Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. Jak Niemcy pacyfikowali Wólkę Niedźwiedzką

mbartoszewicz
Oto początek akcji pacyfikacyjnej wroga wśród spokojnej ludności Wólki Niedźwiedzkiej. Jest to raczej drugi jej etap.

Bo oto jeszcze wcześniej - w maju 1942 roku - przyjeżdżają Niemcy na samochodach, zatrzymują się na skraju wsi od strony Leżajska i urządzają łapankę na ludzi na wywóz do Niemiec. Każdy młody kryje się, bądź ucieka, gdzie może. 19-letni Stanisław Marciniak próbuje ratować się ucieczką do pobliskiego lasu. Dosięga go kula wroga i chłopak ginie na skraju lasu nieopodal gajówki. Co za nieubłagany pech, jeszcze kilka kroków, może pięć, a już osłoniłyby go drzewa i zarośla gęstego zagajnika…

Nadszedł piękny maj 1943 roku. Wszyscy mieszkańcy Wólki wiedzą już dobrze o klęsce generała Paulusa pod Stalingradem, o cofaniu się armii hitlerowskiej, o spychaniu wroga na wszystkich rozległych frontach wojny ku jego Heimatowi. To dodaje otuchy i sił do walki z wrogiem. Sama piękna przyroda maja usposabia ludzi dobrze i napawa nadzieją. Tajne gazetki "Szczerbiec" i "Odwet", informujące o klęskach wroga, wędrują po wsi i czytywane są z największą skwapliwością. Nadzieja…

Żyjący w ciężkich warunkach materialnych i życiowo bardzo nieporadny 45-letni kawaler, Józef Siast, udaje się raz po raz do lasu Kaduki, łapie smolaki ze starych brzozowych pni i zanosi w worku do Sokołowa, by za uzyskane marne grosze kupić sobie chleba czy parę bułek. I on pragnie przetrwać, doczekać upragnionej wolności. I on, bardzo często głodny, licho ubrany - cieszy się pięknem wiosny, drży przed wrogiem, ucieka i kryje się jak wielu innych. Ale… nie doczekał wolności. Trafiła go kula wroga w Sokołowie. Padł w pobliżu pogrzebiska żydowskiego. Na pewno głodny, bo nie zdążył jeszcze spieniężyć smolaków i kupić chleba…

W nocy z 4 na 5 czerwca 1943 roku przychodzi do wsi wiadomość, że oddziały niemieckie okrążają wieś. Z nieznacznego wzniesienia w okolicy cmentarza dostrzeżono, że od Sokołowa posuwa się ku wsi długa kolumna samochodów z przygaszonymi światłami. Będzie to na pewno potężna łapanka, może dziesiątkowanie ludzi…

Nikt nie zna zamiarów wroga. Jedno jest pewne: będzie bardzo źle. Ta grozą przejmująca wiadomość rozchodzi się lotem błyskawicy po wsi. Mężczyźni uciekają do lasu, jedni w kierunku na Kaduki, drudzy w kierunku Wydrza. Pierwszym sprzyjało szczęście, bo lasu od strony Kaduków Niemcy nie obstawili. Według relacji mieszkańców Rakszawy i Wydrza, od strony Żołyni skrajem wsi Rakszawa, Brzózy Stadnickiej i Wydrza w kierunku Wólki maszerowały trzy duże tyraliery wojska, mogące liczyć każda co najmniej po jednej kompanii.

Wólkę zamknięto pierścieniem z trzech stron. Jedyną nie zamkniętą furtą był stosunkowo wąski odcinek od strony północno-zachodniej w kierunku na las Kaduki. Kto tędy uciekł, ten ocalał. Ale któż by to mógł przewidzieć? Czas naglił, wśród nocnej ciemnej ciszy wzmagała się panika. Formą alarmowania śpiących były stukania do okien i ledwo słyszalne słowa: Wstawaj! Niemcy okrążają wieś!
Chłopstwo zbiera się i ucieka grupami, bo śmielej, odważniej… A gdy przyjdzie zginąć, to też jakoś lżejsza będzie śmierć. Jedne grupy, większe i mniejsze, starają się przedrzeć na teren sąsiednich miejscowości - Kątów Trzebuskich i Wydrza. Ale to nie udaje się, bo skraje lasu przylegającego do tych miejscowości obsadzone już są przez Niemców. Niektórzy szukają schronienia w różnych kryjówkach przydomowych, inni, ujęci płaczem dzieci i żon, pozostają w domu, ufni w Opatrzność. Decyzja tych ostatnich była trafna, pomyślna.

Cała wieś pogrążona w mrokach mżawkowej nocy drży i oczekuje strasznego sądu! Ciszę owej nocy przerywają tu i tam szczekoty psów. Z nastaniem brzasku ludzie zauważają siepaczy hitlerowskich. Tu i tam odezwie się już siejący panikę terkot karabinu maszynowego. Trwa już łapanka, słychać gardlane szwargotania Niemców, ich przekleństwa. W kilka godzin później napełnia się mężczyznami podwórze sołtysa, gdzie odbyć się ma straszny sąd. Sołtysa nie ma. Opuścił żonę i gromadkę nieletnich dzieci i ukrył się w łanach zbóż z dala od domu. Żona sołtysa zastępuje niejako męża-sołtysa. Stara się za wszelką cenę ratować życie spędzanych na jej podwórze mężczyzn. A było ich tu wielu. Wszyscy znajomi.

