Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Pazdan: Cel? Wygrywać z przytupem

Sebastian Staszewski, Polsat Sport, Polsatsport.pl
Pazdan: Nie obrażam się, gdy ktoś nazywa mnie „Kung-Fu Pazdan”. Trzeba wziąć to na klatę, niedawno nawet założyłem kimono.
Pazdan: Nie obrażam się, gdy ktoś nazywa mnie „Kung-Fu Pazdan”. Trzeba wziąć to na klatę, niedawno nawet założyłem kimono. Andrzej Szkocki
Dojrzałem jako człowiek. Zrobiłem krok do przodu. Analizuję swoje występy, dostrzegam własne błędy. To przyszło z wiekiem - mówi Pazdan.

Woli Pan być „Piranią” czy „Kung-Fu Pazdanem”?

Ani tym, ani tym. W różnych miejscach miałem tak wiele ksywek, że nie przykładam do nich dużej wagi. Byłem „Pazdkiem”, „Arbuzem”. Do „Kung-Fu” już się nawet przyzwyczaiłem, bo nie ma się co obrażać. Trzeba wziąć to na klatę. Niedawno nawet przebrałem się w kimono i wziąłem udział w prawdziwym treningu karate!

I jak Panu poszło?

Miałem nie byle jakich nauczycieli. Ćwiczyłem z medalistami mistrzostw świata i Europy Andrzejem Maciejewskim i Basią Marciniak. Mieliśmy tylko kilka głównych kopnięć, ale i tak było widać, że to ciężki kawałek chleba. Trzeba być silnym, skoncentrowanym, rozciągniętym. Karate to nie jest łatwy sport. Fajnie było się nauczyć czegoś nowego.

Teraz rywale naprawdę powinni się Pana bać…

Mam nadzieję, że tych ciosów nie będę musiał prezentować na murawie. Kiedy jednak porównałem je z tym, co robiłem w meczach z Irlandią, to zyskałem pewność, że… robiłem to dobrze. Nie odbiegałem od najlepszych!

Dziś żartuje Pan z „Kung-Fu Pazdana”, ale mam wrażenie, że przez wiele lat „Pirania” - a tak nazwał Pana w 2009 roku ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Leo Beenhakker - Panu ciążyła.

Bo „Pirania” była uszczypliwa. Później ludzie mi to wytykali. W pewnym momencie wszystko sprowadzało się do szyderki, złośliwości. Nie mogłem z tym walczyć. Na szczęście ta ksywka umarła śmiercią naturalną.

Gdybyśmy nie awansowali na mistrzostwa Europy po meczu z Irlandią, byłoby jeszcze gorzej. Pana kopnięcie Shane’a Longa w głowę stałoby się Pana przekleństwem.

Bez dwóch zdań. Stałbym się kozłem ofiarnym. To był mój błąd, ale na szczęście wszystko skończyło się pozytywnie. Po rzucie karnym powiedziałem sobie, że do ostatniej minuty muszę zagrać bezbłędnie. Na szczęście dla mnie tak się stało. A przecież żona przed meczami zawsze mnie prosi, żebym tych baboli unikał...

Trzeba było się jej posłuchać!

Obiecuję, że to był ostatni raz (śmiech).

Kiedy sędzia Cüneyt Çakir zagwizdał po raz ostatni, poczuł Pan ulgę?

Najpierw ulgę, a później wielką radość. Przecież spełniliśmy swoje marzenia i awansowaliśmy na Euro! Zasłużyliśmy sobie na to całymi eliminacjami. Pokonaliśmy Niemców, długo byliśmy liderami grupy. Udowodniliśmy, że umiemy grać naprawdę ciekawy i atrakcyjny futbol. Nawet mecz z Irlandią pokazał, że potrafimy zdominować rywala. Irlandczycy nie mieli nawet jednej dobrej okazji. My za to mogliśmy zdobyć jeszcze kilka bramek.

Wygryzł Pan ze składu Łukasza Szukałę, podstawowego obrońcę kadry przez niemal całe eliminacje. Teraz przed Panem trudniejsze zadanie - utrzymanie miejsca w zespole aż do czerwca…

Wszystko zaczyna się od formy w klubie, dlatego teraz skupiam się na Legii. Na zaufanie selekcjonera będę pracował ciężko, poza tym wiem, że Łukasz też nie składa broni. Zaczął grać w Turcji, zrobi wszystko, żeby wrócić do jedenastki. Ale jeżeli będę skupiony na tym co dziś, a nie za kilka miesięcy, to o siebie jestem spokojny.

Chciałby Pan być w takiej formie, jak w czerwcu?

Zdecydowanie tak. Wygrana z Gruzją to był mój czas. Zagrałem tak, jak sobie życzyłem. Byłem w dobrej formie, omijały mnie kontuzje, w Jagiellonii grałem mecz za meczem. Tego brakowało mi ostatnio. Przez uraz miałem miesięczną przerwę, później różnie było z formą. Teraz pracuję nad tym, abym fizycznie wyglądał jak w czerwcu. Kiedy nie ma kłopotu z siłami, to również głowa i nogi pracują jak należy.

Wielu podkreślało, że grał Pan wtedy jak nie-Pazdan. Chyba głównie przez tą chłodną głowę.

Bo tak było. Od jakiegoś czasu zrobiłem spory postęp. Krok do przodu. Nie łapię już tylu żółtych kartek, gram rozsądniej, spokojniej. To przyszło z wiekiem i z doświadczeniem.

Dojrzał Pan jako mężczyzna, sportowiec?

