Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak pracują podkarpaccy "łowcy głów" - policja do zadań specjalnych

Anna Janik
FOT. JOANNA URBANIEC GAZETA KRAKOWSKA
Ścigają najgroźniejszych przestępców - zabójców, gangsterów, handlarzy narkotyków, porywaczy. Działają w kraju i za granicą. Mowa o „łowcach głów”, policjantach z podkarpackiego zespołu poszukiwań celowych

Najpierw tak wyspecjalizowaną jednostkę wprowadziła do swojej struktury policja niemiecka, czerpiąc wzór z izraelskich służb specjalnych, czyli Mosadu. W Ameryce ich odpowiednikiem jest szeryf federalny. W Polsce zespoły poszukiwań celowych powstały 14 lat temu, a ich inicjatorem był Adam Rapacki, ówczesny zastępca komendanta głównego policji. Takie jednostki funkcjonują od tamtego czasu we wszystkich komendach wojewódzkich. Mają ścigać najbardziej niebezpiecznych przestępców. Ostatnio są na ustach całej Polski dzięki zatrzymaniu na Malcie podejrzanego o brutalne zabójstwo Kajetana P. Dokonali tego „ścigacze” z Poznania, najlepsi w swoim fachu w kraju. Sporo sukcesów, choć nie tak nagłośnionych, mają na swoim koncie również ich koledzy po fachu z Podkarpacia.

- Dobiera się nas tak, żebyśmy uzupełniali się doświadczeniami w różnych dziedzinach - mówi policjantka z Zespołu Poszukiwań Celowych KWP w Rzeszowie z 15-letnim stażem. - Nie ma tu osób z ulicy, czymś trzeba było się wykazać.

Każdy z członków podkarpackiego zespołu poszukiwań celowych pochodzi z innej części regionu. Znajomość lokalnych realiów i topografii miasta w tej pracy bardzo pomaga. Bo choć każdy rozpracowuje swoje sprawy, często działają wspólnie. Nie ogranicza ich w tym ani czas, ani miejsce, bo swoje poszukiwania prowadzą nie tylko na Podkarpaciu, ale w całej Polsce. A w razie potrzeby - również za granicą. Są niemal w ciągłej gotowości. Gdy w środku nocy dzwoni telefon, w kwadrans są gotowi, by jechać na drugi koniec Polski.

- Jesteśmy w swojej pracy mobilni i samodzielni. Przy jednej sprawie możemy dłubać ile tylko chcemy, a to daje duży komfort pracy - opowiada policjant z 16-letnim doświadczeniem. - Mamy również swoich „Kajetanów P.”, więc żeby do nich dotrzeć, musimy sami po kolei zaplanować i zorganizować całą akcję. Od zwykłych poszukiwań, jakie prowadzą policjanci w komendach, różni się ona głównie kalibrem przestępstw, które popełnia osoba poszukiwana, większymi możliwościami technicznymi i zasobami ludzkimi - dodaje jego kolega z 15-letnim stażem pracy.

Wpadł po 20 latach!

Co to znaczy? Najprościej mówiąc, policjanci robią wszystko, co im przyjdzie do głowy, a czego nie zabrania prawo. Metody owiane są tajemnicą, bo tylko to gwarantuje ich skuteczność. Wiadomo, że inaczej podchodzi się do kogoś, kto popełnił tylko jedno przestępstwo, a inaczej do osób, które w świecie przestępczym działają i z tego żyją. Policjanci zawsze starają się wejść w skórę każdego przestępcy, próbują przewidzieć jego kroki, rozpracowują środowisko, z którego się wywodzi. Nie zawsze tylko obserwują. Czasem robią coś, by wywołać jakąś reakcję wśród jego znajomych lub sprowokować jego samego do jakiegoś ruchu, do wyjścia z cienia. W tej pracy liczą się właśnie kreatywność i zdolności analityczne, bo jedne sprawy udaje się rozwiązać w ciągu kilku dni, inne - dopiero po długich latach.

Rekord to żmudne poszukiwania zabójcy, który w ręce podkarpackich „łowców głów” wpadł po... 20 latach!

- To był Ukrainiec, który na stacji benzynowej w Leżajsku dokonał brutalnego zabójstwa na tle rabunkowym. Zabił właściciela kantoru - opowiada policjant z 25--letnim stażem, nieformalny szef zespołu. - Zniknął na Ukrainie i nie było punktu zaczepienia, bo zmienił swoją tożsamość. Ale po latach, kiedy wyglądał już zupełnie inaczej, miał nowe imię i nazwisko, poczuł się na tyle pewnie, że zaczął regularnie przyjeżdżać do Polski. I to go zgubiło.

Po nitce do kłębka

Wśród najszybciej rozwiązanych spraw była ta zabójcy Wiktora S., który ukrywał się w ogromnym kompleksie leśnym pod Sokołowem Małopolskim. Jak udało się go stamtąd wywabić?

- Trochę inteligencją, trochę sprytem, ale pamiętam, że to była jedna z tych spraw, przy których dosłownie pracowaliśmy dzień i noc. Spaliśmy po parę godzin w samochodach, jedliśmy przysłowiową bułkę z kiełbasą z lokalnego sklepu - wspominają policjanci. - Ale było warto, bo raptem po 4 dniach udało się go zatrzymać.

