Trzydzieści lat kwaterowała w szkole, gdzie mąż był dozorcą. Syn kupując mieszkanie, chciał uniknąć płacenia wysokiego podatku. Poprosił ją, aby swoim nazwiskiem firmowała transakcję. Niedługo potem umarł mąż Anny G.
- Dyrektor szkoły oznajmił, że służbówka potrzebna jest na klasę. Kazał mi się wyprowadzić do mieszkania, które niby sobie kupiłam - opowiada Anna G.
Żadne z dwojga dzieci nie chciało jej przyjąć do siebie. Anna G. swój dobytek (meble, pralkę, lodówkę, telewizor) rozdała znajomym. Zostawiła tylko to, co dało się upchać w podręcznych tobołkach i poszła do hotelu zajmowanego przez przybyszów zza wschodniej granicy oraz Polaków podejrzanego autoramentu. Uciekła jednak stamtąd po paru dniach. Nie była w stanie wytrzymać odgłosów libacji za ścianą i wciąż zapaskudzonej łazienki.
Wynajęła mieszkanie. Za samo prawo zajmowania pokoju z kuchnią w bloku płaci właścicielowi 150 zł miesięcznie: - Dochodzi czynsz, ogrzewanie, prąd. Na leki nasercowe też wydaję sporo. Z ośmiuset złotych renty zostaje mi około dwustu złotych - mówi Anna G.
Zwróciła się do prezydent miasta o mieszkanie komunalne. Ten odpowiedział, że dochody Anny G. przekraczają socjalne minimum. Urząd Miasta chciał jej przyznać miejsce w Domu Pomocy Społecznej, gdzie lokuje się obłożnie chorych. Na mieszkanie w bloku Towarzystwa Budownictwa Społecznego Anna G. nie mam pieniędzy. - Poza tym trzeba na nie czekać przynajmniej parę miesięcy. Straciłam już nadzieję, że ktoś mnie przygarnie. U schyłku życia przyjdzie mi nocować na ławce - mówi rozgoryczona Anna G.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?