Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niechciałka - zagubiona w lesie wojenna nekropolia

Janusz Motyka
Tylko sosny które kryją zagubioną w lesie nekropolię "wiedzą” ilu naprawdę spoczywa tu ludzi: pięć tysięcy, osiem, a może kilkanaście...
Tylko sosny które kryją zagubioną w lesie nekropolię "wiedzą” ilu naprawdę spoczywa tu ludzi: pięć tysięcy, osiem, a może kilkanaście... Fot. Janusz Motyka
Pędzeni do roboty jeńcy radzieccy z głodu wyrywali kępy traw. Ale często na trasie przemarszu pod badylami szukali bochenków chleba.

Kładli je tam mieszkańcy podprzeworskich wiosek. Dzięki takiej pomocy wielu więźniów hitlerowskiego obozu przejściowego w Wólce Pełkińskiej zachowało życie.

Obóz przejściowy

Po zaatakowaniu w 1941 roku Związku Radzieckiego, swojego dotychczasowego sojusznika, Niemcy w krótkim czasie zdobyli znaczne terytoria. Ale nie tylko, bo ich wojennym "trofeum" były też setki tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej wziętych w niewolę. To dla nich budowano takie obozy jak ten w Wólce Pełkińskiej.

Na około 100 hektarach równego jak stół pola od lipca 1941 roku kopano głębokie na metr rowy o wymiarach 20 na 5 metrów. Po przykryciu dołu stawianymi na skos deskami i słomą wpędzano tam jeńców.

Takich ziemianek było początkowo około 70, później blisko 180. Obóz otoczono zasiekami z drutu kolczastego i budkami strażniczymi. Szacuje się, że przeszło przez niego 35 do 40 tysięcy jeńców. Wiele tysięcy zostało tu już na zawsze. Spoczęli wśród sosen w pobliskim lesie Niechciałka.

100 hektarów śmierci

Obóz był wielonarodowy, Wśród żołnierzy Armii Czerwonej trafiali się przedstawiciele wszystkich nacji wchodzących w skład ZSRR. Sporo było też Polaków, siłą wcielanych do bolszewickiej armii.

Warunki były koszmarne. Na wszechobecne robactwo mało kto już zwracał uwagę. Jeńców przetrzymywanych w nieludzkich warunkach wyniszczał głód i choroby. Najstraszniejszy był jednak mróz. Najsłabsi którzy zmarli, wywożeni byli furmankami do pobliskiego lasu.

Cudem ocalony

Na pewno wśród zakopanych w Niechciałce ciał nie ma zwłok Akbira Achmeda - Tatara, który trafił tu z sowiecką armią. Dlaczego? Do zbiorowych mogił wrzucano ciała dopóty, dopóki dół nie wypełnił się po brzegi. Wtedy na zwłoki Niemcy sypali wapno i zasypywali.
Zdarzało się że do mogiły wrzucano skostniałych z zimna, ale jeszcze żywych jeńców. Tak się stało z Achmedem i Polakiem rodem z Leżachowa. W stercie niewystygłych jeszcze ciał współwięźniów odzyskali przytomność i uciekli ze zbiorowego grobu. Cudem uratowanego Achmeda przechował Marcin Majcher, gajowy w Niechciałkach. Po wojnie Tatar zamieszkał w podprzeworskiej Gniewczynie.

Chleb pod grudą ziemi

Mieszkańcy okolicznych wiosek nie pozostawali obojętni na los jeńców. Często, narażając się na represje ze strony Niemców pomagali ludziom zza drutów. Nie bacząc nawet na to, że jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej ci sami Rosjanie mordowali Polaków na Kresach i terenach zajętych przez bolszewicka armię.

Obok zasieków biegła ścieżka którą mieszkańcy Brzeziny i Woli Buchowskiej grupowo chodzili na msze. Wtedy przerzucali przez druty chleb, na który jeńcy rzucali się jak wygłodniałe wilki. Ale zmienił się komendant obozu i te praktyki przerwał.

Najsilniejszych więźniów pędzono do roboty przy drenowaniu pól. Mieszkańcy znali dokładnie trasy przemarszu takich kolumn. Wtedy na ścieżkach, pod ułożonymi tu grudami ziemi zaczęły "rosnąć" bochny chleba.

