Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Szurkowski: co roku na rowerze spędzałem 300 dni

Tomasz Ryzner
Ryszard Szurkowski był gościem specjalnym Rajdu Rowerowego "Trzy kościoły - trzy historie", który odbył się 1 czerwca na terenie gminy Osiek Jasielski.
Ryszard Szurkowski był gościem specjalnym Rajdu Rowerowego "Trzy kościoły - trzy historie", który odbył się 1 czerwca na terenie gminy Osiek Jasielski. archiwum
- Teraz jest lider do wygrywania wyścigów etapowych, sprinter do wygrywania płaskich etapów, a reszta do pracy - mówi RYSZARD SZURKOWSKI, były mistrz świata amatorów, 4-krotnym zwycięzca Wyścigu Pokoju, pięciokrotny mistrz Polski.

- Jako dziecko marzył pan, by zostać następca Królaka czy innych mistrzów dwóch kółek.
- Na samym początku nie byłem pewien, że kolarstwo stanie moim sposobem na życie. Z drugiej strony zauważyłem, że idzie mi łatwiej od kolegów, z którymi zaczynałem. Łatwiej od nich wspinałem się na górę, łatwiej zaliczałem dłuższy dystans. No i po jakimś czasie zacząłem rzeczywiście marzyć.

- Osoby poniżej 30 roku życia raczej nie mają pojęcia, czym był wyścig Pokoju.
- Działał na wyobraźnię, także na moją. Na rower wsiada się wiosną i właśnie w maju Polska żyła rywalizacją w tym wyścigu. Ktorejś wiosny pomyślałem, że może to jest to, czemu chciałbym się poświęcić.

- Pana pierwszy porządny rower.
- Nazywał się rower wyścigowy, ale to był faworit. Miał przerzutki z przodu i z tyłu, ale jak go porównać do tego, co teraz jest do w sklepach, to był to rower turystyczny. Miał szytki, które się często przebijały. Swoja porcję nerwów na nim zjadłem (śmiech).

- Który wyścig był przełomowy, który otworzył panu drogę do kariery?
- Trudno odpowiedzieć. Każdy drobny sukces jest potrzebny, bo wtedy człowiek czuje, że idzie w dobrym kierunku, szuka potwierdzenia umiejętności, startuje jeszcze raz i jeszcze raz. A jeśli osiąga sukces, wtedy nieważne, czy to wyścig dokoła gminy czy województwa.

Czułem, że nie marnuję czasu

- Po koniec lat 60-tych było już jasne, że coś z pana będzie.
- W 1968 roku zostałem mistrzem Polski w przełajach, wicemistrzem w górskich mistrzostwach. Gdzieś w korytarzu zaczepił mnie Henryk Łasak, trener kadry. Powiedział, "obserwuję cię, jak tak dalej pójdzie, to w przyszłym roku będziesz w kadrze na wyścig Pokoju".

- Trener Łasak to też legenda.
- Ta rozmowa była przeżyciem, zaszczytem i ogromną motywacją. Wtedy trener mnie nominował do kadry. Skoro z kilkuset kolarzy mojego pokroju znalazł chwilę dla mnie, to czułem, że nie marnuję czasu.
- W latach 70-tych Polska była potęgą amatorskiego kolarstwa. Ile w tym prawdy, że zdarzyło się wam przed startem ustalać, kto wygra?
- Tak było podczas wyścigu Pokoju w 1970 roku. Wtedy dominowaliśmy na całego. Tak to jest w życiu. Jeśli pokazuje się moc w jednym, drugim dniu imprezy, to potem rywale się już boją, co ułatwia wygrywanie. Zaczęliśmy mówić w swoim gronie tak, no to we Wrocławiu pierwszy Szurkowski, bo jest z tamtych stron, w Poznaniu wygrywa Czechowski, a Warszawie to Hanusik. No i tak wygraliśmy 9 etapów pod rząd.

- Wygrał pan 15 etapów Tour de Pologne, ale samego wyścigu ani razu. Dlaczego?
- Nie jeździłem w nim co roku. Priorytet miał Wyścig Pokoju. To była daleko większa marka. Podczas Wyścigu Dookoła Polski nie było już tej mobilizacji. Wtedy większy prestiż miał choćby Małopolski Wyścig Górski, którego trasa biegła od Krakowa aż po Rzeszów. Tour de Pologne był jesienią i człowiek był myślami myślami przy nowym sezonie.

