Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. Wspomnienia Stanisława Inglota

mbartoszewicz
W czasie okupacji niemieckiej za samo posiadanie radia groziła kara śmierci. W naszym mieszkaniu słuchało się audycji BBC "Tu mówi Londyn", a odbiornik wisiał w spiżarni na haku.

Rok 1939

Mój ojciec Mieczysław, wraz z 17. Pułkiem Piechoty, stacjonował w koszarach przy ul. Langiewicza w Rzeszowie. Naprzeciwko, w kamienicy p. Wajdowicza, mieszkała młoda i piękna dziewczyna, której mama prowadziła na parterze sklep spożywczy, ale i pożywić się tam można było.

Zachodzili tam wojskowi, by "dojeść" po koszarowym "wikcie". Miećko nie miał więc daleko. Od razu wpadła mu w oko pomagająca mamie Alicja. Było narzeczeństwo, ale myśli o ślubie przerwała wojna.

Szlak bojowy 17. pp w ramach Armii "Karpaty" ciągnął się od Tucholi aż po Lwów. Oddział taty został zaatakowany pod Rakietnicą, a ci, którzy uszli niewoli, dotarli do Przemyśla, gdzie przy sztabie gen. Sosnkowskiego zostali ponownie sformowani i wysłani do Sambora. Ale 12 września grupa została rozbita, a po śmierci dowódcy, pułkownika Beniamina Kotary, oddział rozwiązano i nakazano powrót do domów na własną rękę.

Podczas drogi ojciec wraz z kolegami został napadnięty, okradziony i wydany Niemcom przez Ukraińców. 300 jeńców przemaszerowało do Jarosławia, potem do Przeworska, gdzie "załadowano" ich na wagony, by wywieźć na zachód. Tata podjął ucieczkę. Wyjął zbutwiałe deski i między Trzcianą a Będziemyślem wyskoczył z pędzącego pociągu. Ranny dotarł do wsi Dąbrowa, a następnie do Rzeszowa. Tu ukrywał się w domu swej przyszłej małżonki Alicji.

Rok 1940

W czasie okupacji niemieckiej za samo posiadanie radia groziła kara śmierci. W naszym mieszkaniu słuchało się audycji BBC "Tu mówi Londyn", a odbiornik wisiał w spiżarni na haku. Na rogu ulic Langiewicza i Reformackiej, kilkadziesiąt metrów od naszej kamienicy, była restauracja. Grała tam orkiestra, a przychodzili i Niemcy, i Polacy.

Jeden z muzyków usłyszał, jak niejaki pan D., nazwisko przemilczę, znany konfident gestapo, informuje "hycla" o naszym radiu. Dyskretnie wymknął się z lokalu i przybiegł do sklepu babci z ostrzeżeniem. Dziadek Felicjan z moim tatą błyskawicznie pozbyli się radia roztrzaskując je na tyłach w parku. Gestapowcy wparowali wprost do spiżarni. Hak był pusty. Konsternacja! Odbili to sobie potem na panu D., którego mocno poturbowali za wprowadzenie władzy w błąd.

Rok 1942

Sklep babci odwiedzali także Austriacy w mundurach Wehrmachtu. Pewnego styczniowego dnia wpadł do sklepu gestapowiec i wszczął z Austriakami awanturę. W bójce został zabity. Na wszystkich padł blady strach i tylko sprawcy dyskretnie wynieśli ciało na Staroniwę i rzucili je pod nadjeżdżający pociąg towarowy. Dni upływały. Była cisza. I tylko Austriacy już się więcej w sklepie nie pojawili.

Rok 1943

Pod nieobecność ojca, może i na szczęście, jeden z oficerów niemieckich, którzy przychodzili wieczorami coś zjeść i na piwo, "uderzał w konkury" do mamy Alicji. Podpity rozkazał: Ty zjesz dziś ze mną! Zdenerwowany odmową wyjął pistolet i zagroził, że ją zastrzeli. Wywijał tą bronią, aż padł strzał. Uspokoił się i wyszedł. A kula przez długie lata tkwiła w sklepowej ścianie.

Rok 1944

Rzeszów został wyzwolony, w koszarach pojawiło się nowe wojsko, nastały nowe porządki. Sklep nadal funkcjonował, choć my mieszkaliśmy już przy dzisiejszej ulicy Grodzisko. Odwiedzało go wielu Rosjan. W ścianę sklepu wmontowany był duży sejf. Wysocy oficerowie NKWD wymogli na babci, by przechowała w nim ich zdobyczne łupy: szable, aparaty fotograficzne, zegarki i inne kosztowności. Uznali, że to bezpieczne miejsce.

W którąś niedzielę rano obudził nas łomot do drzwi. To był zaprzyjaźniony żołnierzyk Wania, który krzyczał: "nasi się włamali i okradli wasz sklep!". Przerażona babcia gnała ulicami Dymnickiego, 3 Maja, Jagiellońską i Langiewicza z jedną tylko myślą - co z sejfem, czy złodzieje dostali się do środka? Sejf był pusty.

Ogarnęła ją rozpacz. To mógł być wyrok. Jak zareagują oficerowie NKWD, czy uwierzą? Przecież żołnierze radzieccy nie kradną, nie gwałcą, nie zabijają niewinnych! I stał się cud. Towarzysze pułkownicy przeprosili babcię za zajście, zapewnili, że sprawców odnajdą i ukarzą. I rzeczywiście, niedługo było słychać na terenie koszar strzały. To sprawiedliwości stało się zadość.

Rok 1945

Miałem już cztery lata. Przy ulicy Grodzisko od strony podwórza były baraki - koszary żołnierzy radzieckich. A moją ulubioną zabawą było rzucanie z 2. piętra wszystkiego, co było pod ręką. Podwórko było więc pełne węgla, drewna, rozbitych jajek itp. Pewnego popołudnia, pod nieobecność domowników, trafiłem idącego żołnierza bryłką węgla w ramię. Jakiż ja byłem szczęśliwy i dumny! Trafiłem! Po chwili z koszar wyskoczyło kilku Rosjan z bagnetami na karabinach. Przyszli pod nasze drzwi.

Wrzaski i łomot wywołał babcię od sąsiadki, której oznajmili, iż był zamach na życie radzieckiego żołnierza. Babcia tłumaczyła, że żadnego zamachu nie było, że to dziecko i ten cały bajzel na dole to moje dzieło. Udało się ich przeprosić, odeszli. Ale ja do dziś czuję "zapłatę" od babci dwoma rzemykami w drewnianym uchwycie, zwanymi "cepem". A przecież po latach historia chyba wykazała, że razy otrzymałem niesłusznie!

Stanisław Inglot, Rzeszów, rocznik 1941

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24