Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcę się podnieść, to moje marzenie...

Jakub Hap
21-letni Bartek Hycnar z Jasła cierpi nardzeniowy zanik mięśni. Mimo że odkilku miesięcy jest przykuty do łóżka, wierzy, że wróci na wózek. Jego walkę wspierają mama, rodzeństwo i lekarze.

Gdy się urodził, nic nie zwiastowało choroby. Był jak inne niemowlęta - nie kierował do otoczenia żadnych sygnałów, na podstawie których mama czy lekarze mogliby podejrzewać, że cokolwiek mu dolega. Aż do czasu, gdy skończył roczek. Wówczas pojawiły się pierwsze niepokojące objawy. - Zaniepokoiło mnie, że Bartek nie stawał na nóżki. Wzięłam go do lekarza dziecięcego. Potem chodziliśmy do ortopedy, który na początku powiedział, że leczenie będzie długie, do pół roku... Po trzech miesiącach się z tego wycofał, mówiąc, że to nie jest to, czego się spodziewał i skierował nas do neurologa. Zaczęły się częste wizyty u specjalistów w Krakowie - wspomina Elżbieta Wojnicka, mama 21-latka.

Cios
Słowa „rdzeniowy zanik mięśni” z ust jednego z lekarzy padło zaraz po tym, jak Bartek skończył 2,5 roku. Ostateczna diagnoza nastąpiła kilka miesięcy później w Poradni Chorób Mięśni w Warszawie i brzmiała jak wyrok. Świat pani Elżbiety stanął w miejscu. - Lekarz powiedział, że syn dożyje co najwyżej czwartego roku życia, nie będzie siedział, mówił, bo tej choroby nie da się leczyć (dziś, jak wybadał w internecie sam Bartek, naukowcy są bliscy opracowania leku na zatrzymanie postępów schorzenia). To był totalny szok - wyznaje mama 21-latka. Po ciosie , który sprawił, że nic nie miało być jak dawniej, pani Elżbieta zupełnie nie umiała się odnaleźć. Była załamana, pełna żalu do losu...

- Z czasem złe emocje zaczęły opadać. Miałam duże wsparcie w starszych dzieciach... Nadszedł wreszcie moment, kiedy dotarło do mnie, że trzeba walczyć. Miejsce po żalu wypełniła wiara w to, że wszystko jest możliwe, że istnieje nadzieja. Zaczęliśmy szukać pomocy, gdzie się da. Więcej czasu byliśmy w Warszawie, niż w domu. Chwytając się wszystkiego, by tylko odwrócić czarny scenariusz. Odwiedzaliśmy znachorów, specjalistów od medycyny chińskiej. Choć cały czas pracowałam, brakowało pieniędzy, brałam więc kredyty. Przyszedł moment, że nie było w Jaśle banku, u którego byśmy się nie zapożyczyli - wspomina pani Elżbieta.

Nie siedział w domu
Mimo że Bartkowi nigdy nie udało się stanąć na nogi i musiał korzystać z wózka inwalidzkiego, jego mamie zawsze zależało, by syn - na ile tylko jest to możliwe - żył jak rówieśnicy. Edukację rozpoczął na swoim osiedlu Gamrat, w szkole podstawowej nr 11, i właściwie do drugiej gimnazjum (był w klasie integracyjnej w gimnazjum nr 2) uczył się jak inne dzieci. Później, gdy stan zdrowia pogorszył się, część lekcji musiał odbywać w toku indywidualnym. Na takich zasadach uczęszczał też do „ekonimka”, gdzie ukończył liceum.

Jako że nauka zawsze szła mu dobrze, czego dowodem są świadectwa z paskiem, bezpośrednio po maturze postanowił iść na studia - żądny był kolejnych wyzwań, na przekór przeciwnościom losu. Wybrał politologię na miejscowym wydziale Akademii Huma-nistyczno-Ekonomicznej w Łodzi. Chętnie uczestniczył w wykładach, lubił być wśród ludzi. Studiowanie mocno go wciągnęło. W marcu tego roku, gdy Bartek zaliczał czwarty semestr w AHE, nastąpił nagły wstrząs.

- Tydzień wcześniej syn spełnił swoje wielkie marzenie - pojechaliśmy do Katowic na galę e-sportu, jego wielkiej pasji. Był bardzo szczęśliwy, dostał koszulkę od zawodników reprezentacji Polski, zrobił sobie z nimi pamiątkowe zdjęcie. To co się stało, było dramatem. Wcześniej Bartek wiele rzeczy robił samodzielnie, jadł bez koniecznej pomocy. Tego feralnego dnia, wszystko wywróciło się do góry nogami. Mocno go przydusiło, trafił do szpitala na oddział wewnętrzny. Na drugi dzień leżał nieprzytomny, przeniesiono go na OIOM. Był taki moment, że potrzebował krwi. Poruszyła mnie reakcja jego kolegów z AHE, którzy apelowali w mediach, by oddawać ją dla Bartka. Odzew był bardzo duży, reagowali ludzie zupełnie obcy - wyznaje E. Wojnicka.

Jest dzielny
W maju 21-latek mógł wreszcie wrócić do domu. Zanim do tego doszło, musiał powalczyć m.in. zapaleniem płuc, wrzodami. Przebywał też w szpitalach poza Jasłem. Teraz cały czas leży, podłączony do respiratora. Odżywia się poprzez PEG. Po tracheotomii ma problem z mówieniem. Z mamą, obecnie już niepracującą, komunikuje się głównie pisemnie - z wykorzystaniem klawiatury telefonu. Wciąż jest rehabilitowany. Odwiedzają go pielęgniarki oraz lekarz. - Szczęściem w nieszczęściu zawsze była dla nas wyjątkowa życzliwość lekarzy. Bardzo jestem wdzięczna zwłaszcza doktorowi Grzegorzowi Litwickiemu, ordynatorowi jasielskiego OIOM-u , który wiele razy okazał Bartkowi wielkie serce. Podobnie m.in. doktorzy Rak, Kalisz oraz Patykiewicz - mówi E. Wojnicka.

Bartek dzielnie znosi chorobę. Jak podkreśla jego mama, nigdy nie narzekał na swój los. Nie porzucił studiów - przygotowuje się do napisania pracy licencjackiej, obecnie myśli nad tematem. Wierzy, że w końcu podniesie się z łóżka i znów pojedzie na galę e-sportu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24