Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Działacz hokejowy z Sanoka: teraz możemy się już cieszyć

Waldemar Mazgaj
– Z drużyny z ubiegłego sezonu zostały zgliszcza. Ale podjęliśmy rękawicę – mówi działacz sanockiego klubu hokejowego.
– Z drużyny z ubiegłego sezonu zostały zgliszcza. Ale podjęliśmy rękawicę – mówi działacz sanockiego klubu hokejowego. TOMASZ SOWA
- Byliśmy jak "wygłodniały wilk", który czeka po cichu na swoją szansę i wykorzystuje ją - mówi MACIEJ BILAŃSKI, wiceprezes Ciarko PBS Bank Sanok, finalisty Polskiej Hokej Ligi w rozmowie o całym sezonie 2013/14.

- Drużyna wypełniła już cel stawiany przez zarząd, czyli awans do finału, ale zapewne macie teraz apetyty na "złoto"? - To był cel minimum! Ale od momentu, kiedy go sobie wyznaczyliśmy, myśleliśmy już o mistrzostwie, przecież po to się gra play-offy. W tej chwili, widząc potencjał drużyny, można powiedzieć, że nie boimy się nikogo.

- W czym okazaliście się lepsi od JKH GKS-u Jastrzębie?- W determinacji, poświęceniu. Mieliśmy świeżą krew. Ktoś powiedział, że byliśmy jak "wygłodniały wilk", który czeka po cichu na swoją szansę i wykorzystuje ją. Może nie graliśmy pięknego hokeja, choć potrafimy to robić - co pokazał ostatni mecz - ale zdecydowała jedność, chęć wygrywania.

Oczywiście lepiej się gra hokeistom, gdy mają dobre warunki, żadnych zaległości finansowych, problemów ze sprzętem czy mieszkaniami. Plusem jest atmosfera w mieście i doping kibiców oraz atmosfera w szatni. Czegoś takiego, co jest teraz w Sanoku, jeszcze nie doświadczyłem. A byłem w tym klubie już od kilku lat, choć trochę z boku. Właśnie drużyną się wygrywa, a nie zlepkiem gwiazd czy indywidualności, które widzą tylko swój interes.

- Kogo typujesz do walki w finale: GKS Tychy czy Unię Oświęcim? - Rozsądek podpowiada Tychy, tym bardziej, że prowadzą 3:2 w rywalizacji. Aczkolwiek liczę na niespodziankę, chciałbym grać z Unią. Byłby wtedy też dla nas bonus gry o jeden mecz więcej u siebie w finale. Ale jak zagramy w Tychach pierwsze mecze to też nie stoimy na straconej pozycji. Pokazaliśmy, że mamy charakter i nie boimy się nikogo. To nie jest pewność siebie, tylko wiara w własną drużynę a zawodników we własne umiejętności.

- Za awans do finału była przewidziana premia dla drużyny. Tak samo będzie w przypadku zdobycia "złota". Możesz zdradzić sumy?- O kwotach wolę nie rozmawiać, ale za półfinał bonus był spory. Dodatkowo do końca tygodnia ustalimy premię za złoty medal. Nie wiem na ile sponsorzy się zdeklarują, ale nie będzie to kwota mniejsza, niż za finał.

Tych chłopaków nie trzeba jednak motywować kasą, chcą zdobyć to złoto i pieniądze są sprawą drugorzędną.

- W trakcie rozgrywek dokonaliście kilkunastu transferów - do drużyny przyszli kolejno Zapała, Aquino, Dutka, Milovanović, Besch, Raszka, Bayrack i Danton, a odchodzili - Haluza, Terminesi, Urban, Aquino, Skrabalak i Milovanović oraz kontuzjowany Chwedoruk. Dzięki temu staliście się silniejsi i bardziej nieprzewidywalni?- Z drużyny z ubiegłego sezonu zostały zgliszcza. Podjęliśmy rękawicę, ale gdy była tylko garstka miejscowych zawodników, a jeszcze brakowało obcokrajowców, to trudno było nam rozmawiać. Tym bardziej, że Krynica zgarnęła wielu wartościowych hokeistów.

