- Potrafisz być uszczypliwy?
- Owszem, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
- Pytam, bo jesteś zodiakalnym Rakiem.
- Identyfikuję się z moim znakiem. Choć bardziej czuję się Smokiem, którym jestem według chińskiego horoskopu. W każdym razie chadzam swoimi ścieżkami i staram się nie cofać.
- Urodziłeś się 26 czerwca. Przeczytałem, że osoby z tego dnia są niespokojne i ekscentryczne. To prawda?
- Prawda. W moim przypadku jak najbardziej. I dobrze mi z tym.
- Wierzysz w horoskopy?
- Pół na pół. Często zdarza się, że to co w nich czytam, to czysta prawda. Natomiast zawsze interesowałem się magią i wróżbami.
- Niepokój i ekscentryzm to raczej wady. A jakie masz zalety?
- Trudno mi jest mówić o sobie samym. Tym bardziej o tych dobrych stronach. Jestem pełen samokrytycyzmu. Ciągle biję się z myślami na własny temat. Choć ostatnio przestaję się interesować tym, co o mnie myślą, mówią czy piszą.
- Do twoich zalet śmiało można zaliczyć upór. Przynajmniej w zdawaniu do szkoły teatralnej.
- Zawsze marzyłem o tym zawodzie, a uważam, że marzenia są po to, żeby je spełniać. Poza tym myślałem, że nic innego w życiu nie będę potrafił robić. Nie chciałem obudzić się jako staruszek w bujanym fotelu z kotem na kolanach, myśląc, że nie spróbowałem. Ale miałem przygotowaną alternatywę w przypadku, gdybym się nie dostał. Jak mój ojciec, dziadkowie, pradziadkowie poszedłem do szkoły oficerskiej.
- O, proszę!
- Te tradycje rodzinne sięgają aż pod Wiedeń.
- No i udało ci się zostać oficerem.
- Tak, byłem oficerem w serialu "Oficer". I to mnie właśnie fascynuje w tym zawodzie. Dzięki niemu mogę być w miejscach, w których nigdy nie byłem, być kimś, kim nigdy nie będę czy poddać się emocjom, które mnie nigdy w życiu nie dotknęły.
- Wielu emocji bezwzględnie dostarcza także muzyka. Jeśli nie zostałbyś aktorem, miałeś spore szanse, żeby zostać drugą Dodą…
- Raczej Dodem (śmiech)!!! W rodzinnym Białymstoku wychowałem się w dość niezależnym i szczerym towarzystwie. To ukształtowało mnie na dalsze życie. Nauczyło mnie umiejętnego poruszania w środowisku kulturalno-medialnym, ale zachowując własną niezależność. Najgorsze co mogłoby mi się przytrafić, to wstanie rano z łóżka, spojrzenie w lustro i naplucie na nie.
- Wróćmy do muzyki… Niedawno wystąpiliście na rzeszowskim rynku, ale mimo wszystko jesteście grupą mało znaną. Nie mógłbyś wesprzeć swojego zespołu własną popularnością?
- Chciałbym podkreślić jedno. Nie jest to zespół aktora Pawła Małaszyńskiego. Stanowimy jedną całość jako Cochise. Owszem, zdarzały się propozycje wydawania naszych płyt przez duże wytwórnie, ale wiadomo że w tym przypadku chodzi o zarabianie pieniędzy, a nie o muzykę. Nam jednak zależy na tej drugiej. I tego będziemy się trzymać!
- Nie marzy ci się coś w stylu "Szansy na sukces" z zespołem Cochise?
- (śmiech)!!! To byłoby fajne! Ale musimy jednak wypłynąć na nieco szersze wody.
- Dobra, wracamy do aktorstwa. Którą ze swoich dotychczasowych ról uważasz za największe wyzwanie?
- Na nich w ogóle opieram swoją działalność aktorską. W spektaklu "Perfect Day", w Teatrze Komedia, bardzo chciałem zagrać przyjaciela głównej bohaterki, geja. Niestety, po raz kolejny po warunkach dostałem rolę amanta. Ale ten gej wrócił później do mnie w "Berku". Sporym wyzwaniem był dla mnie także mocno zjechany przez krytykę film "Ciacho" i postać przerośniętego dzieciaka. To czy dany spektakl czy film okaże się sukcesem, tego nie wie nikt. Od momentu zejścia z planu, jest nad taką produkcją sporo roboty. Niezależnej od aktorów.
- Wspomniałeś teatr i kino. Dla ciebie co jest ważniejsze?
- Obie z tych sztuk są równie ważne. Cieszę się, że ciągle mam szansę gry na deskach i to w tym, a nie innym zespole. Bo to jest prawdziwy zespół! Nie jesteśmy dla siebie jedynie kolegami z pracy czy partnerami na scenie. Prywatnie się przyjaźnimy i pomagamy sobie nawzajem.
