Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzice uczniów w Cisnej się boją. Bo jeśli Mikołaj zastrzelił ojca...

Małgorzata Froń
123rf
14-letni Mikołaj prawdopodobnie zastrzelił swojego ojca. Do tragedii doszło w ubiegły piątek w jednym z domów w bieszczadzkiej miejscowości Cisna.

Pierwsze informacje na temat sprawy policja podała w piątek późnym wieczorem. Ciało 48-letniego Artura K. znalazła w domu w kotłowni jego żona. Miał rany postrzałowe, co najmniej cztery. W domu była broń, zabity mężczyzna miał na nią pozwolenia. W czasie zdarzenia w domu z mężczyzną był tylko jego jedyny syn - 14-letni Mikołaj. To on jest głównym podejrzanym o zabójstwo. Nie został zatrzymany, bo nie jest pełnoletni, sąd wyznaczył mu kuratora. Prokuratura nie udziela żadnych informacji na temat prowadzonego postępowania, zasłaniając się dobrem śledztwa.

- Chłopiec został przesłuchany przez sędziego rodzinnego, który nie znalazł przesłanek do stosowania wobec niego środka izolacyjnego - poinformowała w sobotę policja.

Sąsiedzi: Ojciec zachowywał się jak tyran

Artur K. był emerytowanym komendantem Straży Granicznej. Pracował w placówce w Wetlinie. Jego żona, matka Mikołaja, jest nauczycielką w Zespole Szkół w Cisnej. Do tej szkoły chodzi także Mikołaj.

- Jest trochę nieśmiały, zamknięty w sobie - mówi jedna z jego rówieśniczek. - Nie miał kolegów i koleżanek, bo ojciec mu nie pozwalał. Miał przechlapane. Tylko z domu do szkoły, ze szkoły do domu.

Mikołaj bardzo dobrze strzela, razem z ojcem chodził na strzelnicę, był mistrzem w strzelaniu z łuku pneumatycznego. Miał jechać na zawody do Włoch.

- Ale z broni krótkiej i myśliwskiej też potrafił strzelać, bo ojciec go uczył. Sam widziałem, jak razem strzelali w wąwozie za wsią - mówi jeden z sąsiadów. - Tutaj we wsi wszyscy wiedzieli, że w tym domu panuje wojskowy dryl, że ojciec zachowuje się jak tyran, ale ludzie po prostu się go bali. Matka Mikołaja nigdy nikomu się nie skarżyła. A przecież nigdzie jej nie wolno było wychodzić bez jego zgody, do ich domu też nikt nie zachodził. Gdy babcia Mikołaja chciała się z nim spotkać, to czekała na niego w drodze do szkoły.

Inna sąsiadka dodaje bez ogródek. - To był tyran, syn się go bał, żona również - mówi kobieta. - Ona nie miała żadnych praw.

Może być i tak, że chłopiec wróci do szkoły. Ma takie prawo

We wtorek w Zespole Szkół w Cisnej odbywała się wywiadówka. Przed wywiadówką dyrektor zaprosił rodziców na spotkanie. Mówił o tym, co się wydarzyło w rodzinie K.

- To jest straszna tragedia, dotknęła ona naszą szkołę podwójnie, bo do naszej społeczności należy i matka, i syn - mówił Ludwik Sobol, dyrektor Zespołu Szkół w Cisnej. - Uczniowie otrzymali pomoc psychologiczną, w naszej ocenie podeszli do tego zdarzenia z dużą dojrzałością.

Dyrektor dodał, iż na razie nie wiadomo, jak dalej potoczą się losy chłopca.

- Będzie musiał zapewne przejść badania psychologiczne. Może nastąpić i taki moment, że wróci do naszej szkoły. Ma takie prawo - zaznaczył dyrektor.

Po tych słowach dyrektora Sobola na sali zapadła cisza. Rodzice rozeszli się do klas. Dyskusja zaczęła się za zamkniętymi drzwiami. Jedna z matek, której syn chodzi do klasy z Mikołajem, mówi, że choć cała społeczność wsi stoi murem za matką i chłopcem, że wszyscy dobrze wiedzieli, co oni przeżywają, to jednak pomysł, aby Mikołaj wrócił do tej szkoły, nie jest dobry.

- Ojciec uczył go, jak jednym cięciem noża poderżnąć komuś gardło. Więc jeżeli on sprawy konfliktowe może rozwiązywać siłowo, bo tak go nauczono, to jaką mamy pewność, że gdy mój syn coś mu powie, czy go popchnie, to czy on nie wyjmie noża i go nie pociągnie? - pyta kobieta. - Najlepiej by było, gdyby go matka stąd zabrała, przeniosła się gdzieś indziej i żeby zaczęli nowe życie.