Osobiście wiedziałem jednak, że to się rozpadnie, więc byliśmy w stałym kontakcie z Dutką, Zapałą, Beschem i Milovanovicem. To było kilka miesięcy rozmów, dżentelmeńskie umowy i powoli udawało się budować co raz silniejszy zespół. Choć nie do końca wszyscy wiedzieli, czy będziemy wypłacalni, bo opinia po poprzednim zarządzie nie była najlepsza.

- Po niemal roku pracy możesz sobie już powiedzieć: "warto było". Ale chyba pojawiły się chwile zwątpienia, gdy najpierw trzeba było posprzątać bałagan po poprzednim prezesie?- To była równie ciężka walka, jak z JKH w półfinale. Sponsorzy na szczęście spłacili wszystko co do grosza, w sumie około 2 miliony złotych zaległości. Dzięki naszemu zaangażowaniu, determinacji i współpracy, daliśmy radę. Dokonaliśmy tego, co wydawało się nie możliwe. Pomimo, że wiele osób nie wierzyło w sukces my byliśmy konsekwentni i z dnia na dzień przybywało nam wiary w sukces. Na dziś sytuacja klubu jest stabilna, nie ma ani dnia zaległości w wypłatach.

Od początku wiedzieliśmy jednak, jakim budżetem będziemy dysponować i gdy chcieliśmy czegoś więcej to trzeba było się udać na dodatkowe rozmowy ze sponsorami. Gdy się jednak chce coś osiągnąć dużo mniejszym nakładem finansowym potrzeba wielu wyrzeczeń i nieprzespanych nocy, rozmów z zawodnikami, menedżerami. Tym bardziej, że chcieliśmy i musieliśmy stworzyć drużynę inną. Teraz możemy się cieszyć, bo chyba nikomu nie udało się w rok zbudować od podstaw drużyny, która walczyć będzie w finale.

- Podsumowaliście już wpływy i koszty? Jakim budżetem dysponowaliście?- Przed sezonem mówiłem, że możemy liczyć na połowę z tego, co było w ubiegłym sezonie. Kiedyś przeczytałem w jednym z wywiadów, że aby zdobyć mistrza trzeba mieć 4 miliony. Jak się okazuje takich pieniędzy mieć nie trzeba, ważne jest aby umiejętnie gospodarować tym, co się ma. Kontrakty małe nie są, ale nikt klasowy z zewnątrz za małe pieniądze nie chciał przyjść, więc trzeba było czymś hokeistów przekonać i cieszę się. że nam zaufali. Na szczęście kilka transferów odbyło się już tuż przed sezonem i w trakcie rozgrywek i kontrakty są krótsze, więc nieco zaoszczędziliśmy w okresie, kiedy jeszcze nie było meczów i wpływów z biletów.

- Drugi raz mogliście mieć dość po przegranym finale Pucharu Polski, w dogrywce z Cracovią... - Osobiście, bo zaangażowałem się mocno w ten projekt, dotknęło mnie to bardzo. Rzutem na taśmę udało się dostać organizację od PZHL, wiele czasu i środków poświęciliśmy na ten puchar i wszystko było dopięte na ostatni guzik. Sportowo też byliśmy dobrze przygotowani do finału i nagle dostajemy gola na niecałe dwie sekundy przed końcem dogrywki. Szok. Tego się tak łatwo nie zapomina. Wówczas jednak umocniliśmy się w przekonaniu, że najważniejszy cel sezonu przecież przed nami, to walka o mistrza Polski, a puchar to tylko dodatkowa nagroda. Może tak miało być, bo to był impuls do szybkich działań i zmian.

