Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Staram się być partnerem

ANDRZEJ PIĄTEK
KRYSTYNA BARANOWSKA
Rozmowa z TADEUSZEM WOJCIECHOWSKIM, dyrektorem artystycznym Filharmonii Rzeszowskiej i Muzycznego Festiwalu Łańcut 2003: - Czy to nie jest tak, że istota sztuki dyrygowania w gruncie rzeczy sprowadza się do wywoływania pozytywnych emocji?

- Tak, i to właśnie mnie fascynuje, że dzięki treściom zawartym w partyturze, mogę wywoływać u słuchaczy takie emocje. Logiczne przeprowadzenie formy dzieła muzycznego, począwszy od wstępu, poprzez kulminację aż do epilogu powinno sprawić, że słuchacz, który być może kolejny raz słyszy ten utwór, słucha go z zainteresowaniem.

-  Nie pozwala pan muzykom, by w ważnych dramaturgicznie pauzach przewracali kartki, przygotowywali lub odkładali instrumenty?

- Orkiestra poza obrazem dźwiękowym, tworzy obraz sceniczny, w równym stopniu oddziaływujący na słuchaczy. Obraz ten jest nierozerwalnie związany z treściami muzycznymi, a przede wszystkim z dramaturgią utworu. Jeśli w tym czasie nastąpi czynność związana z przygotowywaniem się do grania, pauza dramaturgiczna staje się techniczną, nie mającą nic wspólnego z intencją kompozytora.

- Uprawia pan dyktaturę wobec orkiestry, czy stara się być dla niej partnerem?

- Staram się być partnerem. Ale chcąc muzyków uważać za partnerów, muszę od nich wymagać owocnej i efektywnej współpracy, wypełnionej rozmowami o tym jak grać, a nie tylko co grać. Takie partnerstwo jest możliwe jedynie w prawdziwie profesjonalnych zespołach.

- Czy to wyczulenie na "obrazy sceniczne" aby nie wiąże się z początkiem pana kariery? W szkole podstawowej śpiewał pan w chórze chłopięcym, z którym trafił pan do Teatru Narodowego?

- To prawda. Ten chór stworzył dla Teatru Narodowego, prowadzonego wówczas przez Kazimierza Dejmka - prof. Romuald Miazga, wspaniały pedagog i barwna postać Warszawy. Występowaliśmy w słynnych inscenizacjach, jak "Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" i "Żywot Józefa". Jako dwunastolatek miałem za sobą debiut dyrygencki - właśnie w "Historyji". Zdarzyło się, że prof. Miazga, który dyrygował chórem, rozchorował się przed spektaklem i zaproponował dyr. Dejmkowi właśnie mnie jako swojego zastępcę.

- Dejmek łatwo się zgodził?

- O nie, z wielkim niedowierzaniem i oporem! Ale nie zawiódł się na mnie. Kiedy po latach jako minister kultury zaproponował mi dyrekcję Teatru Wielkiego w Warszawie, okazało się, ze pamiętał doskonale tamten epizod.

- Dlaczego nie poświęcił się pan teatrowi?

- W okresie przedmaturalnym moje zainteresowania trwale skierowały się ku dyrygenturze. Wprawdzie byłem w tym czasie zaawansowany w grze na wiolonczeli u prof. Andrzeja Orkisza, ale dyrygowanie tkwiło w mojej świadomości jako cel ostateczny. Po zajęciach u prof. Orkisza, które często odbywały się w gmachu Filharmonii Narodowej, zawsze zostawałem na wieczornych próbach orkiestry, by móc obserwować wspaniałych artystów batuty, jak Carlo Zacchi, Jerzy Semkow czy Witold Rowicki.

- Co w ich zajęciu było tak ciekawe, że postanowił pan zostać dyrygentem?

- Możliwość kształtowania brzmienia, czyli to, co fascynuje mnie do dziś. Gra na wiolonczeli nie dawała mi takich możliwości. Instrumentem nieco podobnym do orkiestry są organy, i one z tego powodu niegdyś były moją pasją. Grając na organach wyobrażałem sobie, że jestem dyrygentem, który dysponuje poszczególnymi głosami i kształtuje koloryt brzemienia według własnej wizji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24