Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodziny wspierające pomagają stworzyć dzieciom z domów dziecka rodzinne ciepło

Szymon Jakubowski
Od lewej dyrektorka domów dziecka w Rzeszowie  Małgorzata Bąk i panie z rodzin wspierających -Ewelina Jurzysta i Katarzyna Socha.
Od lewej dyrektorka domów dziecka w Rzeszowie Małgorzata Bąk i panie z rodzin wspierających -Ewelina Jurzysta i Katarzyna Socha. Fot. Szymon Jakubowski
To forma wsparcia polegająca na stałym kontakcie z wybranymi dziećmi z domów dziecka, zabieraniu ich do siebie do domu na weekendy, wspólne wczasy, tworzeniu namiastki rodziny

Historia rzeszowskich domów dziecka sięga 1946 roku, gdy przy ówczesnej ulicy Daszyńskiego (dzisiaj ks. Jałowego) istniała ochronka dla sierot prowadzona przez Zgromadzenie Sióstr Albertynek. Trzy lata później placówka została przekształcona w Państwowy Dom Małego Dziecka, który w 1974 roku został przeniesiony do nowo wybudowanego obiektu przy ulicy Nizinnej.

Po rozmaitych przekształceniach obecnie w Rzeszowie w dwóch połączonych przewiązką budynkach funkcjonują trzy domy dla dzieci: „Mieszko”, „Dobrawa” i „Bolesław”, zarządzane przez Centrum Administracyjne do Obsługi Placówek Opiekuńczo- Wychowawczych, od 2020 roku kierowane przez dyrektor Małgorzatę Bąk. Schronienie znajduje tu obecnie czterdzieścioro pięcioro podopiecznych w wieku od 3 do 18 lat, dotkniętych przez zły los.

Domy dziecka w Rzeszowie
Domy dziecka w Rzeszowie Fot. Szymon Jakubowski

Rodziny wspierające

Mimo, że podopiecznym rzeszowskich domów dziecka stworzono możliwie najlepsze warunki bytowe i zajmuje się nimi wykwalifikowana kadra wychowawcza, to jednak dzieciom trudno zastąpić ciepło rodzinnego domu. Stąd wziął się realizowany od lat pomysł tzw. rodzin wspierających, które są w stałym kontakcie z dziećmi, zabierają je do siebie na weekendy, wspólnie spędzają czas, wyjeżdżają na wakacje. W Rzeszowie sprawdza się to znakomicie. Obecnie z rzeszowskimi placówkami współpracują w ten sposób cztery rodziny.

Anna Anasychin-Kożuch i Grzegorz Kożuch o funkcjonowaniu rodzin wspierających dowiedzieli się od znajomej, która pełniła taką rolę w domu dziecka w Strzyżowie.

- Nigdy wcześniej o tym nie słyszeliśmy, dawniej myśleliśmy, że jedyną formą wsparcia dla wychowanków domu dziecka może być adopcja. Uznaliśmy, że skoro jest możliwość wspierania dopasowania w obie strony, to warto spróbować - wspominają państwo Kożuchowie.

Anna Anasychin-Kożuch i Grzegorz Kożuch
Anna Anasychin-Kożuch i Grzegorz Kożuch Szymon Jakubowski

Najpierw zaangażowali się w organizację imprezy mikołajowej, a już na święta Bożego Narodzenia gościli u siebie blisko 18-letnią dziewczynkę i jej 9-letniego brata. Dzisiaj, wraz z trójką dzieci państwa Kożuchów, stanowią oni rodzinę.

Grzegorz Kożuch mówi: - Dzieci te nie mają jakiś wielkich oczekiwań. Nie liczą na atrakcje. Dla nich wartością jest wspólny pobyt. Razem robimy pizzę, gramy w planszówki, dużo rozmawiamy. Zwłaszcza dziewczyna ma potrzebę rozmawiania, jest niezwykłe dojrzałą osobą, bardzo opiekuńczą wobec młodszego brata.

