Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Mączyński: Moje życie to teraz Victoria

Sebastian Staszewski
Zadzwoniłem do żony i spytałem, czy lecimy do Chin. „Jasne, że tak” - śmiała się. „Kasia, ja mówię serio” - powtórzyłem. Nie wierzyła - opowiada Krzysztof Mączyński
Zadzwoniłem do żony i spytałem, czy lecimy do Chin. „Jasne, że tak” - śmiała się. „Kasia, ja mówię serio” - powtórzyłem. Nie wierzyła - opowiada Krzysztof Mączyński Paweł Relikowski
Do Chin już chyba nie wrócę, chciałbym spróbować sił na Zachodzie. Marzy mi się Bundesliga, ale jeśli nie wyjadę to pewnie zostanę w mojej Wiśle do końca kariery - mówi Krzysztof Mączyński.

Widział Pan internetowego mema „Mączyński - grałem w Chinach zanim to stało się modne”?

Widziałem i strasznie mnie rozbawił. Dawno się tak nie uśmiałem. Co mam powiedzieć? Sama prawda.

Gdy dwa lata temu wyjeżdżał Pan do Guiyang dziennikarze pukali się w głowę. A dziś okazuje się, że przecierał Pan szlak Ramiresowi i Lavezziemu.

Sam się zdziwiłem, kiedy pojawiła się ta propozycja. Zadzwoniłem do żony i spytałem, czy lecimy do Chin. „Jasne, że tak” - śmiała się. „Kasia, ja mówię serio” - powtórzyłem, a ona dalej się śmiała. „No lecimy, lecimy”. Nie wierzyła. Było zainteresowanie klubów europejskich, więc sądziła, że to tylko wygłupy. Chińczykom jednak bardzo zależało. Szefowa klubu, pani Xiu Li Hawken, przyleciała po mnie do Katowic. Na szczęście się dogadaliśmy.

Dlaczego?

Bo dzięki Chinom stałem się lepszym zawodnikiem, a poza tym zabezpieczyłem finansową przyszłość rodziny. No i spełniłem niektóre ze swoich marzeń.

Wrócił Pan jednak do Polski, chociaż nikt z Guizhou Pana nie wyganiał. Nie żałuje Pan, że ominął Pana moment największego boomu chińskiej ligi?

Bawi mnie, gdy czytam opinie, że w Chinach nie dałem rady. Niedawno na jednym z portali społecznościowych wkleiłem linka do strony Guizhou Renhe, gdzie zamieszczono podziękowania dla mnie. Wydaje mi się, że zdobyłem uznanie i szacunek Chińczyków. W tym momencie najważniejsza jest jednak dla mnie rodzina. Dlatego wolałem się spakować i wrócić.

Wyobraża Pan sobie powrót za Wielki Mur?

Chyba nie, choć pani Li Hawken dała mi swój prywatny numer. Powiedziała, że drzwi w klubie zawsze są dla mnie otwarte. Obiecałem jej, że jeśli będę w kadrze na Euro, to zaproszę ją do Francji. Z opcji powrotu raczej jednak nie skorzystam. Jestem już na innym etapie kariery i życia.

„Oferta z Chin? Przyjąłbym!” - tak powiedział mi kilka tygodni temu Kamil Grosicki. Optyka piłkarzy zmieniła się w oka mgnieniu…

Kamil nie jest jedyny. Już wcześniej kilku chłopaków z kadry mówiło, żebym im coś w Chinach załatwił. Pół żartem, pół serio… Teraz grać w Chinach to nie obciach. A gdy ja tam jechałem, śmiano się, że wybrałem się na wakacje.

Chińczycy kupują bez opamiętania, to na pewno robi wrażenie, ale kasa to nie wszystko. Czy futbolowi notable z Państwa Środka mają jakiś plan, czy tylko szastają forsą, bo tak nakazał prezydent Chin Xi Jinping?