Kolejna kobieta mówi, że też się boi o swoją córkę. - Mam córkę w gimnazjum, młodzież w tym wieku jest różna, a potrafi też być okrutna. Nie wiadomo, jak taki młody chłopak może zareagować na głupie docinki pod swoim adresem - tłumaczy kobieta.

I dodaje, że większość rodziców uważa tak samo, choć nie wszyscy o tym mówią otwarcie.

Dyrektor: To była raczej przemoc psychiczna

Skoro cała wieś wiedziała o przemocy, to dlaczego szkoła jej nie zauważyła?

- Ggdyby chłopiec był bity przez ojca, nauczyciele i koledzy zauważyliby ślady na jego ciele - tłumaczy dyrektor Sobol. - Chłopiec jest szczupły i blady, siniaki byłyby widoczne choćby podczas przebierania się na lekcjach wychowania fizycznego. Tutaj w grę wchodziła raczej przemoc psychiczna. Ale my, jako szkoła, mamy problem, bo jeżeli nauczycielka nie radziła sobie z rodziną, z synem, nie reagowała na przemoc, to jest też pytanie o jej pedagogiczne działania. Jakoś musimy sobie z tym problemem poradzić, bo może być tak, że i matka, i syn wrócą do szkoły. Decyzja o jego dalszej nauce będzie uzależniona od opinii poradni pedagogiczno-psychologicznej. Na razie niczego nie można przesądzać.

Są kobiety, które cierpią w milczeniu

Matki uczniów, z którymi rozmawiamy, zastanawiają się, w jak dramatycznej sytuacji musiała być matka, że nie znalazła w sobie mocy, aby bronić syna.

- Jest wykształcona, ma zawód, ma rodzinę, mogła próbować szukać pomocy, a ona nawet męża broniła i mówiła, że taki dobry, odpowiedzialny - mówi jedna z kobiet. - Choć z drugiej strony on miał w domu broń. Może się bała, że jej użyje? Są takie kobiety, które cierpią w milczeniu, ale jak widać, to może doprowadzić do tragedii - kwituje kobieta. I dodaje: - Bardzo mi żal tego chłopca, ale wolałabym, żeby do naszej szkoły nie wracał. Boję się po prostu o swoje dzieci.

Elżbieta Łukacijewska, były wójt Cisnej, obecnie posłanka do Parlamentu Europejskiego, mówi, że znała tę rodzinę tylko z widzenia. - Oni się bardzo izolowali od reszty wsi, nie brali udziału w życiu naszej społeczności, nie widziałam ich nigdy na żadnej imprezie, przeważnie siedzieli w domu - mówi posłanka. - O tym mężczyźnie mówiono, że może być domowym tyranem, ale żona nigdy nikomu się nie skarżyła, nikt u nich w domu nie bywał, więc trudno było ingerować czy próbować jakoś tej rodzinie pomóc.

Jako szef był chwilami okrutny

Niezbyt dobre zdanie o swoim byłym przełożonym mają pogranicznicy, których był szefem.

- To był bardzo zasadniczy człowiek, nie znoszący sprzeciwu, potrafił się bardzo po chamsku odnosić do młodych funkcjonariuszy. Ludzie się go bali. Czuli respekt, ale nie miało to nic wspólnego z szacunkiem - ocenia Artur K., były podwładny. - Ja nie mieszkam w Cisnej, więc o jego życiu rodzinnym wiem niewiele, ale jako szef był chwilami nawet okrutny. Nie ma się co dziwić, że w stosunku do rodziny też był taki. Żal tylko tej kobiety i tego chłopca. Oni teraz muszą z tą traumą żyć.

We wsi głośno się mówi, że parę lat temu jeden z młodych pograniczników z placówki w Wetlinie zastrzelił się, a powodem miał być właśnie Artur K., który był jego szefem.

- Nigdy nie udowodniono mu tego, że to on przyczynił się do tej śmierci, ale ludzie wiedzą swoje - mówi nasz rozmówca proszący o anonimowość. - Nikt tu z nim kontaktu nie utrzymywał, nikt go tak naprawdę nie znał, bo on nie chciał z nikim kontaktów nawiązywać. Tresował tego chłopaka, to on w końcu nie wytrzynał. Nikt tu nie żałuje ojca, każdy współczuje synowi i matce.

***

W środę w Cisnej odbył się pogrzeb Artura K. Został pochowany na miejscowym cmentarzu. Żegnało go niewiele osób.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24