Przed sądem w Jarosławiu ruszył proces w sprawie fałszywych wnuczków

Przestępcy nie mieli żadnych skrupułów. Oszukiwali starsze, schorowane osoby. Przedstawiali się jako wnuczkowie albo inni krewni ofiar. Byli tak perfidni, że podawali się również za oficerów Centralnego Biura Śledczego Policji, którzy ścigają tzw. fałszywych wnuczków. Chodziło zazwyczaj o wyłudzenie dodatkowych pieniędzy od tych samych, oszukanych wcześniej osób lub przekonanie tych, którzy nie dali się nabrać za pierwszym razem.

Wczoraj 30-letni Sebastian G. i 60-letni Marek M. zasiedli na ławie oskarżonych Sądu Rejonowego w Jarosławiu. To ich prokuratura oskarża o oszukanie dziewięciu osób. Obaj nie przyznają się do winy.

Oszuści uderzyli w marcu tego roku. Ich akcja była dobrze przygotowana. W ciągu zaledwie kilku dni zdołali oszukać dziewięć starszych osób, mieszkających w różnych regionach Polski. Na różne kwoty, od kilku tys. do nawet 115 tys. złotych.

Babuniu, potrzebuję pieniędzy, nikomu nie mów

Do 77-letniej pani Haliny zadzwonił młody mężczyzna z okrzykiem "część babuniu". Wyjaśnił, że pilnie potrzebuje pieniędzy, bo ma finalizować wyjątkowo korzystną transakcję. Prosi o dyskrecję, bo chce zrobić niespodziankę swoim rodzicom, czyli rzekomo synowi i synowej pani Haliny. Kobieta myślała, że dzwoni jej wnuk Konrad, studiujący w Warszawie. Ekspresowym przelewem pocztowym przekazała "wnuczkowi" wszystko co miała. 7 tys. złotych, które były odszkodowaniem za jej niedawny wypadek.

"Konrad" nie zadowolił się 7 tysiącami. Zadzwonił jeszcze raz. - Niech babunia gdzieś pożyczy, jak nie od znajomych, to może w jakiejś firmie - przekonywał.

Kobieta odmówiła, nie chciała się zadłużać. Wtedy do akcji wkroczył "oficer CBŚ". - Tu policja, CBŚ, szukamy tych ludzi - mówił przez telefon. Chciał, aby kobieta wpłaciła pieniądze, bo to pozwoli ująć oszustów.

Pani Halina zadzwoniła do wnuka Konrada. Tym razem prawdziwego. Usłyszała inny głos niż ten, który wcześniej witał ją jako "babunię". - Babciu, zostałaś oszukana - wyjaśniał jej wnuk. Schorowana nie była w stanie stawić się w sądzie. Podobnie jak kilku innych pokrzywdzonych.

Rencista i bezrobotny, nie przyznają się do winy

Obaj oskarżeni są mieszkańcami Poznania. Sebastian G., 30 lat, żyje w konkubinacie, ma jedno dziecko, utrzymywał się z dorywczych prac. Nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że tylko podwoził do banków drugiego oskarżonego.

Marek M., 60-letni rencista, ojciec trójki dorosłych dzieci. Też się nie przyznaje, choć w śledztwie wyraził chęć dobrowolnego poddania się karze. Wyjaśniał, że tylko robił przysługę swojemu znajomemu G., użyczając własne konta bankowe albo pobierając pieniądze na poczcie z ekspresowych przekazów. Wyjaśniał, że dopiero przy końcu ich wspólnych działań zorientował się, że G. prowadzi jakieś nieczyste interesy.

Wczoraj oskarżeni odmówili składania zeznań. Odczytano te ze śledztwa. Sebastian G. nie odpowiadał na pytania. Z kolei Marek M. udzielał odpowiedzi. Uważnie prowadzący rozprawę sędzia Andrzej Wachowski często jednak miał wątpliwości, co do odpowiedzi i zadawał dodatkowe pytania.

Kolejne rozprawy w grudniu i w styczniu.