Szacuje się, że wolność odzyskało w ten sposób nawet kilkuset żołnierzy. Schemat był prosty: po wyrwaniu się za druty, wpadali do wiejskich zagród po żywność i ubranie i kierowali się na wschód, za San. Tam w lasach często trafiali do partyzanckich oddziałów. Nie wszystkim udawało się. Mikołaj Foszczej z Gniewczyny z kolegami dostarczył jeńcom kleszcze do przecinania drutów. Kiedy przez wyrwę w ogrodzeniu zbiegła z obozu spora grupa, strażnicy zauważyli ruch przy ogrodzeniu i zaczęli strzelać. Zginęło ponad dwudziestu z uciekinierów.

Anioł przełamał serca strażników

Dla Polaków zamkniętych za drutami szczególną pomoc od początku niosły dwie kobiety: Maria Górska i Agnieszka Machała. W jakiś znany sobie tylko sposób zjednały sobie komendanta obozu który przymykał oczy na ich działanie. Wspierane przez mieszkańców Wólki Pełkińskiej dostarczały jeńcom leki i ciepłe posiłki.

W Wigilijną noc 1941 r. podjechały z dwoma furmankami świątecznej żywności pod bramę obozu. Strażnicy tym razem odmówili przekazania więźniom pomocy. Wtedy Maria Górska która dobrze mówiła po niemiecku, wyjęła z kieszeni przypadkowo zabraną z domu figurkę aniołka gaszącego świeczkę. I podarowała dowódcy straży. Ten gest przełamał opór Niemców. Dary trafiły do jeńców.

Za próbę ucieczki - śmierć

Obóz w Wólce Pełkińskiej podlegał bezpośrednio katom z jarosławskiego Gestapo. Jednak służbę wartowniczą pełnili żołnierze Wehrmachtu. Wśród nich i tacy, którzy przyszli tu służyć z przymusu. Dlatego w szczególnie niesprzyjających warunkach pogodowych niezbyt przykładali się do służby. Jak wspominają okoliczni mieszkańcy, najwięcej jeńców uciekło w czasie ulewnych deszczy albo śnieżnych zadymek.

Zdobyły listę więźniów

Polaków trzymano w jednym, około dwustuosobowym baraku. Górska zdobyła w jakiś sposób imienny wykaz polskich jeńców. Wtedy organizacje podziemne powiadamiały rodziny o miejscu pobytu ich bliskich. Mogły organizować pomoc i podejmować próby ich uwolnienia.

W wielu przypadkach to się udawało. Za odpowiednią materialną "zachętą" komendant obozu zgadzał się na zatrudnianie jeńców u bogatych gospodarzy. Maria Górska (Szczepańska) pisała podanie, jeniec szedł do roboty i już nie wracał. W ten sposób wydostało się z obozu kilkunastu Polaków.
Czarna Zośka z PCK

Zofia Rolska ps. "Czarna" z Gorliczyny organizowała pomoc na skalę masową. Ta energiczna kobieta na co dzień zajmowała się biznesem; miała swoją gospodę w której straż obozowa zaopatrywała się w piwo. To ułatwiało jej zadanie. Mając dokumenty PCK wystarała się u komendanta o zezwolenie na pomoc jeńcom. Ten zgodził się, ale zastrzegł, że może pomagać tylko Polakom.

Rolska zorganizowała wśród mieszkańców Przeworska i w okolicznych wioskach stałe punkty zbierania żywności. Tam gromadzono żywność i codziennie lub co drugi dzień dwie pełne fury trafiały do obozu.

Baraki przerobili na chlewy

W 1942 r. oprócz tysięcy pochowanych tu jeńców (mówi się o 8 tys.) Niemcy zamordowali w Niechciałce kilkuset Żydów z Jarosławia i obozu w Pełkiniach. Podobnie jak wielu Cyganów.

W 1943 r. obóz w Wólce Pełkińskiej opustoszał a jesienią jego resztki rozbierali nocami okoliczni chłopi. Z byłych baraków budowano później po wsiach szopy i chlewy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24