Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Emmanuel Petit: Nie mówimy o grze i piłkarzach, tylko o pieniądzach i władzy

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Były francuski piłkarz Emmanuel Petit, mistrz świata z 1998 roku i mistrz Europy z 2000 roku, jest jednym z największych krytyków biznesowego oblicza współczesnego futbolu.

W dzisiejszym futbolu, w którym są ogromne pieniądze, ale też dużo zakłamania, niewielu piłkarzy mówi otwarcie o tym co myśli. Pan jest jednym z nich. Pewnie dlatego przylgnęła do Pana łatka „buntownika”.

Niesłusznie. Zupełnie się z nią nie zgadzam. Myślę nawet, że taką łatkę przyklejają złośliwi, którzy chcą mnie łatwo sklasyfikować: „Uważajcie, Petit nie ma nic ciekawego do powiedzenia, lepiej go marginalizować”.

Bo mówi Pan rzeczy bardzo niepopularne.

Mówię tylko to, co uważam, że jest w zgodzie z wartościami, których mnie nauczono. Nigdy pan ode mnie nie usłyszy, że jestem święty. Ale też wcale nie uważam się za buntownika. Paradoksalnie, mam nawet poczucie, że dwadzieścia lat temu byłem marginalizowany właśnie z powodu swojej „inności”, którą mi zarzucano, a dzisiaj czuję się, jakbym podążał w tłumie. Bo gdy rozmawiam z ludźmi, okazuje się, że myślą często tak jak ja.

To ciekawe, bo przypominam sobie jedną scenę - opisaną przez Pana w ostatniej książce - która dobrze pokazuje, jak bardzo dystansował się Pan od błysku fleszy nawet w chwilach największego triumfu. Pisze Pan, jaka radość panowała w szatni po zdobyciu mistrzostwa świata w 1998 roku, jak politycy cieszyli się z piłkarzami, a wy razem z Barthezem… paliliście pod prysznicem papierosa. Całkowicie z boku.

To prawda (śmiech). Ale proszę zwrócić uwagę też na inną rzecz. Na zdjęciach z tamtego sukcesu, największego w naszej karierze, praktycznie mnie nie ma. Jestem raptem na kilku. Bo mnie „pokazywanie się” ani nie interesowało, ani nie interesuje. Zawsze zwracałem większą uwagę na to, że mogliśmy coś razem przeżyć. Przejść wspólną drogę i osiągnąć sukces. Mówiąc najbardziej skrótowo - interesował mnie proces, który prowadził do sukcesu, a nie samo zakończenie.

Co Pana najbardziej irytuje w dzisiejszym sporcie?

To, że nie mówimy o zawodnikach i o grze, ale o pieniądzach i o władzy. Tylko od razu jedna uwaga: nie jestem przeciwko biznesowej stronie futbolu, ani jego komercjalizacji. Wiem, że tego już nie cofniemy. Jestem przeciwko sposobowi, w jaki się ona odbywa.

To znaczy?

Doszliśmy do punktu, w którym futbolem rządzi spekulacja. Hegemonia największych klubów postępuje coraz bardziej, bo kupują one coraz droższych piłkarzy, powiększając przepaść finansową. Na pewno nie naprawi tego finansowe fair play, które wprowadziła UEFA. Dlatego, że nowe przepisy uderzają bardziej w mniejsze kluby, mające nierzadko problemy z dopięciem budżetu, niż w wielkie marki, które i tak generują ogromne dochody. Finansowe fair play zostało ustanowione po to, aby uratować ekonomię futbolu w obecnej postaci. Kluby były tak zadłużone, że gdyby jutro jeden, drugi albo trzeci nagle zbankrutował, zjawisko śnieżnej kuli byłoby całkiem prawdopodobne. A to mogłoby zagrozić np. Lidze Mistrzów, czyli kurze, która znosi złote jaja. UEFA nie mogłaby do tego dopuścić. Ktoś powie, fair play ma swoje dobre strony, uzdrawia zarządzanie klubami. Pewnie tak. Ale w żaden sposób nie wpływa na wartości, które leżały u podstaw futbolu. Na samą grę, a to przecież ona porywa miliony kibiców. Na przykładzie najnowszej afery w FIFA widać również, że to jest świat, którym rządzi wolna amerykanka. Zapewniam pana, że niezależnie od tego, kto zostanie nowym szefem po Blatterze nic się nie zmieni. Bo władzę trzyma wszędzie kilka osób - czy to na poziomie klubów czy federacji - które myślą, że futbol należy właśnie do nich. I wmawiają nam, że tak powinno być.

