Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Starowieyski w Rzeszowie

ANTONI ADAMSKI
Cyprian Biełaniec na tle pracy Franciszka Starowieyskiego "W oczekiwaniu Ocaliciela", którą wraz z Andrzejem Widelskim nabył na licytacji w Lublinie.
Cyprian Biełaniec na tle pracy Franciszka Starowieyskiego "W oczekiwaniu Ocaliciela", którą wraz z Andrzejem Widelskim nabył na licytacji w Lublinie. KRZYSZTOF ŁOKAJ
Rozmowa z Cyprianem Biełańcem, artystą-plastykiem, inicjatorem wystawy prac Franciszka Starowieyskiego w Biurze Wystaw Artystycznych w Rzeszowie: - Starowieyski trafił do Rzeszowa okrężną drogą: przez Lublin...

- W Lublinie artysta gościł w czerwcu 1995 roku na zaproszenie Teatru Alternatywnego "Grupa Chwilowa". Teatr Rysowania Starowieyskiego w sali miejscowego Domu Kultury trwał przez cztery dni: od późnego popołudnia do wieczora.

- Jak zaczęło się "przedstawienie"?

Ekspozycję prac Franciszka Starowieyskiego można zobaczyć w Domu Sztuki w Rzeszowie, ul. Sobieskiego 18 do 12 października br.

- Artysta przygotował trzy ogromne płótna (moduły o wymiarach 3 x 6 m) ustawione w kształcie litery "U". Pracę rozpoczął od wykreślenia ogromnego koła w centrum kompozycji. Był to popis biegłości: nakreślone od ręki koło miało idealny kształt. Później rozpoczęło się malowanie.

- Skąd określenie "teatr"?

- Bo to jest teatr. Starowieyski dba, aby publiczność nie nudziła się. W lubelskim spektaklu, oprócz nagiej modelki, brała udział Elżbieta Bojanowska, lubelska aktorka recytująca "Króla Ducha" Słowackiego. Ubrana w zgrzebną, workowatą suknię - włosienicę grała bardzo dynamicznie, recytując: "Zda się, że ciągle ranne ptaki pieją.../ A pianie smutne jest jak krzyk dziecinny;/ Przedrannym strachem niebiosa ciemnieją, / Więcej wychodzi gwiazd na błękit siny..."

- Starowieyski uznaje "Króla Ducha" za monumentalne grafomaństwo, które go właśnie z tego powodu fascynuje...

[obrazek4] Starowieyski nie ma nic do ukrycia, nie może popełnić błędu. Każdy jego ruch jest kontrolowany przez dziesiątki widzów (fot. KRZYSZTOF ŁOKAJ)- Fascynuje go także światło, muzyka i ruch. Aby malować płótno o wysokości trzech metrów musiał wielokrotnie odchodzić od niego, wracać, wspinać się na podest. I tak po sześć godzin przez cztery dni. To również ciężka praca fizyczna. Lubelski spektakl artysta odchorował; znalazł się nawet w szpitalu.

- Co malarzowi daje podpatrywanie Starowieyskiego?

- Każdy mistrz strzeże swoich tajemnic warsztatowych. Starowieyski nie ma nic do ukrycia. Więcej: każdy jego ruch jest kontrolowany przez dziesiątki widzów. Nie może popełnić rażącego błędu anatomicznego, nie może dopuścić do tego, by zarys kompozycji "uciekł" mu poza ramy płótna. Każdego wieczoru widzowie oglądali płótno i sprawdzali rano czy nic nie zostało domalowane przed rozpoczęciem kolejnego spektaklu.

- Był jeden wyjątek.

- Tak - postać Królowej Ciemności: nagiej kobiety w zaawansowanej ciąży, która znajduje się w centrum kompozycji. Pozowała mu do niej modelka w ósmym miesiącu, która nie zgodziła się występować publicznie. Narysował ją doskonale, tak sugestywnie że moja ciężarna koleżanka pytała jak to możliwe.

- Właśnie: jak to możliwe?