Anna dodaje: - Nic dzieciom nie narzucamy. Pokazujemy im różne alternatywy, ale szanujemy ich zdanie. Świetnie się u nas odnajdują, nawiązały doskonały kontakt z naszymi dziećmi. W modelu rodziny wspierającej każdy odnosi korzyść: my, dom dziecka i sami wychowankowie.

Ewelina Jurzysta, z zawodu stylistka fryzur, z rzeszowskimi domami dziecka zetknęła się trzy lata temu. Początkowo jako wolontariuszka, przyjeżdżała na Nizinną strzyc podopiecznych. Tu dowiedziała się, że istnieje możliwość pomagania placówce w charakterze rodziny wspierającej proces usamodzielnienia.

- Razem z Jackiem, moim mężem, postanowiliśmy przyjąć wyzwanie. Przeszliśmy odpowiednią procedurę i od dwóch lat zajmujemy się trójką dzieci z rzeszowskiego domu dziecka. W praktyce wygląda to tak, że zabieramy je do siebie co drugi weekend, staramy się spędzać wspólnie święta, planujemy razem wakacje.

„Ciocie” i „wujkowie” z domów dziecka

Małgorzata Bąk, dyrektor Centrum Administracyjnego do Obsługi Placówek Opiekuńczo- Wychowawczych, mówi: - Jednym z naszych podstawowych zadań jest przygotowanie wychowanków do usamodzielnienia się. Rola rodzin wspierających jest tu bardzo ważna. Nasze dzieci nie potrzebują nadmiaru wrażeń, wielu atrakcji. Zdecydowanie bardziej oczekują zainteresowania, zrozumienia, rodzinnych spacerów, zakupów, poświęcenia im czasu czy wspólnego wykonywania zwykłych czynności domowych.

Od lewej dyrektorka domów dziecka w Rzeszowie  Małgorzata Bąk i panie z rodzin wspierających -Ewelina Jurzysta i Katarzyna Socha.
Od lewej dyrektorka domów dziecka w Rzeszowie Małgorzata Bąk i panie z rodzin wspierających -Ewelina Jurzysta i Katarzyna Socha. Fot. Szymon Jakubowski

Znajdujący się pod opieką państwa Jurzystów 13-latek nie potrafi słowami okazać wdzięczności, ale na kartce napisał, że cieszy się, iż ma swój dom, że bardzo kocha „ciocię” i „wujka” – jak dzieci zwyczajowo nazywają swych opiekunów. Dziecięca wdzięczność to największa nagroda za poświęcony im czas i zaangażowanie.

- Jest to ogromna odpowiedzialność, ale i wielka radość. My dzieciom dajemy wzorce do naśladowania, one cudownie wypełniają nasz dom, cieszą się ze zwykłych codziennych czynności. Jesteśmy z dziećmi bardzo emocjonalnie związani. Już nie wyobrażam sobie innego modelu rodziny niż ten, który u nas obecnie funkcjonuje. Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę i teraz ją mam - dodaje pani Ewelina.

Dzieci z balastem złych doświadczeń

Dzieci mogą przebywać w placówce do ukończenia 18. roku życia lub zakończenia edukacji. Wszystkie się uczą: albo w podstawówkach, albo w szkołach średnich lub zawodowych, niektóre w specjalnych. Część podopiecznych to dzieci i młodzież z niepełnosprawnością. Niestety, wiele z nich ma za sobą traumatyczne przeżycia. Pochodzą z rodzin rozbitych, czasem wręcz patologicznych, gdzie rodzice mają problem z alkoholem lub prawem, czy gdzie pojawia się przemoc. Praca z dziećmi wymaga specjalnego podejścia do wychowanków.

- Do każdego z tych dzieci trzeba mieć indywidualne podejście. One bardzo przeżywają, że muszą tu być, często czują się gorsze, tęsknią za biologicznymi rodzicami, mimo że nieraz doznali od nich wielu krzywd. Praca z tymi dziećmi to ogromna odpowiedzialność, której część biorą na swoje barki także rodziny wspierające - wyjaśnia Małgorzata Bąk.