Pan chciał z tym walczyć, zapowiadając parę lat temu start w wyborach na szefa francuskiej federacji. Potem się Pan wycofał. Dlaczego?

Bo żeby myśleć o zwycięstwie, trzeba być wytrawnym politykiem, kłaniać się komu trzeba. A to nie w moim stylu. To układ wzajemnych interesów i ktoś, kto myśli inaczej nie jest mile widziany.

Mówi Pan o spekulacji. Nie ma chyba lepszego przykładu niż niedawny transfer Anthony’ego Martiala do Manchesteru United. Żaden piłkarz przed „dwudziestką” i bez żadnego dorobku nie został sprzedany tak drogo (50 mln euro plus 30 mln bonusów).

Martial ma bardzo duży potencjał, ale kwota, którą wyłożył Manchester United jest rzeczywiście szokująca. Właśnie dlatego, że Martial jeszcze nic nie osiągnął. Ale jeszcze bardziej szokuje mnie coś innego. Pozwala sobie na to klub, który jest poważnie zadłużony. A pamiętajmy, że system finansowania Manchesteru należącego do rodziny Glazerów opiera się w części na partycypacji kibiców, bo to oni pośrednio spłacają dług zaciągnięty przez właściciela. To tak jakby wielka polska firma miała długi, wzięła kredyt, a potem chciała, żeby spłacał je konsument. Futbol chyba nie na tym polega.

Kiedyś było coś takiego jak merytokracja. Osiągasz sukces, masz za to nagrodę. Rok po roku pniesz się do góry i zarabiasz więcej. Masz marzenia, które chcesz spełnić. Dzisiaj na początek zawodnik dostaje kokosy, nawet jeśli nie ma żadnych sukcesów. Nie mam nic do Martiala, ale to są bardzo złe sygnały, które wysyłamy do młodego pokolenia. System stanął na głowie. Dlatego rodzice, wysyłając swoje dzieci do szkółek piłkarskich myślą często, że za chwilę wygrają bilet na loterii, bo nastolatek podpisze milionowy kontrakt. Pasja do futbolu znika gdzieś po drodze.

Ale Pan sam był w tym systemie i czerpał duże zyski. Dzisiaj dzięki temu może Pan wygodnie żyć. Nie uwierało to Pana?

Pewnie, że uwierało, ale w tym sensie, że kontrakty były na ogromne kwoty, nieosiągalne dla zwykłego kibica czy obywatela. Nie chcę o tym mówić, ale dlatego zawsze uważałem za naturalne, żeby się dzielić tym co zarabiałem. Dzisiaj też to robię. Nie ukrywam, że to sposób na zrzucenie z siebie jakiegoś jarzma, nawet jeśli przez całą karierę nie miałem sobie nic do zarzucenia. Wiele poświęcałem, żeby osiągać wyznaczone cele. Sportowe, nie finansowe. Dlatego spokojnie mogę spojrzeć w lustro i powiedzieć, że mimo iż zarobiłem dużo pieniędzy, mimo że stałem się znany, zachowałem normalne podejście do życia. Dzisiaj razi mnie to, że coraz więcej sportowców odkleiło się od rzeczywistości. Nie chcę powiedzieć, że kiedy sam grałem tego nie było, ale teraz stało się niemal normą. A będzie jeszcze gorzej, bo ci, którzy mają nad tym czuwać - działacze, trenerzy - widzą w zawodnikach przede wszystkim wartość handlową.

Taka afera, jak z sekstaśmami Valbueny, gdy okazuje się, że Benzema, kolega z reprezentacji, zachęcał go do tego, aby zapłacił szantażystom, byłaby możliwa w Pańskich czasach?