Mają i go realizują. Bardzo mocno zainwestowali w akademie. W niektórych trenuje nawet 2,5 tys. dzieciaków. Dodatkowo stawiają na promocję ligi, bo kupując Ramiresa czy Ezequiela Lavezziego budzą wyobraźnię dzieciaków. Wszystko przemyśleli sobie bardzo dobrze i połączyli wydawanie pieniędzy na transfery z rozbudową infrastruktury i wprowadzaniem systemu rozwoju.

Skoro nie wraca Pan do Chin, to karierę zwiąże Pan z Wisłą Kraków?

Chciałbym spróbować sił na Zachodzie. Marzy mi się Bundesliga. Gdyby po Euro trafiła się propozycja z Niemiec, na pewno bym ją rozważył. Jeśli nie wyjadę do silnej ligi, to pewnie zostanę w mojej Wiśle do końca kariery.

Czyli nie żałuje Pan powrotu do Krakowa?

Nie, bo wróciłem do domu. Gdy zdecydowałem się opuścić Chiny pojawiło się kilka zainteresowań. Koordynowała to agencja menadżerska. Na jeden klub agentom nie dałem jednak pełnomocnictwa: to była właśnie Wisła. W rozmowach z Białą Gwiazdą sam byłem menedżerem. Od początku nie chodziło o kasę. Kocham Wisłę i dlatego jej ofertę wybrałem. Nie musiałem, tylko chciałem.

Nie jest jednak Panu wstyd, gdy widzi Pan, jak Wisła traktuje piłkarzy, trenerów? Postawa klubu wobec Radosława Cierzniaka jest żenująca…

Radek to mój dobry kolega i życzę mu wszystkiego najlepszego. Proszę o kolejne pytanie.

Dlaczego nie chce Pan o tym rozmawiać?

Jestem piłkarzem Wisły. Nie mogę.

Zdziwiło Pana zwolnienie trenera Tadeusza Pawłowskiego?

Szanuję Pawłowskiego, to bardzo dobry człowiek i szkoda, że wszystko potoczyło się w ten sposób. Częste zmiany trenerów na pewno nie poprawiają naszej sytuacji… Brakuje stabilizacji, spokoju.

Litania problemów ma ciąg dalszy. Wisła kuleje także finansowo...

Tu muszę zdementować plotki, że Wisła jest w jakiejś tragicznej sytuacji. Ja wszystkie pensje mam zapłacone. Zdarzały się jakieś poślizgi, raz może miesięczny, ale dziś wszystko mamy uregulowane.

Suma jest jednak taka, że Wisła jest przedostatnia w tabeli Ekstraklasy. Wyobraża Pan sobie spadek do I ligi?

Nie i w ogóle nie chcę o tym myśleć. Tak się nie stanie, więc tematu nie ma. Mamy mocną kadrę, czekamy tylko na trenera i raz dwa wygrzebiemy się z dołu tabeli. To przecież Wisła, wielki klub! Damy radę!

Na Reymonta przeżył Pan już chyba wszystko. Kiedy było najtrudniej?

Chyba gdy dołączyłem do drużyny prowadzonej przez Roberta Maaskanta. Wróciłem jako wychowanek po wypożyczeniu do ŁKS-u, miałem duże nadzieje, a okazało się, że trener nawet nie wiedział, kim jestem. Nie byłem mu potrzeby. Muszę mu jednak podziękować, bo dzięki Holendrowi trafiłem do Górnika.

Sądziłem, że powie Pan o współpracy z Maciejem Skorżą.

Na mojej pozycji grali wówczas Radek Sobolewski i Mauro Cantoro, więc właściwie nie miałem szans na grę. Rzadko bywałem na murawie, ale regularnie siadałem na ławce, byłem częścią tego zespołu. Jedyny żal, jaki mam do Skorży, to, że nie puścił mnie na wypożyczenie. Zamiast grać, grzałem ławę. Gdybym wcześniej wyjechał, być może kariera nabrałaby rozpędu.

