracuje. Inni wrócili na Ukrainę lub wyemigrowali

Mieszkańcy domu przy ul. Zwięczyckiej w Rzeszowie
Mieszkańcy domu przy ul. Zwięczyckiej w Rzeszowie Barbara Galas
Na Podkarpacie jako województwo sąsiadujące z Ukrainą po agresji Rosji na naszego wschodniego sąsiada napłynęła największa fala uciekinierów przed bestialstwem żołnierzy Putina. Jak zorganizowali sobie życie w naszym regionie (lub gdzie indziej)? Co sądzą o Polakach i pomocy, jaką od nich otrzymali?

Yulia: Nie każdy miał tyle szczęścia co my

32-letnia Yulia przyjechała do Polski początkiem marca, kilkanaście dni po wybuchu wojny na Ukrainie. Uciekła z okolic Kijowa z dwójką dzieci: 7-letnim Janem i 5-letnim Igorem.

- Bałam się zostać w domu na Ukrainie, bo nad głową zaczęły latać nam rakiety, a alarmy doprowadzały mnie do szaleństwa. Moi chłopcy do końca nie wiedzieli, co się dzieje. Bali się bardzo całej tej sytuacji, która panowała w domu i w piwnicach, w których chowaliśmy się kilka razy dziennie. Płakali też bardzo, gdy żegnali się z tatą, babcią i dziadkiem. A ja czułam się taka bezsilna.

Yulia nie chce wspominać czasu ucieczki. - Kilkadziesiąt godzin w podróży. Było zimno, chłopcy płakali ze zmęczenia - wyznaje ze łzami w oczach. - Nie mieliśmy w Polsce żadnej rodziny ani znajomych. Uciekaliśmy przed siebie, byle jak najdalej od tego horroru. Przyjechaliśmy do Przemyśla i stamtąd trafiłam do Rzeszowa, do rodziny, od której przez 5 miesięcy otrzymałam bardzo dużo pomocy. Dali nam nie tylko dach nad głową, karmili, ubierali, chodzili z dziećmi do lekarza, ale też pomogli w różnych formalnościach związanych z pobytem, szkołami dla dzieci i pracą. Znaleźli nam też mieszkanie w bardzo dobrej cenie. Do końca życia będę im wdzięczna. Zatroszczyli się o nas jak o najbliższą rodzinę i co najważniejsze, nawet teraz, kiedy mieszkamy osobno, jesteśmy w ciągłym kontakcie.

Od sierpnia Yulia z synami mieszkają na jednym z rzeszowskich osiedli. - Płacimy 1500 zł za dwupokojowe mieszkanie, a wiem od znajomych, że to naprawdę atrakcyjna cena. Mój starszy syn uczęszcza do pierwszej klasy szkoły podstawowej, młodszy jest w przedszkolu, a ja pracuję w firmie cateringowej. Razem z koleżankami przygotowujemy posiłki - opowiada. - Na Ukrainie pracowałam w restauracji i znam się dobrze na gotowaniu. Jestem zatrudniona na pół etatu, ale mam dobrą szefową, która płaci mi dużo więcej niż mam na umowie. Oprócz tego potrafię dobrze szyć. Moja siostra przywiozła mi latem maszynę do szycia i wieczorami robię różne przeróbki. Dzięki temu mogę utrzymać siebie i dzieci w Polsce.

Ukrainka korzysta również ze świadczeń 500 plus, a także skorzystała z wyprawki szkolnej. - To dla nas bardzo duża pomoc - zaznacza Yulia. - W Polsce cały czas trafiam na bardzo dobrych ludzi, którzy nam pomagają. Ciągle dostaję ubranka dla dzieci od polskich koleżanek, a od ich rodziców mam zapas przetworów na zimę. Nie każdy z moich znajomych miał tyle szczęścia co my. Moja koleżanka już czwarty raz zmienia mieszkanie w Rzeszowie. Właściciele podnosili czynsz, a ją nie było na to stać.

Chociaż Yulia zorganizowała sobie już życie w Polsce, to wojna w ojczyźnie spędza jej sen z powiek. - Myślę cały czas o bliskich… - urywa głos. - Mąż, rodzice, teściowie śnią mi się po nocach.