- We wszystkim co artysta robił był autentyczny, pełen pasji. Zadawał pytania publiczności, mrużył oczy, patrząc na fragment malowidła, inny zasłaniał ręką. Nucił po niemiecku (zna biegle trzy języki obce) partie chóru utworu Beethovena, który był ilustracją muzyczną spektaklu. Półnagi prezentował umięśniony tors. Na lewej nogawce jasnych spodni miał wypisane nazwy miast, w których prezentował Teatr Rysowania. Przepasany był grubym sznurem wisielca. Wyjaśnił, że to prezent od komendanta posterunku karabinierów w Palermo. Sznur wisielca żyjącym przynosi szczęście.

- A czy sam malarz miał szczęście?

- Wprost przeciwnie. Do końca występów dotrwał bardzo zmęczony, obolały, kontuzjowany. Farba emulsyjna, którą malował pianę morską wokół delfinów, kapnęła mu do oka. Każdego wieczoru zabrudzony zaschniętymi strumieniami farby przechodził do garderoby. Stamtąd nago, przepasany tylko na biodrach ręcznikiem, paradował przed publicznością udając się pod prysznic. Później wracał. Kobiety z podziwem patrzyły na jego tors atlety. Ludzie nie rozchodzili się po spektaklu. Podchodzili bliżej do płótna, dyskutowali, a prawie nagi Starowieyski udzielał im dodatkowych wyjaśnień.

- Artysta uprawia kulturystykę?

- Nie, nie o to mu chodzi. Poprzez ćwiczenia przygotowuje się do wysiłku - także fizycznego - jakim są kilkudniowe sesje Teatrów Rysowania. Bez tych przygotowań nie byłby w stanie sprostać sytuacji. Malowidło o tak wielkich rozmiarach w normalnych warunkach wymagałyby kilku miesięcy pracy. Starowieyski realizuje swoją wizję na oczach publiczności w nieporównywalnie krótszym czasie. Jest jeszcze ważniejsza sprawa, o której mówi artysta: "Olbrzymia powierzchnia płótna (54 m.kw.) pozwala na zachowanie, a nawet przewyższenie naturalnej ludzkiej skali. Dokonuje się wtedy fizyczne i psychiczne utożsamienie z tworzonym światem (...) Publiczność te stany wyczuwa..."

- Jak pan został właścicielem pracy Franciszka Starowieyskiego?

- Po spektaklu odbyła się licytacja, w której wzięło udział kilka firm. Niewiele jak na Lublin. Byliśmy zdegustowani cenami jakie proponują ludzie, którzy mają pieniądze. Spontanicznie wraz z Andrzejem Widelskim, trochę z przekory, ale licząc się z własnymi możliwościami finansowymi wzięliśmy udział w licytacji. Przebiliśmy Spółdzielnię Vega, która kupiła boczne skrzydła tryptyku za 4,4 tys. zł. Widocznie wyczerpał się im limit finansowy, skoro my nabyliśmy część najważniejszą - centralną tylko za 2 tys. zł. Tyle mogliśmy zapłacić.

- Gdzie przechowujesz tę pracę?

- W centrum Lublina, w secesyjnej kamienicy mam duży pokój o wysokości 3,5 m. Tam dzieło Starowieyskiego (którego współwłaścicielem jest Andrzej Widelski) mieści się bez trudności.

- Jak doszło do wystawy w Rzeszowie?

- Zgłosiłem się do Tomasza Ruta, dyrektora Biura Wystaw Artystycznych z tym pomysłem. Pośredniczyłem w kontaktach z artystą, który zaproponował dodatkowo prace z czterech Teatrów Rysowania, które odbyły się w Warszawie, Poznaniu, Opolu oraz w Pradze (ten ostatni finansował Teatr Studio ze stolicy). Pomysł ekspozycji rozrastał się aż objął cały gmach Domu Sztuki. Zaplanowane wcześniej ekspozycje zostały przesunięte na inne terminy. Jest to pierwsza wystawa Franciszka Starowieyskiego w Rzeszowie. Artysta wspominał, że po raz ostatni był tutaj zaraz po wojnie. Pamiętał zburzone kamienice w centrum. Był zaskoczony, bo po ponad półwieczu zobaczył zupełnie inne miasto. Teraz zgłaszają się chętni do przeniesienia ekspozycji do innych miast województwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24