A przełom nastąpił…

Właśnie po wypożyczeniu do ŁKS. Mam w domu wycinek z jednej z łódzkich gazet. Jest tam tytuł: „On może zagrać w reprezentacji Polski”. A ja miałem wtedy 23 lata i byłem w 1 lidze! Pod nosem tylko się śmiałem. Okazało się, że byli jednak ludzie, którzy we mnie wierzyli, którzy widzieli potencjał. W Łodzi było ciężko, miesiącami nie płacono nam pensji, ale za to graliśmy.

W reprezentacji Polski nie ma obecnie piłkarza, który tak długo i ciężko musiał pracować na zaufanie oraz uznanie kibiców i dziennikarzy. Mówiono, że Nawałka Pana ciągnie za uszy, później, że gra Pan w ogórkowej lidze itd.

Był okres, kiedy nasłuchałem się o sobie niemało. Robiłem co mogłem, aby przekonać do siebie ludzi i to było błędem. Zamiast skupić się na pracy, myślałem o krytyce. A ona pojawiała się nawet, kiedy była bezzasadna.

Wkur… to Pana?

I to bardzo. Czytałem różne artykuły i irytowałem się. Nie raz jedno złe zagranie rzutowało na ocenę całego meczu. Później przestałem zaglądać do gazet i nagle złapałem dużą pewność siebie. To, że ktoś napisze o mnie, że jestem do dupy, nie zmieni mojego życia. Na wszystko co mam, zapracowałem sam. Zasłużyłem na to. Nie mam nic do krytyki, ale jeśli ktoś po mnie jedzie tylko dlatego, że mu nie pasuję, od tak, to mam to gdzieś.

Pomogły Panu narodziny córki?

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak po urodzinach dziecka zmienia się życie. Każdego dnia, kiedy się budzę, mam uśmiech na twarzy tylko dlatego, że uśmiechnięta jest Victoria. Kiedyś porażkę przeżywałem trzy dni i wyżywałem się na wszystkich dookoła. Teraz biorę córę na ręce i zapominam o bożym świecie.

Victoria to imię szczęśliwe dla naszej reprezentacji. Nosi je nie tylko Pana córka, ale także pociechy Kamila Glika i Sławomira Peszki. A przecież Victoria to zwycięstwo!

Imię to pomysł żony. Jesteśmy ze sobą dziewięć lat, raz było lepiej, raz gorzej, ale daliśmy radę. Zwyciężyliśmy. I dlatego właśnie Victoria. Biorąc pod uwagę życie zawodowe i prywatne to rok 2015 był dla mnie taką wiktorią.

Adama Nawałkę zna Pan od 2011 roku. Ten, którego poznał Pan w Zabrzu, różni się od tego, z którym pracuje Pan dziś?

Nic a nic. To ten sam człowiek i ten sam trener. Cały czas działa według pewnej filozofii. Jedyne, co trochę się zmieniło, to rygor. W kadrze jest troszeczkę mniejszy, niż w Górniku.

Fakt, do szatni już nie zbiegacie, tylko schodzicie…

Na pewno? Przyjrzyj się dobrze. Niektórzy ciągle zbiegają. Ja czasami też. Pamiętam, że na początku reguły trenera dziwiły niektórych chłopaków, to była dla nich nowość, ale wszyscy szybko się dostosowali. Dyscyplina ma swój cel i między innymi dzięki niej zrobiliśmy duży krok do przodu.

Kolejny to Euro 2016…

Mamy wszystko, aby osiągnąć sukces. Jest Robert Lewandowski, nasz lider, jest kręgosłup kadry, są świetni rezerwowy. Mamy ludzi od atmosfery, sztab pracuje jak w szwajcarskim zegarku, organizacyjnie nie brakuje nam niczego. Ale pamiętajmy, to jest turniej i we Francji musimy być gotowi na wszystko!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24