Yulia wyznaje też, że każdego dnia marzy, aby wrócić w rodzinne strony. - Tęsknię bardzo za mężem i rodzicami, z którymi nie widziałam się już prawie 8 miesięcy. Rozmawiamy prawie codziennie przez telefon, ale tęsknota jest coraz większa. Nie wyobrażam sobie świąt bez rodziny. Tak chciałabym, abyśmy wszyscy usiedli do stołu. Wojna zabrała nam bardzo dużo. Straciłam już dwóch kuzynów, młodych chłopaków. Zginęli w Kijowie. Jeden zostawił żonę i roczne dziecko. Błagam moją mamę i teściową, aby przyjechały do Polski, ale one już nie chcą. To starsze, schorowane kobiety, które nie mają już sił na takie podróże.

Ola i Tania: Gdyby nie dzieci, wróciłybyśmy na Ukrainę

Ola i Tania są wśród kilku setek swoich rodaków, którzy zatrzymali się w Sanoku. Młode kobiety nie chcą jechać dalej, bo wierzą, że z Podkarpacia szybciej i łatwiej wrócą do domu, gdy wojna się skończy.

- Gdyby nie dzieci, wróciłabym już na Ukrainę - mówi Aleksandra, mama dwóch córeczek, która zostawiła w kraju walczącego męża i całą rodzinę. - Ale nie jestem sama. Biorę odpowiedzialność za swoje dzieci. I to mnie trzyma w Polsce.

Ola chwali rodzinę, u której mieszkała, i osoby, które spotkała na swojej drodze w Sanoku. Tęskni jednak za mężem, rodzicami, dobrą pracą, jaką miała na Ukrainie i poukładanym życiem. Wspomina radosne spotkania ze znajomymi nad Dnieprem, kąpiele w wodzie i wędkowanie w rzece pełnej ryb. A w Sanoku co? Ciężko tu o dobrą rybę. Tych mrożonych nie da się jeść, a świeżą ciężko kupić.

Problemem jest nie tylko inna kuchnia. Córkę Tani zaczął boleć ząb. Zaczęła więc przez znajomych szukać stomatologa, który szybko przyjmie dziewczynę. Ku zdziwieniu matki okazało się, że na wizytę trzeba czekać co najmniej kilka dni. - Jak to? - dziwi się Tania. - Płaci się pieniądze i trzeba czekać? Na Ukrainie, jak się ma pieniądze, ma się wszystko.

Tania bywała już za granicą, bo jeździła do Niemiec do pracy, więc zna gorzki smak rozłąki z najbliższymi, ale gdyby mogła, to na skrzydłach leciałaby na Ukrainę, do swoich. Ma jednak pod opieką dorastającą, piękną córkę. Aż drży na myśl, co rosyjskie żołdaki mogłyby z nią zrobić, gdyby wpadła w ich łapy. Tak samo jak Olę, trzyma ją w Polsce troska o bezpieczeństwo córki, choć na Ukrainie zostawiła męża, który służy w armii.

Ola i Tania pracują fizycznie. Są zatrudnione w zakładzie metalowym. Praca rani im ręce i, prawdę mówiąc, jest za ciężka dla kobiet. Ola nie jest przyzwyczajona do takiej roboty, gdyż na Ukrainie siedziała za biurkiem. Tania lepiej znosi harówkę, gdyż pracowała wcześniej fizycznie. W wolne dni dziewczyny sprzątają po domach.

Olena: W Polsce dużo lżej się żyje

Olena na Ukrainie nie ma już nikogo. Do Polski przyjechała z dziećmi i starszymi rodzicami. Jest samotna, a życie dało jej w kość. Imała się różnych zawodów. Ostatnio miała dobrze prosperującą kwiaciarnię w jednym z dużych miast na wschodzie Ukrainy. Wie już, że nic z niej nie zostało. Może to zaważyło na podjęciu życiowej decyzji. Olena postanowiła, że na Ukrainę już nie wróci. To na pewno zmieniło jej podejście do nauki języka polskiego. W przeciwieństwie do Oli i Tani, które mają problemy z porozumiewaniem się, świetnie mówi po polsku. - Babcia pochodziła z Polski - odkrywa tajemnicę znajomości języka polskiego.

Na decyzję pozostania w Polsce wpłynęła też niepewność jutra, wszechobecna na Ukrainie. - Nie chodzi tylko o to, że Rosja nas zaatakowała. W Polsce dużo lżej się żyje, bo jest wielka pomoc państwa.

Z jednej strony jest jej łatwiej, bo może liczyć na pomoc rodziców, którzy opiekują się wnukami, ale z drugiej strony samotna kobieta musi zarobić na 5 osób! Nie wiadomo, jak to się jej udaje, gdyż nie jest chętna do rozmowy o pracy. Nadmienia zdawkowo, że pracuje w jednej z restauracji, ale może wykonywać wszystko, nawet pracować w zakładzie kosmetycznym, gdyż potrafi „robić” paznokcie i rzęsy. Marzy jej się, by taki zakład otworzyć w Polsce i wierzy, że to jej się uda.

