Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Boberek: ludzie wołają za mną "Ej, panie posterunkowy!"

Marcin Kalita
Urodził się 14 czerwca 1963 roku w Szczecinku. W 1990 roku ukończył wrocławską PWST. Od 12 lat związany z Teatrem Studio w Warszawie. Znany aktor teatralny, filmowy i dubbingowy. Wystąpił w kilkudziesięciu filmach i serialach. Największą popularność przyniosła mu rola posterunkowego w "Rodzinie zastępczej”. Swojego głosu użyczył wielu postaciom filmów i seriali animowanych oraz gier komputerowych. Do najbardziej kultowych bez wątpienia należą Kaczor Donald i król Julian. Aktor od pewnego czasu zajmuje się także reżyserią dubbingu.
Urodził się 14 czerwca 1963 roku w Szczecinku. W 1990 roku ukończył wrocławską PWST. Od 12 lat związany z Teatrem Studio w Warszawie. Znany aktor teatralny, filmowy i dubbingowy. Wystąpił w kilkudziesięciu filmach i serialach. Największą popularność przyniosła mu rola posterunkowego w "Rodzinie zastępczej”. Swojego głosu użyczył wielu postaciom filmów i seriali animowanych oraz gier komputerowych. Do najbardziej kultowych bez wątpienia należą Kaczor Donald i król Julian. Aktor od pewnego czasu zajmuje się także reżyserią dubbingu. Marcin Kalita
Rozmowa z aktorem Jarosławem Boberkiem.

- Jak to jest być kreskówką?

- Nie mam bladego pojęcia, bo nią się nie czuję i nie jestem.

- Ale lubi pan użyczać swego głosu postaciom animowanym?

- Baaardzo! Dubbing służy głównie dzieciom, ale od pewnego czasu bawią się przy tym nieźle także i dorośli.

- Żuł pan gumy Donald?

- No pewnie! I zbierałem też historyjki.

- Pana głosem mówi wiele kultowych postaci, między innymi Kaczor Donald właśnie.

- Szczerze mówiąc, nie przepadam za Donaldem. Oczywiście traktuję tę postać z wielkim sentymentem i łza się w oku kręci, choćby ze względu na własne dzieciństwo. Ale z punktu widzenia zawodowego jest to forma dla mnie dawno już zamknięta. Tam się nic nie dzieje i nic nowego się nie wydarzy. W dobie obecnych propozycji, Donald po prostu nie wytrzymuje. Tak więc nie jest to dla mnie żadne wyzwanie. A te wręcz uwielbiam. Dlatego o wiele bardziej lubię króla Juliana z "Madagaskaru", który cały czas ewoluuje. Z wielką radością zasiadam do pracy nad kolejnym odcinkiem jego serialowych przygód.

- Julian "wygina śmiało ciało". Pan również?

- (śmiech)! W sensie dosłownym?

- Tak.

- Jak najbardziej. Lubię ruch i aktywność. W pracy również zdarza mi się wyginać, bo poprzeczka czasami bywa tak wysoko postawiona, że trzeba się nieźle pogimnastykować. A prywatnie preferuję nording walking, rower, rolki. Poza tym mam swój latawiec…

- ???

- Mam kite'a, który ma osiem metrów kwadratowych. Przy dobrym wietrze może on unieść człowieka kilkanaście metrów nad ziemię. Używa się go także do jazdy na desce czy snowboardzie. Ja na razie tylko sobie fruwam. Gdyby mi czas na to pozwalał, to chętnie często bym nurkował, bo też bardzo lubię. Ostatnio kolega zaproponował mi również naukę jazdy na wyczynowym gokarcie. Z przyjemnością przyjmę jego propozycję.

- Wróćmy do zawodu. Mimo że wykonuje go pan od kilkudziesięciu lat, tak naprawdę zaistniał pan w świadomości widzów dopiero jako policjant z "Rodziny zastępczej".

- Jasne. Jeżeli ktoś przez dziesięć lat regularnie pojawia się w tym szklanym okienku, które każdy ma w swoim domu, to nie ma siły. To było nieuniknione. Tym samym podzieliłem los Janka Kosa czy Hansa Klosa. Do tej pory ludzie na ulicy wołają do mnie "Ej, panie posterunkowy"!

- Nie przeszkadza to panu? Przecież aktorzy nie lubią szuflady.

- Wiadomo, że nie lubią. Ale nie żałuję tamtego okresu. Było to dla mnie wspaniałe doświadczenie i świetny poligon warsztatu aktorskiego. Tym bardziej, że ta postać zawierała w sobie wiele osobowości, popadała wciąż w nowe tarapaty. A właśnie ta różnorodność była najbardziej interesująca. Nie ukrywam, że teraz już pracuję nad tym, żeby się od tego munduru odegrać, ale mam świadomość, że to też musi potrwać. Musi się pojawić jakaś na tyle silna kontrpropozycja, która pozwoli rzucić cień na tamtą postać. W każdym razie nie spędza mi to snu z powiek. Moim zdaniem nie mam się czego wstydzić.

- Jest pan jednym z bardziej rozpoznawalnych głosów w Polsce. Nie ma pan żalu do reżyserów, że nie ograli także pana twarzy?

- Żalu nie mam, mam niedosyt. Marzę, żeby zaistnieć wreszcie na dużym ekranie jakąś większą rolą, z którą mógłbym się zmierzyć i nieźle boksować. Ale karty mojego życia zawodowego układają tak a nie inaczej. Praca głosem też jest bardzo przyjemna. Przede wszystkim higieniczna, nie męcząca oka. Mogę ewentualnie męczyć uszy (śmiech).

- Ma pan serce?

- Oczywiście, że mam (śmiech)! Pije pan oczywiście do słynnej serii reklamówek z Sercem i Rozumem.

- Zgadł pan.

- Pamiętam, że na etapie castingów zapytano mnie, którą postać wolałbym zagrać. Bez namysłu odpowiedziałem, że oczywiście Serce. Wydaje mi się, że czasem dobrze być bez rozumu i iść za głosem serca. Często wszelkiego rodzaju analizy i teoretyzowania zwodzą nas na manowce. Serce traktuję jako kolejne wyzwanie aktorskie. Duża w tym frajda, że tak naprawdę to my stworzyliśmy te postaci. Oczywiście ktoś je wcześniej wymyślił i zaanimował, ale ducha pchnęliśmy w nie my. Nie jest to w końcu żaden dubbing i nie odwoływaliśmy się do żadnych pierwowzorów. W tym przypadku jesteśmy nimi my sami. Myślę, że nam wyszło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24