- Trzeci kryzys nastąpił na początku stycznia, gdy drużyna traciła "chemię". Pomogła wtedy zmiana trenera i transfery Kanadyjczyków Bayracka i Dantona. To był chyba moment kluczowy?- Na pewno potrzebowaliśmy zmian, bo drużyna nie grała równo. To był taki ruch - wóz albo przewóz. Trener musiał się oswoić z drużyną, potrzebował czasu, by poznać zawodników mentalnie i fizycznie. Przecież u nas są Amerykanin, Słowak, Kanadyjczycy, Czesi, Polacy, a był jeszcze Słoweniec. To różne charaktery, style, mieszanka ludzi i kultur. Jednak udało się, trafiliśmy w dziesiątkę i drużyna wróciła na swój tor. Nic nie ujmując Tomkowi Demkowiczowi czy Marcinowi Ćwikle, którzy zrobili świetną robotę, ale potrzebowaliśmy nowej miotły, świeżości.

Za trenerem przyszło dwóch zawodników z Kanady. Szczególnie sprawdził się Danton, przy nim zaczęliśmy grać bardziej agresywny hokej, poprawiła się atmosfera w szatni. Nie chcę Mike’a specjalnie wyróżniać, ale taki fighter i duch drużyny był potrzebny.

- Zapału do pracy nie dodawała wam też na pewno walka na linii kluby - prezes PZHL i aż dwie przerwy w rozgrywkach: jedna na starcie i druga w grudniu.- Trochę hokejową Polskę ta cała karuzela ze związkiem kosztowała. Było dużo zamieszania, ale staraliśmy się robić swoje, bo nie po to tyle pracy włożyliśmy, by patrzeć na PZHL. Staraliśmy się nie być za bardzo zaangażowani w konflikt, tylko iść drogą kompromisu i w pewnym momencie staliśmy się nawet mediatorem. Udało się obalić prezesa i ciekawe, jak to się rozwinie dalej.

- Do końca sezonu jeszcze tylko kilka finałowych spotkań i już trzeba będzie myśleć o składzie na nowy sezon. Jesteście już po rozmowach ze sponsorami i trzonem drużyny? - Ze sponsorami już rozmawialiśmy, ale z zawodnikami jeszcze nie. Wstępne deklaracje są, już mniej więcej wiemy, na co w przyszłym sezonie możemy liczyć. Nie wyobrażam sobie, byśmy nie mieli grać o medale, bo wynik sportowy jest. Drugi medal w historii klubu daje nam argument, żeby to kontynuować i jeszcze rozwijać. Zobaczymy, jakie rozdanie będzie w PZHL, czy liga będzie w formule open, ile zespołów będzie grać.

- Jeszcze jedno osobiste pytanie: do klubu trafiłeś z działu marketingu formy Ciarko, sponsora klubu, ale dotychczasowej pracy, przypuszczam, że ci nie ubyło. Jak to godzisz jeszcze z obowiązkami rodzinnymi?- Nie było i nie jest łatwo, odbija się to trochę na najbliższych, ale to rozumieją i mnie wspierają, bo też są kibicami naszej drużyny. Szczególnie trudne były początki, ale starałem się wszystko robić rzetelnie. Praca w klubie jest dodatkowym zajęciem, po głównej pracy.

W klubie pracujemy tak naprawdę z Waldkiem Bukowskim i Bartkiem Klimkowskim którzy włożyli dużo serca w pracę i odpowiednie zarządzanie spółką i poświęcali swój cenny czas. Nie zapominam także o ludziach, którzy nam bardzo pomagają, np. w trafnych transferach lub słowem doradczym.

Wykonaliśmy kawał dobrej roboty i może już niektórzy nie będą tęsknić za tym co było. Przecież drugi raz w historii gramy w finale, daliśmy kibicom dużo emocji i wiele radości. Jeśli starczy sił, czasu i funduszy to będziemy tak robić dalej. To jeszcze nie ostatnie słowo: STS - walczymy o złoto i wierzę, że po nie sięgniemy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24