- Ale w Teatrze Komedia nigdy nie zagrasz Hamleta czy Makbeta!
- I wcale o tym nie marzę. Tak świetnie czuję się w tej trupie, że nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek będę musiał ją opuścić.
- A co z filmem?
- Kiedy osiągnąłem apogeum popularności, każdemu wydawało się, że gram we wszystkim. Prawda jest taka, że te produkcje powstawały na przestrzeni kilku lat, ale światło dzienne ujrzały w jednym czasie. Dlatego było mnie za dużo. Wtedy podjąłem świadomą decyzję o zniknięciu z ekranu. Tym bardziej, że propozycje trafiały się miałkie. Do powrotu na ekran przekonał mnie dopiero scenariusz "Skrzydlatych świń" o kibicach piłkarskich, w którym zagrałem razem z Piotrem Roguckim z zespołu Coma.
- Rzeczywiście dobry film. A są takie role, których żałujesz?
- Jasne! Te, których mi nie zaproponowano.
- Zazdrość przez ciebie przemawia.
- W życiu! Bardzo się cieszę z sukcesów moich kolegów.
- Skoro mowa o kolegach… Masz kontakt z Białymstokiem?
- Bardzo częsty. Uwielbiam tam pojechać, usiąść z kumplami na krawężniku, wypić browar i czekać aż mnie spiszą!
- Taki znany aktor?
- Media wykreowały ten wizerunek. Ja jestem wciąż ten sam.
- Często patrzysz w lustro?
- Taaak! Codziennie rano!
- I patrząc na siebie, uważasz się za pięknego?
(śmiech)!!! Wiem, do czego pijesz. Przyjemnie jest wziąć udział w takim plebiscycie, a jeszcze milej go wygrać. Mnie to trochę bawi. Ta moda przyszła do nas z Ameryki i teraz co rusz wybierane są najseksowniejsze klaty, pupy, włosy, nosy…
- Ale tytuł "najpiękniejszego" do czegoś zobowiązuje. Nie możesz mieć za chwilę 120 cm w pasie.
- A dlaczego nie? Lubię obrastać tłuszczem. Czy ja zawsze muszę być perfekcyjny? Jestem bardzo wdzięczny za wszystkie nagrody, jakie otrzymałem. Tym bardziej, że tak naprawdę przyznają je widzowie. W końcu dla nich jestem. Bez widowni zupełnie bym nie istniał.
- Pamiętasz swoje podziękowania po przyznaniu tego tytułu?
- Takich rzeczy się nie zapomina. Nie było mnie na gali wręczenia nagród, bo akurat byliśmy z teatrem na wyjeździe. Połączono się ze mną, ale mieliśmy kilkusekundowe opóźnienie między transmisją a moim wejściem. To co mówiłem, wracało do mnie, słyszałem też to, co działo się w telewizji i dodatkowo publiczność stojącą za mną. Chciałem powiedzieć, że dziękuję mojej ukochanej żonie i kochanemu synkowi, w końcu wyszedł z tego kochanek. Później przez jakiś czas, kiedy wpisywało się w Internet hasło "wtopa roku", wyskakiwałem ja (śmiech).
- Twoja żona wiedziała o tym, że masz kochanka?
- Od tamtej pory już wie (śmiech). Teraz nie mamy już nic do ukrycia! Po tej wpadce dostawałem sporo SMS-ów od kumpli z pytaniem: "mówiłeś o mnie?". Tak więc widzisz, nie jestem taki krystaliczny. Palę, lubię się napić w towarzystwie i mam kochanka (śmiech). Normalny ze mnie facet. Oczywiście nie namawiam do nałogów. Kiedy spotykam się z młodzieżą, mówię im, że bycie na szczycie i w kolorowych gazetach wcale nie jest takie fajne. Dlatego nie śledzę tego, co o mnie wypisują. Wiem, że to jedynie wykreowany przez media wizerunek. I jak się okazuje, nie muszę bywać, by być.
- A co robisz, kiedy nie bywasz? Jak spędzasz czas wolny?
- Wtedy staram się być tylko i wyłącznie ojcem. Jeremiasz to moje oczko w głowie. Poza tym leniuchuję, przełączam kanały w telewizji i zawsze dochodzę do wniosku, że nic w niej nie ma.
- No jasne, bo wszędzie wyskakuje Małaszyński!
- Tak też bywało (śmiech)! Wtedy szybko wyłączam telewizor!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Nagłe wieści o Janinie i Tadeuszu z "Sanatorium miłości"! Znamy sensacyjne szczegóły
- "Nasz Nowy Dom" czekają spore zmiany! Romanowska nie pomoże już biednym rodzinom
- Tak córka Marty Kaczyńskiej radzi sobie w Korei. Niesamowite, jak się zmieniła [FOTO]
- Prześledziliśmy przemianę włosów Majdana. Było ściernisko, a dziś jest San Francisco