Katarzyna Socha swoją współpracę z rzeszowskimi domami dziecka zaczęła podobnie jak Ewelina - od wolontariatu. Razem z przyjaciółką prowadzi szkołę językową. Zaproponowała więc organizowanie zajęć z języka niemieckiego i angielskiego. Z czasem coraz bardziej „wciągała” ją współpraca z placówką.

- Gdy coraz bardziej poznawałam to środowisko i dzieci, zapragnęłam czegoś więcej. Aby spotykać się z podopiecznymi nie tylko tutaj, na miejscu, ale czasem brać je do domu, starać się współtworzyć z nimi rodzinę - mówi Katarzyna Socha.

Pod jej opiekę trafiły dwie siostry w wieku 18 i 17 lat. Obydwie z niepełnosprawnością intelektualną.

- Dziewczyny z niecierpliwością czekają na moment, gdy do mnie przyjdą. Spędzamy wspólnie czas jak rodzina. Wspólne spacery, robienie zakupów, gotowanie i pieczenie, oglądanie filmów czy układanie puzzli, pomoc w nauce. Mają się czuć - i czują - u nas jak w swoim wymarzonym, prawdziwym domu - opowiada Katarzyna Socha.

Bo przecież dom dziecka, chociażby najwspanialszy, najlepiej prowadzony i wyposażony, nie zastąpi tego prawdziwego i wymarzonego domu. Na Nizinnej warunki bytowe są bardzo dobre. Dzieci mają do dyspozycji pokoje jedno-, dwu- i trzyosobowe. W tych największych mieszkają rodzeństwa. W każdym z trzech rzeszowskich domów dziecka jest duża świetlica, każdy dom ma oddzielną kuchnię. Najmłodsza z wychowanek ma niespełna trzy lata, najstarsza 20 lat.

Wraz z wiekiem dzieci są powoli przygotowywane do samodzielności. Muszą nauczyć się żyć bez opieki „cioć” z domu dziecka. Muszą potrafić ugotować sobie obiad, uprać, zadbać o podstawowe sprawy. Realny świat jest niestety inny niż ten w przytulnych pomieszczeniach placówek wychowawczych.

Po opuszczeniu domu dziecka byli wychowankowie nie są pozostawiani sami sobie. Otrzymują wsparcie finansowe, dostają nagromadzone środki np. z przysługujących alimentów, mają prawo do starania się o mieszkanie socjalne, są w kontakcie z pracownikami Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, którzy wspierają ich w wielu przyziemnych sprawach.

Byli wychowankowie, opuszczając mury rzeszowskich domów dziecka, zazwyczaj nie zrywają z nimi kontaktów. Przeciwnie. Odwiedzają swoje dawne placówki, utrzymują kontakt z innymi pozostającymi tu dziećmi, także z pracującymi tu „ciociami”. Czasem nawet po latach.

Pani dyrektor wspomina sytuację, kiedy placówkę odwiedziła młoda kobieta z dwójką małych dzieci.

- Nie znałam jej, opuściła dom dziecka jeszcze zanim zaczęłam tu pracę. Dziewczyna, jak się okazało, przyszła odwiedzić wychowawczynię. Chciała „cioci” pokazać swoje dzieci, porozmawiać, pochwalić się, że ma męża i założyła własną rodzinę – kontynuuje pani dyrektor.

W zeszłym roku na Nizinnej odbywała się pierwsza komunia jednego z podopiecznych. Przyjechał na nią chłopak, który kiedyś tu się wychowywał. Wzbudził sensację wśród dzieci, bo pojawił się na motorze. Wychowankowie, którzy wracają do placówek, serdecznie witają się z wszystkimi, zaglądają do kuchni, by sprawdzić, czy jest coś do przekąszenia. Jak dorośli, samodzielni ludzie wracający do rodzinnego domu.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24