Gorzej, jeśli przestępca dosłownie się rozpływa i nie ma po nim śladu. Bywa, że dopiero po wielu latach pojawia się mały trop, który - umiejętnie wykorzystany - prowadzi do kolejnego. I tak po nitce do kłębka.

- To jest właśnie to, co tak bardzo wciąga w naszej pracy. Kiedy nagle, po latach żmudnych wysiłków, uda się wpaść na coś, co daje jakąś wskazówkę, a w efekcie doprowadza do zatrzymania, daje to niesamowitą satysfakcję - opowiada policjantka z KWP w Rzeszowie. - Nie wspominając o przypływie adrenaliny, kiedy pojawia się przełom. My tak naprawdę mierzymy z przestępcami swoje siły i zastanawiamy się, kto tym razem będzie szybszy i sprytniejszy.

Nieraz zdarzało się, że o danym podejrzanym „ścigacze” wiedzieli już wszystko, włącznie z jego nałogami i przyzwyczajeniami. Tyle że zawsze byli krok z tyłu. Gdy docierali do jego dziewczyny, przestępcy u niej już nie było; kiedy ustalili, gdzie wynajmuje mieszkanie, dzień wcześniej z niego zrezygnował.

- O osobach, które ukrywają się długie lata, mówimy, że są „elektryczne”. To znaczy, że są wyjątkowo ostrożne, podejrzliwe, zawsze rozglądają się wokół siebie, często zmieniają otoczenie - tłumaczą policjanci. - A jeśli mają pieniądze, to daje im to sporo możliwości, w dodatku - w przeciwieństwie do nas - nie muszą działać w zgodzie z prawem. Ale kiedyś zawsze popełniają błędy, bo z biegiem lat stają się coraz mniej ostrożne.

„Nareszcie mnie złapaliście”

Jak podkreślają policjanci, samo zatrzymanie groźnego przestępcy też musi zostać szczegółowo zaplanowane. Nie tylko dlatego, żeby było skuteczne, ale i bezpieczne dla osób postronnych oraz samych policjantów. Bo ci, którzy skutecznie ukrywają się przez lata, mają dużo do stracenia. Są więc w stanie zachować się nieprzewidywalnie, wręcz irracjonalnie. Jedni mogą stanowić poważne zagrożenie, inni - co najwyżej - wzbudzać uśmiech politowania. Podkarpaccy „łowcy głów” pamiętają przypadki przestępców, którzy na ich widok potrafili wyskakiwać przez okno mieszkania w bloku lub schodzić po piorunochronie.

- Sami byliśmy zdziwieni, że dorosły mężczyzna może schować się w szafce pod telewizorem albo wejść do wersalki - uśmiecha się policjant. - Pamiętam takiego, który na sam nasz widok złożył ręce do tyłu i czekał na skucie go kajdankami. Z kolei inny, zorientowawszy się, że stoi przed nim policjant, powiedział „nareszcie”, bo miał dość ciągłego życia w strachu i w ukryciu. Był tym już po prostu zmęczony i poczuł wręcz ulgę, że to koniec.

Jeden z poszukiwanych wykazał się wyjątkowym sprytem. Zrobił sobie w domu tajną kryjówkę. Wejście znajdowało się w kuchennej podłodze. Jeden z kafelków podnosił się, a kiedy przez niewielki otwór mężczyzna wciskał się w dół, jego rodzice ponownie układali kafelek na swoim miejscu i przykrywali go niewielkim dywanem. Stawiali na nim stół, przy którym pili herbatę, spokojnie patrząc, jak policjanci przeszukują dom. Mężczyzna wpadł, bo zbyt często kręcił się wokół obejścia. Mając pewność, że musi ukrywać się w swoim domu, policjanci w końcu przeszukali dom od deski do deski. Nie zawsze wszystko jednak udaje się tak, jak zaplanowano to zza biurka.

Morderca w końcu wpadnie

- Czasem w zatrzymaniu sprzyja szczęście lub przeszkadza jego brak. Do dziś pamiętam, jak przygotowaliśmy zasadzkę na osobę, która założyła grupę przestępczą i kierowała nią. Ściągnęliśmy mnóstwo ludzi, włącznie z grupą antyterrorystyczną, wszystko było dograne na 99,9 proc., bo wiedzieliśmy, że ta osoba ma być o tej godzinie w tym konkretnym miejscu - opowiada jeden z policjantów. - I nagle jedna sytuacja z życia przestępcy sprawiła, że się tam nie pojawił, o czym wiedzieliśmy, już będąc na miejscu. Został zatrzymany później.

Dotąd podkarpaccy „łowcy głów” wytropili ok. 150 groźnych przestępców. Obecnie na liście ich poszukiwań znajduje się jeden zabójca. To Marian Ozga z miejscowości Lipa pod Stalową Wolą, poszukiwany na podstawie listu gończego wydanego przez Prokuraturę Rejonową w Stalowej Woli. 15 lat temu oblał swoją siostrę substancją łatwopalną i ją podpalił. Kobieta zmarła w szpitalu. Przyczyną był konflikt na tle majątkowym. - I on z biegiem czasu wpadnie - kwituje szef zespołu. - Jestem o tym przekonany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24