Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego Polacy lubią wybierać prezydenta

Jaromir Kwiatkowski
Wojciech Zatwarnicki
O wyborach prezydenckich rozmawiamy z dr. Leszkiem Gajosem, socjologiem z Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Rzeszowie.

Uprawnienia prezydenta RP

Uprawnienia prezydenta RP

Prezydent może wpływać na politykę rządu czy działania parlamentu, wetując ustawy lub skracając kadencję Sejmu. Powołuje premiera i rząd. Powołuje też sędziów, w tym pierwszego prezesa Sądu Najwyższego i prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Może również stosować prawo łaski wobec wszystkich, oprócz tych, którzy zostali skazani przez Trybunał Stanu. Kształtuje polską politykę zagraniczną. Jest najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych. Nadaje obywatelstwo polskie i wyraża zgodę na zrzeczenie się go. Nadaje też ordery i odznaczenia. Podpisuje ustawy przyjęte przez parlament, może jednak przed podpisaniem ustawy wystąpić do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o zbadanie jej zgodności z ustawą zasadniczą, może ją także zawetować i zwrócić do ponownego rozpatrzenia przez Sejm. Ma też prawo inicjatywy ustawodawczej.

- Według sondaży, większość Polaków chce wybierać prezydenta w wyborach bezpośrednich. Dlaczego właściwie tak "lubimy" te wybory?

- Bierze się to z ciągoty do spersonalizowanego rozumienia polityki. "Prosty lud" nie rozumie partyjnych gierek. Dlatego wielu ludzi chce, by były np. okręgi jednomandatowe. Gdy głosujemy bezpośrednio na konkretną osobę, mamy poczucie, że rzeczywiście decydujemy.

- A poza tym wybory prezydenckie, może bardziej niż inne, to starcie dużych osobowości.

- To prawda. W wyborach prezydenckich oddajemy głos na konkretnego kandydata, osobowość, która się nam najbardziej podoba. Występuje tu element rywalizacji "gigantów". Natomiast w przypadku wyborów na listę, głosujemy niby na konkretne nazwisko, ale później wielu wyborców jest zawiedzionych, bo głosowali na kandydata nr 5, a wygrał kandydat nr 1.
Jesteśmy apartyjni, słowo "partia" źle się nam kojarzy. Generalnie wolelibyśmy się odnosić do konkretnych osób.

- No właśnie. Wybory prezydenckie są do tego dobrą okazją. Co prawda kandydaci są wystawiani głównie przez środowiska partyjne, ale…

- …ale tych związków często aż tak bardzo nie widać. Prezydenta, który jest w stanie zrzucić w trakcie kadencji partyjny gorset, jesteśmy gotowi postrzegać jako reprezentującego nas wszystkich.

- Prezydenta będziemy wybierać według aktualnego stanu prawnego zapisanego w konstytucji. Jednak niedawny konflikt prezydenta z premierem (zwany w myślowym skrócie "konfliktem o krzesło") pokazał, że ich kompetencje są niedookreślone, a więc potrzebne są zmiany. Pewnie model amerykański, gdzie prezydent stoi na czele rządu, jest poza naszym zasięgiem, ale zachodzi pytanie, czy powinniśmy iść w kierunku modelu francuskiego (silny prezydent i słabszy premier) czy niemieckiego (silny kanclerz i słaby prezydent). Moim zdaniem, jeżeli chcemy utrzymywać kosztowną instytucję bezpośrednich wyborów prezydenta, to pójście w kierunku modelu niemieckiego byłoby nielogiczne. A trudno oczekiwać, by politycy - patrząc na sondaże - zrezygnowali z bezpośrednich wyborów.

- Każde rozwiązanie, które jest skuteczne, jest dobre. Sam pan pokazuje, że mogą istnieć tak odległe od siebie rozwiązania ustrojowe jak w USA i Niemczech. U nas jest problem tego typu, że obecna konstytucja z 1997 r. była "krojona" do konkretnej sytuacji i w wielu przypadkach jest niekonsekwentna. Natomiast, rzeczywiście, jeżeli pokusiliśmy się o bezpośrednie wybory prezydenta, to nie powinien on być dekoracją. Jest więc kwestia zwiększenia uprawnień prezydenta, ale i zwiększenia jego odpowiedzialności. A przynajmniej sformułowania jego uprawnień tak, by jego relacje z premierem były przejrzyste.

- Pytanie tylko, czy politycy będą chcieli to ruszać.

- Właśnie. Jeśli bowiem zapisy konstytucji są enigmatyczne, to można próbować je interpretować na swój sposób.

- Dlatego uważam, że - czy się to politykom podoba, czy nie - czeka nas debata nad zmianami w konstytucji. Ale to przyszłość. Na razie zapytam na koniec o coś innego: jak by pan przekonywał ludzi, że jednak warto iść na wybory, że jest to ich obywatelska powinność?

- Odwołanie się do patriotycznego obowiązku dla wielu ludzi jest frazesem. To nie jest właściwa nuta. Najlepszą formą przekonywania jest przekonywanie poprzez fakty. Jeżeli jeden czy drugi polityk będzie potrafił pokazać, jakie konkretne efekty przyniesie mój udział w wyborach, to na nie pójdę. Niska frekwencja bierze się stąd, że politycy cały czas uzmysławiają wyborcom, iż tak naprawdę nic od nich nie zależy. Że demokracja to "zdarzenie jednodniowe".

Jednorazowymi nawoływaniami nie zwiększymy frekwencji. Trzeba byłoby raczej prowadzić świadomą, propaństwową kampanię, że coś jednak od nas, obywateli, zależy. Politycy jednak nic w tym zakresie nie robią. Mało tego, część z nich myśli, że im niższa frekwencja, tym większe ich szanse wyborcze. Wtedy nawoływanie do pójścia na wybory staje się zwykłą hipokryzją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24