Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Prawko” przed 70.? To możliwe!

Jakub Hap
Jakub Hap
Desznica. Historia Antoniny Kocoń dowodzi, że na gruntowne zmiany w życiu nigdy nie jest za późno. - Jeśli tylko wierzysz w Boga i siebie, wszystko jest możliwe - przekonuje kobieta

Mówi się, że nigdy nie jest za późno, by przełamać własne ograniczenia, ale wszyscy wiemy, jak jest. Teoria teorią, ale w praktyce zwykle bywa tak, że wraz z upływającym czasem człowiek traci motywację do istotnych zmian w życiu. Oczywiście zdarzają się wyjątki - jednym z nich jest mieszkanka Desznicy, Antonina Kocoń. Odważna kobieta po 70. przed kilku laty postawiła sobie cel, który dla wielu osób w jej wieku zapewne jawiłby się jako abstrakcja. Postanowiła zdawać naprawo jazdy i spełniła marzenie!

Mimo że pani Antonina dokonała rzeczy w naszym regionie być może bezprecedensowej, na opisanie swej historii nie zgodziła się od razu. To skromna osoba, która nie lubi robić wokół siebie szumu. Nie chciała, by jej bliscy oraz znajomi mogli pomyśleć, że nagle zapragnęła uczynić z siebie wielką bohaterkę, za którą zresztą absolutnie się nie uważa. Nasze prośby na szczęście nie poszły jednak na marne i sympatyczna pani z Beskidu Niskiego opowiedziała Faktom o swych samochodowych przygodach.

Myśl, by zapisać sięna kurs nauki jazdy zaświtała w jej głowie właściwie z konieczności.

- Gdy moja młodsza córka wyprowadziła się z domu, chcąc gdzieś pojechać, zdana byłam w zasadzie jedynie na PKS. Mąż nie ma uprawnień do kierowania samochodem, jeździ tylko ciągnikiem, do którego zresztą mnie nie dopuszczał, bo się bałam. Co ciekawe, ja nigdy, przenigdy w życiu nie trzymałam kierownicy, jako dziecko jeździłam jedynie na byku i nartach. Mimo to pomyślałam: a może tak zrobię prawo jazdy? Rodzina nie miała nic przeciwko, bo wiedziała, że by się przydało. Mój mąż w tym czasie był po operacjach na kolana i pewnie nie dałby już rady, więc zostałam ja. Szczególną motywacją była dla mnie chęć częstszego odwiedzania chorego syna, który mieszka w Foluszu,samodzielnego przywożenia go do domu, ale też dość już miałam przesiadania się z autobusu w autobus, jadąc do córki mieszkającej w Gliniku Polskim. Po prostu zmusiło mnie, nabrałam ochoty, zapisałam się na kurs i dzięki Bogu zdałam - opowiada A. Kocoń.

Ale zanim nasza bohaterka mogła cieszyć się „prawkiem”, musiała przejść przez gorycz kilku porażek.

- Od momentu zapisania się na lekcje, do sukcesu na egzaminie minęły pewnie jakieś dwa lata. Jazdy nie odbywały się dzień w dzień, bo musiałam pogodzić je z pracą w gospodarstwie. Jak były żniwa, zbieranie ziemniaków itp. schodziły na dalszy plan. Pierwsze próby za kółkiem nie były udane, odbywały się poza jezdnią. Ale potem było już jako tako, jazda zaczęła mi się też coraz mocniej podobać. Z instruktorem czułam się bezpieczna. Wreszcie nadszedł moment pierwszego egzaminu, odbył się w maju. Nie udało się jednak zdać, choć byłam już daleko za połówką jazdy. Nie ustąpiłam pierwszeństwa... Później było już coraz gorzej, po trzecim podejściu z racji obowiązków przy domu zrobiłam sobie przerwę. Następne próby podjęłam w kolejnym roku. Raz miałam źle ustawione lusterka i tak się zdenerwowałam, że nie poszło... W pewnym momencie naszła mnie myśl: Boże, ja chyba nie zdam... Ale z drugiej strony coś w głębi duszy mi mówiło: nie rezygnuj, nie opóźniaj, musisz teraz to zrobić. I wreszcie Pan Bóg sprawił, że zdałam. Było to chyba 19 lipca. Sukcesem za bardzo się jednak nie chwaliłam - wspomina A. Kocoń.

Po odebraniu uprawnień nasza bohaterka nie od razu mogła wsiąść do swego cinquecento. Pech chciał, że akurat wtedy w aucie padła skrzynia biegów, a gdy majster naprawił i po zaliczeniu ćwiczeń w ogrodzie, kobieta miała wreszcie wyjechać na drogę... poważnej awarii uległ samochód córki pani Antoniny. Dobra matka bez wahania postanowiła oddać jej swój.

Rozbrat świeżo upieczonego kierowcy z jazdą trwał około rok. Potem wraz z mężem kupiła volkswagena polo. Po zimowych przejażdżkach do pobliskiego Jaworza - najpierw w towarzystwie bratanka, potem wnuków. Jako że obecność w aucie innych osób kobietę stresowała, kolejną jazdę postanowiła zaliczyć już samodzielnie. - To był koniec grudnia albo początek stycznia. Wzięłam plecak z dokumentami i w drogę. Miałam jechać tylko do Jaworza i z powrotem, ale myślę: taka ładna pogoda, jadę więc jeszcze na Kąty i Folusz. Tyle mnie nie było, że mąż zaczął mnie szukać - śmieje się pani Antonina.

Od tamtej pory jeździ dość regularnie. A to do sklepu, syna, córek, a to do kościoła, gdzie zabiera ze sobą sąsiadkę. Kilka razy pojechała też do Jasła - pierwszy raz, gdy sąsiad chciał ją odwieźć swoim autem. -Stwierdziłam, że moim będzie taniej i dzięki temu przełamałam się.

Kobieta cieszy się, że dzięki zawziętości, mimo dojrzałego wieku, może być komunikacyjnie samowystarczalna. I zaprzecza z uśmiechem, jakoby babcia za kierownicą wzbudzała specjalne zainteresowanie sąsiadów czy przechodniów. Pani Antonina podkreśla, że jeśli tylko bardzo chce się coś zrobić, przy wierze w Boga i własne siły wszystko jest możliwe. - By bezpiecznie się nam jeździło - kończy Antonina Kocoń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24