Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prokuratura: winny śmierci 6-miesięcznego Maksa jest Grzegorz B., znajomy rodziców

Anna Janik
Konferencja prasowa w Prokuraturze Okręgowej w Rzeszowie.
Konferencja prasowa w Prokuraturze Okręgowej w Rzeszowie. Krzysztof Łokaj
Zeznania przerażającej treści złożył wczoraj późnym wieczorem Grzegorz B., znajomy rodziców 6-miesięcznego Maksa, który zmarł w szpitalu w Rzeszowie. Zdaniem prokuratury to on jest winny śmierci chłopca.

W niedzielę późnym popołudniem 40-letni Grzegorz B., były pracodawca ojca 6-miesięcznego Maksymiliana i 2,5-letniej Leny mimo wcześniejszych zaprzeczeń przyznał się, że przez ponad rok, w tajemnicy przed rodzicami znęcał się nad ich córką Leną. Wczoraj śledczy skierowali do sądu wniosek o jego tymczasowy areszt, oczyszczając tym samym z zarzutów matkę dzieci.

To ona początkowo była główną podejrzaną w sprawie.

- Linia obrony matki wydawała się nieprawdopodobna. Mówiła, że nie widziała pewnych rzeczy, a materiał dowodowy wskazywał, że to raczej ona jest sprawcą - mówi prok. Łukasz Harpula, szef Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. - Weryfikacja materiału wskazała jednak, że ze sprawą może mieć coś wspólnego znajomy rodziców - dodaje.

Ten w pewnym momencie zgodził się współpracować z prokuratorami. Dlaczego? Tego można się jedynie domyślać, bo nad sprawą pracowało jednocześnie kilkunastu policjantów i trzech śledczych, którzy swoje przesłuchania przerywali, zapoznawali się z materiałami dostarczanymi na bieżąco przez policjantów, po czym wracali do rozmów z podejrzanymi. Zeznania 40-letniego mężczyzny są przerażające. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego zadaje dziecku ból, ale robił to z premedytacją tak, by nie widzieli tego rodzice. W tym celu celowo prowokował sytuację, by zostawać sam na sam z Leną.

- Dokuczał jej, przyduszał, szarpał. To, że dziecko się go boi dawało mu satysfakcję i pozwalało na odstresowanie - mówi Łukasz Harpula. - Lubił patrzeć na jej cierpienie - dodaje.

Miało to trwać ok. 1,5 roku i dotyczyło tylko Lenki. Aż do ostatniego piątku. Mężczyzna, który wiedział, że matka dziecka ma iść do sklepu celowo wysłał ją jeszcze na stację benzynową, by odebrała dla niego przywiezioną przez kogoś przesyłkę. Chciał w ten sposób mieć więcej czasu, by znęcać się nad dzieckiem. Wtedy zaczął płakać 6-miesięczny Maks. Mężczyzna wyjął chłopca z łóżeczka, a ponieważ w tym czasie zadzwoniła jego matka, upuścił niemowlę na podłogę. Później, jak zeznawał, próbował je reanimować, potrząsając dzieckiem, które mogło uderzać głową o podłogę. Tak przynajmniej tłumaczył poważne obrażenia, które znaleziono u Maksa.

Kiedy matka wróciła ze sklepu, B. szybko się pożegnał i wyszedł. Maks leżał wtedy w łóżeczku i był już siny. Dlatego kobieta zadzwoniła po karetkę. Chłopiec zmarł w szpitalu w sobotę wieczorem. Lenka nadal przebywa w rzeszowskim szpitalu. Ma zarówno świeże, jak i zabliźnione ślady świadczące o przemocy.

Aktualizacja:

Jak się okazuje podejrzany o zabójstwo często bywał w domu rodziny. Fakt, że między matką a ojcem dzieci nie układało się najlepiej, a kilka tygodni temu ojciec wyprowadził się z domu sprzyjało częstszemu przebywaniu Grzegorza B. z Leną i Maksem sam na sam. Jak ocenił podejrzany sytuacji, w których znęcał się nad dzieckiem mogło być co najmniej kilkadziesiąt. Jak to możliwe, że matka nic nie zauważyła?

- Dziecko było tak przerażone i wycofane, że samo nie powiedziało o tym rodzicom - mówi prok. Harpula. - Sam podejrzany w bardzo perfidny sposób manipulował rodzicami. Wiele wyjaśnił podczas niedzielnej wizji lokalnej, podczas której dokładnie pokazywał, jak znęcał się nad dzieckiem, żeby zostawić jak najmniej śladów - opowiada.

Przypomnijmy, że na ciele Leny znaleziono ślady świadczące o przypalaniu papierosem. Podejrzany zaprzeczył, że zrobił to celowo, ale nie wykluczył, że przez przypadek mogło dojść do poparzenia, bo pali papierosy. Tak też tłumaczył to matce.

Dodajmy, że ta rodzina ta była znana policji i dzielnicowemu, bo rany na ciele dziewczynki zauważyła dużo wcześniej położna lub pielęgniarka środowiskowa. Powiadomiła MOPS, a ten policję. Tak ruszyła procedurę związana z założeniem niebieskiej karty.

- Sprawy tej rodziny rozpatrywał też miejski zespół interdyscyplinarny, który wystąpił do sądu rodzinnego o ustanowienie kuratora - mówi mł. insp. Konrad Wolak, z-ca komendanta miejskiego policji w Rzeszowie. - Kurator został rodzinie przydzielony, a policjanci się z nim kontaktowali. Nie potwierdziły się jednak podejrzenia MOPS-u, że to ojciec 2-latki jest sprawcą przemocy - dodaje.

Postępowanie umorzono w czerwcu b.r., bo nie znaleziono dowodów na to, że to ojciec Leny się nad nią znęcał. Ale nie ustalono ostatecznie, kto jest sprawcą obrażeń na ciele dziewczynki. W dodatku w sierpniu ub.roku Lena trafiła do szpitala z obiema złamanymi nóżkami. Szpital powiadomił policję. Jak zeznali przed funkcjonariuszami rodzice, Lenak złamała nóżki dlatego, że spadła z huśtawki. Biegły nie wykluczył, że tego typu złamania mogą być skutkiem wypadku na placu zabaw. Czy tak jednak było naprawdę? Dziś śledczy nie są tego pewni, dlatego jeszcze raz będą analizować wszystkie okoliczności i wcześniejszy materiał zebrany przez policjantów. Także policja weryfikuje czynności prowadzone m.in. przez dzielnicowych. Po to, by sprawdzić, czy tej tragedii można było zapobiec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24