- My, Ukrainki, jesteśmy bardzo pracowite i pełne inicjatywy, bo nas nigdy życie nie rozpieszczało - podkreśla.

Jeszcze nie wie, czy osiądzie w Sanoku, czy też może stąd wyjedzie. Jest przyzwyczajona do dużego miasta i jego atrakcji. Po pracy, gdy wychodzi z domu, zastaje w Sanoku puste ulice. Spaceruje więc po parku, bo to jedyna atrakcja, na jaką ją stać.

Marianna: Zimą może być druga fala

- Większość uchodźców, którzy mieszkają w Sanoku już pracuje, ale pracy nie ma dla wszystkich - zaznacza Marianna Jara, muzykolog i animatorka kultury ukraińskiej, żona prawosławnego duchownego, która od początku wojny niesie pomoc swoim rodakom w Polsce i na Ukrainie. - Z pracą dla kobiet w ogóle nie jest łatwo. Teraz zgłosiło się do mnie sześć kobiet, które chcą znaleźć cokolwiek, bo przecież muszą żyć. Na dodatek chcą pomagać rodzinie, która pozostała na Ukrainie.

Podkreśla, że w najgorszej sytuacji są starsi ludzie. Do pracy za bardzo się nie nadają, a darów ze zbiórek społecznych jest tyle co kot napłakał, bo euforia narodowa już się skończyła. - Jest ciężko i skromnie - nie ukrywa.

Najlepiej pobyt na obczyźnie znoszą dzieci. Chodzą do szkół, uczą się języka polskiego i nie słychać, by popadały w konflikty z polskimi rówieśnikami. - Dochodzi do konfliktów między uczniami, ale częściej są to konflikty między dziećmi ze wschodniej i zachodniej Ukrainy, niż z Polakami - dodaje Marianna, która uczy też języka ukraińskiego. - Te pierwsze mówią po rosyjsku, a drugie po ukraińsku. Czasami dochodzi na tym tle do ostrych spięć, ale są to bardziej spory wewnętrzne.

Marianna Jara uważa, że na pierwszej fali może się nie skończyć.

- Może być tak, że na zimę ludzie znowu będą wyjeżdżać z Ukrainy. Rosjanie atakują elektrownie i jest strach przed zimnem. Ludzie boją się też kolejnych prowokacji na granicy z Białorusią. Wydaje mi się jednak, że teraz uchodźcy będą jechać przez Polskę dalej na Zachód.

Magdalena: Do pustego budynku przyjęliśmy ponad 80 osób

Na rzeszowskim, położonym peryferyjnie osiedlu Zwięczyca, Magdalena Mukomiełow przyjęła do ogromnego, nieużytkowanego budynku, który otrzymała po rodzinie, kilkudziesięciu uchodźców z Ukrainy. Ta liczba jest płynna; obecnie jest ich 89, głównie kobiety i dzieci. Choć jest też 6 mężczyzn. - Kiedy 24 lutego rozpoczęła się wojna i ludzie zaczęli uciekać do Polski, pomyślałam: dom stoi pusty, trzeba doprowadzić prąd i działać - opowiada pani Magdalena.

- Przyjechała ponad setka okolicznych mieszkańców; wspólnie odkurzyliśmy w budynku, umyliśmy podłogi, pościągaliśmy pajęczyny. Większość pokojów była umeblowana, każdy ma łazienkę. Odzież i rzeczy codziennego użytku dostaliśmy w formie darów. 27 lutego przyjechali pierwsi uchodźcy, a potem byli następni.

Magdalena Mukomiełow opowiada, że część z kobiet, które tam mieszkają, już pracuje, ale są też takie, które ze względu na dzieci nie mogą pójść do pracy. Wśród nich jest m.in. 43-letnia Tamasza Sukhozukova. Przyjechała do Polski w lipcu z dwójką dzieci w wieku 7 i 8 lat. Na Zwięczyckiej zatrzymała się również 39-letnia Tatiana Oleszczuk. - Przyjechałam początkiem marca, zaraz po wybuchu wojny - opowiada. - Nie pracuję, bo zajmuję się dwójką moich 6-letnich dzieci: Archypem i Orestem. 42-letnia Ilona Pyż również jest w Polce od początku marca. Przyjechała z trójką dzieci m.in. z niepełnosprawnym synem Nazaritem. Ona też nie ma możliwości, aby pracować.