Raz czy dwa spróbowałem jednak wygrać, ale pewne układy w peletonie sprawiły, że musiałem odpuścić. Raz ważniejsze było, by przypilnować wygraną kolegi. Na podium jednak stawałem. Odkuwałem się, wygrywając etapy. W 1973 roku tour miał 11 etapów, a wygrałem 6. Do wygrania wyścigu to nie wystarczyło, co wydaje się dość ciekawe (śmiech).

Kolarstwo jest przezroczyste

- Dziś też peletonem rządzą układy?
- Teraz kolarstwo jest przezroczyste. Ludzie są kontraktowani do pracy. Jest lider do wygrywania wyścigów etapowych, sprinter do wygrywania płaskich etapów, a reszta jest do pracy. Pieniądze są z góry wiadome i nie można wyskoczyć przed szereg.

- Wróćmy do PRL-u. Wtedy sportowiec nieźle zarabiał, ale za granicą starał się skombinować coś ekstra. Pan też handlował na takich wyjazdach?
- (śmiech) Takie to były czasy. Kiedy wygraliśmy w Jaśle spory kryształ, zawieźliśmy go do Włoch, a za uzyskane pieniądze kupiliśmy sobie lepszy sprzęt, lepsze spodenki, skarpety.

My mieliśmy trochę lepiej od ciężarowców czy zapaśników, bo we Francji czy we Włoszech można było dostać coś więcej, niż tylko puchar. Sęk w tym, że musieliśmy się dzielić z państwem. Na dzień dobry zabierano nam 40 procent, a resztę przeliczano na bony towarowe.

- Megagwiazdą, tyle że zawodowego peletonu był Eddy Merckx. Belg 5 razy wygrał Tour de France. Spotkał go pan na trasie?
- W kilku wyścigach, ale generalnie nasze kontakty z zawodowym kolarstwem były rzadkie. Jeśli ktoś mnie spyta, kto był kolarzem wszechczasów, to a pewno właśnie Belg. To był zaszczyt, ze mogłem się z nim pościgać, porozmawiać.
- O zawodostwie pan myślał?
- Wtedy można było o tym tylko myśleć. Wyjazd nielegalny kończył się tym, że nie dostawało się licencji, bo federacja światowa, pytała o zgodę federację krajową.

- W końcu lat 70-tych było już dla pana za późno?
- Jak się ma 30 lat, myśli się powoli o zakończeniu kariery. Inna rzecz, że nawet, gdy już mogliśmy skakać na tę wodę, nie decydowaliśmy się, trochę brakowało odwagi na odważne.

- Kolarstwo to sport inny od innych?
- Kolarstwo to ładne słowo, brzmi pięknie, romantycznie,, ale to niesamowite wyrzeczenia. Zawodnik 300 dni spędza na rowerze, bez względu na pogodę.

Ludzie nadal są zafascynowani tym sportem

- Czegoś pan żałuje ze swojej kariery?
- Nie mam powodów do narzekań. Kiedy jednak zaczynałem, na rowerach ścigały się tysiące młodych chłopaków. Szkoda mi, że nie wszystkim się powiodło. Czasem spotykam kogoś, kto mówi "ścigaliśmy się razem". Ja niekoniecznie każdego pamiętam, ale widzę, że ci ludzie nadal są zafascynowani tym sportem, nadal jeżdżą. Wszystkich serdecznie pozdrawiam.

- Na koniec słowo o polityce. W drugiej połowie lat 80-tych był pan posłem na sejm. Wierzył pan, że socjalizm można go naprawić?
- Zostałem posłem z nominacji. Byłem wtedy trenerem i kiedy wróciłem do domu z jakiegoś wyścigu, na stole leżała legitymacja i zawiadomienie, że jestem posłem. Trzeba by policzyć, ile razy byłem w sejmie. Może kilkanaście razy. Chyba najczęściej po wypłatę poselską (śmiech). W sesjach, naradach na temat sportu udziału nie brałem. Byłem zajęty pracą.

- Ktoś panu wytykał to posłowanie?
- Pretensje mają ci, którzy są zagorzałymi zwolennikami ustroju, który nie zawsze jest dla mnie zrozumiały, nie zawsze czysty. Ja jestem bardziej socjaldemokratą. Wolałbym, aby ludzie za solidna pracę, mieli, nie mówię, że równo, ale mniej więcej po równo.

To, że jedni nie wiedzą, ile mają na koncie, a drugim nie starcza do pierwszego, jakoś mi się nie podoba. Wiem, że ci, którzy rządzili przed 89 rokiem często robili to źle. Potem przyszli nowi, chcieli zrobić lepiej, zrobili tak, jak jest i trudno. (uśmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24