Na pewno dojrzałem piłkarsko. Nie myślę już o głupotach. Zacząłem analizować swoje występy, dostrzegam własne błędy. Zyskałem świadomość. Wcześnie brakowało mi tej chłodnej głowy, spokoju w podejmowaniu decyzji. A przecież to szalenie istotne, kiedy grasz na środku obrony. Kiedyś wolałem wejść wślizgiem, dziś wiem, że akcję można przerwać inaczej - dobrym ustawieniem, pressingiem. Na zrozumienie tego potrzebowałem jednak czasu.

Pomogły Panu narodziny syna Marcela?

Po narodzinach dziecka człowiek zaczyna inaczej postrzegać życie. Zauważyłem, że są rzeczy istotniejsze, niż piłka nożna. Od ośmiu miesięcy syn to mój cały świat. Mam nadzieję, że stanie się dla mnie talizmanem takim, jak córki Kamila Glika i Krzysia Mączyńskiego!

Czy to właśnie te talizmany przyniosły szczęście reprezentacji Polski?

Kto wie? Na pewno pomogła nam atmosfera, jaka stworzyła się w zespole. W kadrze jest prawdziwa więź. Chłopaki się wspierają. Nie ma tam niczego na pokaz. Ten czynnik połączony z determinacją w dążeniu do celów sprawia, że drużyna ma coś ekstra. To nie jest przypadek, że mimo trudnych chwil - w meczach ze Szkocją, Irlandią czy Niemcami - potrafimy się podnieść z kolan i walczyć dalej. Grupa sama się napędza, dodaje sobie siły.

Oby tak było i na Euro 2016…

Trafiła się nam wspaniała generacja zawodników. Nie tylko Robert Lewandowski, ale także Grzegorz Krychowiak, Kamil Glik, Łukasz Piszczek, nasi bramkarze. Dokładając do tego kilu solidnych, pracowitych piłkarzy naprawdę można myśleć o tym, aby we Francji zrobić fajny wynik. Ja wierzę, że ten zespół jest w stanie zaskoczyć wszystkich niedowiarków i krytyków. Wszyscy w to wierzymy!

Niewiele brakowało, żeby grał Pan na Zachodzie. Dla wielu ligowców to marzenie, a Pan jednak wolał zostać w Ekstraklasie. Dlaczego?

Negocjowałem z kilkoma klubami. Było spore zainteresowanie z Niemiec. Niby mogłem trafić do HSV, ale na konkrety musiałbym czekać aż do 15 lipca. Wolałem już wcześniej mieć coś pewnego. Legia bardzo mnie chciała, była na mnie zdecydowana, więc nie wahałem się długo.

U Henninga Berga był Pan środkowym obrońcą, ale nowy trener Legii Stanisław Czerczesow widzi w Panu defensywnego pomocnika. Co Pan na to?

Wciąż jestem stoperem i zawsze będę powtarzał, że na boisku to moje miejsce. W przeszłości grałem już jednak jako pomocnik i wiem, że dzięki temu mogę się jeszcze rozwinąć. W tej chwili trener zdecydował, że jestem potrzebny w środku pola, ale przecież za chwilę mogę wrócić do obrony. W kadrze selekcjoner Nawałka chce mnie przecież właśnie tam.

Widział Pan już słynne niedźwiedzie Czerczesowa?

Tylko w Internecie. Jak do tej pory w klubie wszystko jest normalnie. Żadnych dodatkowych represji nie było.

Ale trenujecie ciężej…

Na pewno inaczej. Większy nacisk, niż za trenera Berga, kładziony jest na siłę, przygotowanie mentalne. Różni trenerzy mają różne metody. Ja już kilku przeżyłem, więc jestem przygotowany na wszystko. Inna sprawa, że ostatnio graliśmy co trzy dni, więc za bardzo nie mogliśmy dostać w kość.

Która Legia jest dziś najbliższa prawdzie? Ta z przegranego 0:1 meczu z Lechem, ze zremisowanego 1:1 z Brugge, czy może Legia sobotnia, która pokonała 3:1 Lechię Gdańsk?

Każdy by chciał, aby prawdziwa była ta sobotnia. Dążymy do tego, aby grać skutecznie. Nie chcemy wygrywać „psim swędem”, przypadkiem. Chcemy robić to z przytupem! Legia powinna grać co najmniej tak jak w meczu z Cracovią albo właśnie z Lechią.

Jak bardzo przeszkadza wam fakt, że gracie na trzech frontach?

Nie ma co szukać takich tanich wymówek. Wiadomo, że człowiek czasami czuje zmęczenie, ale w gruncie rzeczy fizycznie wyglądamy lepiej, niż przeciwnicy. A to znaczy, że jesteśmy do takiej gry przygotowani. Jeżeli będziemy wygrywać, to możemy grać nie co trzy, ale nawet co dwa dni.

Gonicie pierwszego w tabeli Piasta Gliwice. Do końca sezonu zasadniczego Legia będzie liderem ekstraklasy?

Piast cały czas ma sporo przewagi. Tym bardziej szkoda meczu z Lechem, bo po zwycięstwie tracilibyśmy do gliwiczan tylko 5 punktów. Mamy jednak bezpośrednie spotkanie z Piastem w Warszawie i będziemy robić wszystko, aby odrobić straty. Nie wszystko zależy jednak od nas. Przecież nawet jeżeli wygramy wszystko, a Piast zrobi to samo, to pierwsi i tak nie będziemy.

Ale tytuł mistrzowski odzyskacie?

Po to gramy. To jedyna odpowiedz, jakiej mogę udzielić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24