To dobry przykład. Szokujący. I znów, żeby była jasność: my też robiliśmy różne głupstwa, były afery obyczajowe, skandale finansowe. Ale nigdy nie przesłaniało to głównego celu - przekonania, że razem możemy coś osiągnąć. Mam wrażenie, że pod tym względem moje pokolenie było po prostu bardziej inteligentne. Mniej myśleliśmy o tym, żeby zostać celebrytą, bardziej kochaliśmy nasz zawód.

Niezależnie od tego, że czasy się zmieniły i tym bardziej trzeba uważać na każdym kroku, bo nie wiadomo kto i co będzie chciał nagrać. Dotyczy to wszystkich celebrytów. Znany projektant mody John Galliano mieszka tuż koło mnie w III dzielnicy Paryża, dwa-trzy razy przesadził z wypowiedziami antysemickimi i został wyrzucony z Diora. Natychmiast.

Wielu zawodników jest dumnych z tego, że podpisało kontrakt z Barceloną. A Pan mówi: to porażka.

Bo w moim przypadku rzeczywiście tak było, nawet jeśli mieliśmy bardzo dobry zespół. Nie miałem świadomości, co może mnie tam spotkać. To była ciągła rywalizacja dwóch klanów - katalońskiego i holenderskiego - która wpływała na całą grupę. Już po kilku tygodniach wiedziałem, że to był błąd. Poza tym, trafiłem na jednego z najbardziej obłudnych trenerów (Lorenzo Serra Ferrer - przyp. aut.) i na wszechobecną politykę, która karmiła się katalońskim nacjonalizmem. Miałem wrażenie, jakbym cofnął się w czasie. To było jak zderzenie z zamkniętym światem, który nic poza sobą nie widzi.

Zupełnie inaczej opowiada Pan o trenerze Arsene Wengerze, nazywając go niemal drugim ojcem.

Nie tylko ja. Mam do niego rzeczywiście szczególny stosunek, wykraczający - od kiedy pamiętam - daleko poza relacje zawodowe. Zawsze mi się podobało, jak Arsene podchodził do ludzi. Najpierw jak do osoby, a dopiero potem jak do piłkarza. Przypominam sobie scenę, jak jechaliśmy na mecz, ale coś zupełnie innego, osobistego mnie gryzło i zabierało myśli. Wziął mnie na bok, zaczęliśmy rozmawiać, potem podjął decyzję, żebym wsiadł w pierwszy samolot i poleciał do Francji załatwić swoje sprawy. Po czymś takim ma się ochotę, żeby w kolejnych meczach odwdzięczyć mu się w dwójnasób. U Arsene’a zawsze najbardziej ceniłem to, że potrafił wyciągać z człowieka to, co najlepsze.

Z Zinedine Zidane’em stosunki są ciągle lodowate? Po swojej pierwszej książce wzbudził Pan niemałe zainteresowanie, krytykując jego zachowanie.

Każdy z nas ma swoje życie. Nie sądzę, żeby Zidane interesował się tym, co robię. Ja mogę powiedzieć o nim to samo. Nie mamy obowiązku, żeby się cenić. Zresztą, jak graliśmy razem w reprezentacji, rozmawialiśmy poza boiskiem może ze dwa-trzy razy, ale nie przeszkodziło nam to, żeby zachowywać się profesjonalnie.

Wiele razy opowiadał Pan o śmierci swojego brata, ale muszę do tego wrócić, bo zaintrygowała mnie jedna wypowiedź: że to była „interwencja boska”. Ciągle Pan tak myśli?

Tak. Byłem wtedy w centrum szkoleniowym w Monaco, za chwilę miałem stać się zawodowym piłkarzem. Dla całej rodziny była to tragedia, którą odczuwamy do dzisiaj, mimo że minęło prawie 30 lat. Ale jednocześnie to zdarzenie tak na mnie wpłynęło, że dało mi więcej odwagi, żeby osiągać coraz więcej i więcej. Jakby w zastępstwie brata. Może to dziwnie zabrzmi, ale dzisiaj mogę powiedzieć, że udało mi się zamienić tę osobistą tragedię w coś pozytywnego. Za każdym razem, kiedy wbiegałem na boisko, myślałem, że on właśnie na takim boisku zmarł. A teraz kieruje mną z góry.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24