Tatiana Oleszczuk, mama 6-letnich Archypa i Oresta
Tatiana Oleszczuk, mama 6-letnich Archypa i Oresta Barbara Galas
Ilona Pyż, mama trójki dzieci, na zdjeciu  z niepełnosprawnym synem Nazaritem
Ilona Pyż, mama trójki dzieci, na zdjeciu z niepełnosprawnym synem Nazaritem Barbara Galas

Ks. Piotr: Caritas nie ustaje w pomaganiu

Od pierwszych dni inwazji Rosji na Ukrainę mieszkańcy Podkarpacia z wielkim sercem zaangażowali się w pomoc potrzebującym sąsiadom. Nie tylko przyjmowali do domów uchodźców, ale też organizowali punkty pomocy. W pomoc zaangażowały się nie tylko organizacje rządowe, samorządowe i pozarządowe, ale też mnóstwo zwykłych ludzi, którzy otworzyli swoje serca dla uchodźców.

- Z czasem przyszło naturalne zmęczenie, po części przyzwyczajenie, a także brak zasobów ludzkich oraz środków materialnych do dalszego wspierania ofiar wojny na Ukrainie - przyznaje ks. Piotr Potyrała, dyrektor Caritas Diecezji Rzeszowskiej. - My jako Caritas Diecezji Rzeszowskiej nie ustajemy w pomaganiu. W ośrodkach Caritas w Budach Głogowskich i Myczkowcach, a także w innych budynkach kościelnych, przyjmowaliśmy uchodźców, wśród nich także osoby z niepełnosprawnościami. W czasie wakacji z wypoczynku w ośrodku Caritas w Myczkowcach skorzystało 200 dzieci z Ukrainy. Przekazaliśmy także wyprawki szkolne. Jako wsparcie dla wewnętrznych uchodźców pozostających na Ukrainie rzeszowska Caritas przekazała 50 tys. zł.

Ks. dyrektor dodaje, że dzięki współpracy z przyjaciółmi z Europy Zachodniej Caritas Diecezji Rzeszowskiej przekazała na Ukrainę dwa samochody dostawcze Renault Master. - Dostosowujemy formy pomocy do aktualnych potrzeb, tzn. udzielamy nie tylko wsparcia materialnego, ale podejmujemy również działania, których celem jest usamodzielnienie uchodźców z Ukrainy. W tym celu utworzyliśmy w centrali Caritas Diecezji Rzeszowskiej Centrum Pomocy Uchodźcom i Migrantom, w którym zatrudnione osoby (obywatele Polski i Ukrainy) - obok wsparcia rzeczowego - korzystają również z doradztwa zawodowego, konsultacji psychologicznych, pomocy w znalezieniu mieszkania. Oferujemy również udział w kursach języka polskiego.

Dyrektor Caritas Diecezji Rzeszowskiej zaznacza, że we wrześniu 2022 r. - dzięki współpracy z Fundacją PGE - kupili i przekazali ukraińskim żołnierzom 6222 pakiety z trwałą żywnością.

- W październiku 2022 r. przekazaliśmy uchodźcom kolejną serię e-kodów o wartości 50 zł każdy - na zakupy w sieci „Biedronka”. Każdego dnia z pomocy rzeczowej oraz wsparcia integracyjnego rzeszowskiej Caritas korzysta ok. 100 osób. Łącznie - w ciągu 8 miesięcy wojny - pomoc otrzymało 23 tys. osób - zaznacza ks. Piotr. - Caritas Diecezji Rzeszowskiej wysyła również transporty z pomocą humanitarną na Ukrainę. Do tej pory w 199 takich transportach przekazaliśmy łącznie ok. 575 ton produktów (trwała żywność, lekarstwa, artykuły higieniczne).

W najbliższym czasie obywatele Ukrainy będą również mogli korzystać z turnusów rehabilitacyjnych w ośrodku w Myczkowcach.

