Maszt telefonii komórkowej na szkole w Stalowej Woli. Rodzice są oburzeni

- W przerwie świątecznej na dachu szkoły stanął kontener, a teraz w czasie ferii maszt. Mamy wrażenie, że to nie jest zbieg okoliczności, że wszystko jest robione po cichu i za naszymi plecami. Skąd możemy wiedzieć, czy maszt nie będzie miał negatywnego oddziaływania na dzieci w szkole i sąsiadów budynku - mówi jeden z okolicznych mieszkańców.

Dyrektorka szkoły Dorota Kornek przyznaje, że zgodę na postawienie nadajnika podjęła poprzednia dyrekcja szkoły. Zapewnia, że dopóki nie będzie mieć wyników badań potwierdzających, iż nadajnik jest bezpieczny, to nie będzie on mógł działać.

- Kiedy będziemy mieć te informacje, zamierzam zorganizować spotkanie na ten temat nie tylko z rodzicami naszych uczniów, ale także okolicznymi mieszkańcami. Uznałam, że skoro nie mam kompletu dokumentów, to nie ma sensu robić takiego spotkania. Nadajnik na razie nie działa - zapewnia.

Dlaczego nikt nie pytał mieszkańców o zgodę na postawienie nadajnika?

- Musieliśmy jedynie przyjąć zgłoszenie o stacji. Nie mamy wówczas obowiązku powiadamiania stron o jej postawieniu - mówi Lech Żak z wydziału architektoniczno-budowlanego w stalowowolskim Starostwie Powiatowym.

Do szkoły już napływają zgłoszenia o nagle pojawiających się i powracających bólach głowy oraz o zakłóceniach odbiorników telewizyjnych.

- Nadajnik na razie nie działa, więc prawdopodobnie to siła sugestii. Proszę mi wierzyć, stacja zostanie uruchomiona tylko wtedy, gdy otrzymamy dokumenty, że uruchomiony nadajnik nie przekracza żadnych norm bezpieczeństwa - zapewnia dyrektorka szkoły.