Niektórzy z nich okrutnie zmaltretowani, skatowani! Byłemu wiciowcowi, a teraz żołnierzowi BCh, Marcinowi Kuzarze, oprawcy hitlerowcy połamali żebra i ręce i tak skatowanego nieszczęśnika, męża i ojca jedynego niemowlęcia, zastrzelili w pobliżu jego domu. Płacz i rozpaczliwe błagania matki i żony nie potrafiły poruszyć sumień oprawców-sadystów. Biciem, znęcaniem się nad bezbronnymi starali się Niemcy wymusić przyznanie się do przynależności organizacyjnej w ruchu oporu i do ujawnienia broni. Celu tego nie osiągnęli, mimo że niektórzy spośród okrutnie maltretowanych należeli do BCh czy AK i posiadali ukrytą broń. Oto postawa Polaka-patrioty!

Sołtysowej udało się wyratować od śmierci kilku mężczyzn, a wśród nich skatowanego bestialsko 26-letniego Józefa Naroga, któremu niechybnie groziła śmierć.

W tymże dniu w części zwanej "Podlas" zginął od kuli żołnierz niemiecki. Ugodziła go na pewno własna hitlerowska kula. Widocznie przez jakąś pomyłkę pacyfikujących. Pewnym jest bowiem ponad wszelką wątpliwość, że z naszych nikt w tym czasie nie strzelał.

Wypadek ten rozwścieczył wroga, który uznał, że żołnierz padł od kuli polskiego "bandyty", ukrytego w najbliższej od miejsca wypadku zagrodzie. Podejrzenie padło na dom Jana Kołodzieja. Wpadają tam Niemcy, przeszukują, potem wrzucają granaty do kuchni, w której znajdowała się matka, Katarzyna Kołodziej, wraz z trojgiem dzieci. Ojca nie było, bo już wczesnym rankiem tego dnia zabrali go Niemcy i doprowadzili na komando oddziału pacyfikacyjnego, gdzie przesłuchiwano doprowadzanych, sprawdzano dokumenty i decydowano o ich losie.

Po upływie kilku czy kilkunastu minut wchodzą Niemcy do izby, do której wrzucili granaty. Byli na pewno przekonani, że zastaną trupy, a dogorywających ewentualnie uśmiercą kulami. Wszyscy jednak żyli i byli przytomni. Po wymianie kilku zdań między sobą Niemcy rozkazują domownikom wyjść na podwórze. Pędzą teraz ociekające krwią ofiary: omdlewającą matkę, ledwo trzymającą na swych poranionych i drżących rękach przytulonego silnie do jej łona jednorocznego synka, a przy jej boku dwoje starszych dzieci, również krwią ociekających z powodu odniesionych silnych poranień.

Razem z ciężko poranionymi pędzą Niemcy i najbliższych sąsiadów, w większości kobiety. Pędzą tak na przestrzeni około dwóch kilometrów na zagrodę Franciszka Kuduka ("Nizioła"), gdzie znajdowali się oficerowie, stanowiący jakby drugie komando ugrupowania pacyfikacyjnego. Tu znalazł śmierć 42-letni żołnierz BCh, Szczepan Napora. Tu także zginął 56-letni Jan Ożóg, znaleziony na strychu własnego domu, tu doprowadzony i okrutnie skatowany.

Sąsiadki podtrzymują zbolałą i z sił opadającą matkę, jedna chce wziąć na swe ręce dziecko-niemowlę, pragnie jej ulżyć. Ale słaniająca się niemal z braku sił matka nie oddaje swego ukochanego skarbu, dźwiga małego Marianka, wydaje z siebie resztki sił. Jak upadnie, to z dzieckiem na swych zbolałych rękach; jak zginie - to śmierć będzie lżejsza w objęciach ukochanego dziecka. Oto pełne heroizmu poświęcenie matki dla dziecka! Oto matczyna miłość! Miłość jakże czysta, niezawodna! Niezastąpiona miłość matki…

Po uprowadzeniu domowników Niemcy podpalają dom mieszkalny i budynki gospodarcze rodziny Kołodziejów. Spłonęły doszczętnie wraz z wszelkim dobytkiem. Owej nieszczęsnej matce, cieszącej się zawsze życiem i dobrym zdrowiem, wzorowej matce, żonie i sąsiadce zbrodniarze hitlerowscy odebrali zdrowie raz na zawsze. Odniosła 11 ran. Dwa odłamki granata tkwią po dziś dzień w jej wątłym ciele. (…)

Około godziny 16 Niemcy opuścili wieś. Ale nikt nie odważył się pójść w tym dniu do lasu szukać ofiar. Na drugi dzień znaleziono zmasakrowane zwłoki trzech, a ciała dwóch Walentych - Burka i Kościółka znaleziono w lesie dopiero na trzeci dzień.

Tak wyglądały akcje pacyfikacyjne wroga we wsi Wólka Niedźwiedzka. (…)

Fragment pracy Ludwika Bieszczada "1782 dni okupacji hitlerowskiej Wólki Niedźwiedzkiej" z 1978 r. (maszynopis). Autor zmarł w 1987 r., pracę udostępniła nam jego córka, Barbara Bieszczad-Trzaskowska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24