Liczba uchodźców spada

Nie ma dokładnych danych pokazujących, ilu obywateli Ukrainy przewinęło się przez Sanok. Na podstawie liczby osób, którym sanocki MOPS wypłacił jednorazowe świadczenie, można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że przez Sanok przewinęło się około 1000 uchodźców. Pośrednio o spadku liczby obywateli Ukrainy w Sanoku może świadczyć liczba świadczeń na zakwaterowanie. Po wybuchu wojny MOPS przyjął wnioski na 376 uchodźców. W kwietniu i maju były to 254 osoby, od maja do czerwca już 443, obecnie 108. Nie znaczy to jednak, że obywatele Ukrainy zaczęli masowo opuszczać Sanok. Większość z nich wyprowadziła się z zajmowanych na początku lokali do wynajmowanych mieszkań. Nie było to łatwe. Wielu wynajmujących niezbyt chętnie widziało Ukraińców w roli najemców. Zastrzegali to wyraźnie w ogłoszeniach, ale mimo to całkiem spora liczba uchodźców znalazła samodzielny kąt do zamieszkania.

Powiat jasielski dla większości uchodźców z Ukrainy był tylko krótkotrwałą przystanią w poszukiwaniu nowego miejsca na ziemi. W kilku gminach mieszka jeszcze od kilku do kilkudziesięciu osób. Zostali najczęściej ci, którzy uciekli ze wschodniej Ukrainy i nie mają dokąd wrócić lub mają rodziny w Polsce i zatrzymali się u nich na dłużej. W większości samorządów można usłyszeć niemal tę samą wersję - wyjechali na zachód Polski, próbują lub znaleźli już pracę w Niemczech, blisko po drugiej stronie granicy, a do Polski wracają na noc.

W gminie Kołaczyce, gdzie po wybuchu wojny schroniło się 12 rodzin, nie ma już nikogo. - Część wróciła na Ukrainę, niektórzy wyjechali do USA - informuje Danuta Pachana, kierownik kołaczyckiego GOPS.

Drugą gminą, gdzie nie ma ani jednego uchodźcy, jest Osiek Jasielski. - Mieliśmy siedem rodzin, w sumie 16 osób, których przygarnęli mieszkańcy naszej gminy. Wyjechali do Krakowa, bo widzieli w dużym mieście więcej szans dla siebie - mówi Aneta Jarecka, sekretarz gminy.

Nie ma także uchodźców w gminie Brzyska. Przebywało tutaj po wybuchu wojny 5-6 rodzin. Ukraińcy mieszkali do czerwca. - Wszyscy już wyjechali. Jedna rodzina wróciła na Ukrainę. Inni nie wiemy gdzie pojechali, ale raczej do większych miast - informuje Beata Przepióra, kierownik GOPS.

Z pomocy GOPS w Nowym Żmigrodzie korzysta nadal 14 obywateli Ukrainy. Jedna osoba znalazła pracę.

W gminie Krempna, gdzie przebywało 16 osób, zostały tylko dwie, które mieszkają u rodziny. Są to tereny, z których po wojnie wysiedlano ludność ukraińską i łemkowską w ramach akcji Wisła. Po latach kilka rodzin wróciło w Beskid Niski. Ich pobratymcy zostali też wywiezieni na Ukrainę. Teraz wrócili do swoich.

Z 75 osób, które trafiły do gminy Tarnowiec, zostało tylko 5. Dwie z nich opiekują się chorą osobą. Są to osoby powyżej 50. roku życia. - Mieszkali u nas miesiąc, niektórzy dwa, i wyjechali do Krakowa i Wrocławia oraz innych większych miast. Nasza gmina była dla nich mało atrakcyjna - zaznacza Bogusława Biernacka, kierownik USC i kierownik Wydziału Spraw Obywatelskich UG w Tarnowcu.

Natomiast w gminie Dębowiec, gdzie kilka miesięcy temu mieszkało 90 osób, pozostało jeszcze 28. W Domu Rekolekcyjnym przy Sanktuarium Matki Bożej Saletyńskiej, gdzie wielu Ukraińców znalazło swój tymczasowy dom, nie ma już nikogo. Wyjechali jeszcze w maju.

W gminie Skołyszyn po wybuchu wojny przebywało około 40 osób. Obecnie mieszka jeszcze 19, w tym 9 dzieci. - Troje z nich uczęszcza do naszych szkół. Żadna z osób dorosłych nie pracuje - informuje Paweł Gutkowski, zastępca wójta.

Ze 170 osób, które trafiły do kilku miejscowości w gminie Jasło, zostało jeszcze 31. Jak dowiedzieliśmy się w UG Jasło, większość to dzieci w różnym wieku, które uczęszczają do szkół, nie tylko prowadzonych przez samorząd Gminy Jasło, ale także do placówek oświatowych w samym Jaśle.

Mieszkańcy domu przy ul. Zwięczyckiej w Rzeszowie
Mieszkańcy domu przy ul. Zwięczyckiej w Rzeszowie
Barbara Galas
od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24