Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Karolak: na ekranie nie mogę na siebie patrzeć

kmularz
archiwum
Z aktorem TOMASZEM KAROLAKIEM rozmawia Marcin Kalita.

- Uważa się Pan za boskiego faceta?

- Absolutnie. Ale uważam, że w rzeczywistości wyglądam znacznie lepiej niż na ekranie. Na ekranie sam na siebie nie mogę patrzeć. A nie ukrywajmy, aktor narcyzem jest i koniec. Na szczęście, z wiekiem na swój wygląd zwracam coraz mniejszą uwagę.

- Niewątpliwie jest Pan Boskim dla wielu widzów serialu "Rodzinka. pl". No i filmowym ojcem trzech synów.

- To fajne, nie? Najpierw byłem policjantem w "Kryminalnych", później muzykiem w "39 i pół", aż w końcu wzorem głowy rodziny. Bawi mnie to, bo prywatnie jestem o wiele większym złoczyńcą. Co nie zmienia faktu, że jednak to ojcostwo w sobie mam. W tym serialu jestem odbiciem własnego ojca, bo chcąc czy nie, zawsze upodabniamy się do rodziców.

- Prywatnie jest Pan ojcem 6-letniej Lenki, więc trudno tu mówić o jakichkolwiek relacjach ojciec - syn. A roczny Leon jest jeszcze na to zbyt mały. Jak zatem radził Pan sobie w ojcowaniu trzem facetom?

- Dla Maćka byłem kimś w rodzaju wujka. Średniemu rzeczywiście trochę zastępowałem na planie tatę, zdarzało mi się przemówić mu prawdziwie po ojcowsku do rozsądku. Z najmłodszym miałem najmniej kontaktu, bo jest jeszcze pod dość restrykcyjną opieką własnych rodziców. W serialu posługiwał się on czasami sformułowaniami, których rzeczywiście nie rozumie. Rozmowy o seksualności są dla takiego dziecka bardzo trudne, ale na szczęście po zejściu z planu szybko o nich zapominał. I na tym polega fenomen tych chłopców. Pamiętam odcinek o mikołaju, kiedy synkowie przyłapali mnie i Małgosię na podkładaniu prezentów pod choinkę. Najmłodszy miał chwilę zawahania, ale po zdjęciach wrócił do swojego normalnego dzieciństwa.

- Do szkoły teatralnej zdawał Pan aż cztery razy. Ten upór odziedziczył Pan po rodzicach, którzy są wojskowymi?

- Coś w tym jest. Ale powiem panu szczerze, że jestem szczęśliwy, iż przed aktorstwem miałem już ukończone studia uniwersyteckie na kierunku resocjalizacja. Po psychologii, socjologii czy filozofii nabrałem większego dystansu do szkoły teatralnej, która mimo że jest uczelnią elitarną, nie uniknęła błędów edukacyjnych i swego rodzaju obyczajowych. Szybko zdałem sobie sprawę, że szkoła teatralna to nie jest - jak myślało wielu moich kolegów - koniec zmagań, a zaledwie początek ciężkiej, trwającej latami drogi. Sam pamiętam, że kończąc studia, zastanawiałem się, jak długo będę musiał grać, żeby kupić sobie samochód czy pierwsze, choćby na kredyt, mieszkanie. No i tułałem się przez kolejne dwanaście lat po teatrach, zespołach, które oczywiście wiele wniosły do mojego życia zawodowego, ale dopiero po tym okresie wystąpiłem w pierwszym filmie. Aż w końcu ruszyła cała machina telewizyjna.

- Ta tułaczka była dla Pana swego rodzaju musztrą?

- Była i jest. Ale to właśnie ona dała mi ogromną siłę do dalszych działań. Teraz często odwiedzam teatry, w których kiedyś grałem. I spotykam kolegów, w życiu których nic się nie zmieniło. Jest tylko więcej narzekania i jęczenia. Ja najdłużej w jednym zespole byłem cztery lata. Od zawsze mnie nosiło. Iwona Bielska powiedziała nawet o mnie, że "tyłek mi przyrósł do fotela samochodowego", bo ciągle się przemieszczam. Ale myślę, że wyszło mi to na korzyść.

- Rodzice nie mieli pretensji, że wybrał Pan zawód komedianta?

- W moim domu panował swoisty dualizm. Mimo że ojciec był żołnierzem wojska ludowego, pochodził z głęboko wierzącej rodziny. I jak wielu w tamtych czasach, byliśmy skazani na to, że do komunii trzeba było przystępować kilkaset kilometrów od domu. Choć byłem dość zbuntowanym i niepokornym nastolatkiem, bo czas mojego dojrzewania przypadł na odwilż lat osiemdziesiątych, to rodzice dawali mi wolną rękę, przesadnie nie dyscyplinowali. Nigdy nie wtrącali się w to, w co sam mocno wierzyłem i w co się angażowałem. Oczywiście, dość sceptycznie podeszli do moich egzaminów aktorskich, ale myślę, że większą przeszkodą były moje własne kompleksy.

- Jakie?

- Choćby ta szczerba między zębami. Ale postanowiłem podejść do sprawy ambicjonalnie. Poza tym, nigdy nie wyobrażałem sobie siebie w przyszłości jako wielkiego aktora, natomiast wiedziałem, że chcę się związać z teatrem. Zresztą wtedy nikt inaczej nie myślał. To były czasy, kiedy produkowało się dwa filmy rocznie i był tylko jeden serial - "W labiryncie". Scenicznego bakcyla połknąłem jeszcze przed szkołą teatralną, kiedy na uniwersytecie działałem w ruchu amatorskim. Właśnie tam miałem szczęście poznać Agnieszkę Osiecką czy Aleksandra Bardiniego.

- Pozwoli Pan, że wrócę jeszcze na moment do munduru. Może ku uciesze rodziców często zdarzało się go Panu wkładać. Był Pan przecież m.in. posterunkowym, aspirantem, oficerem i… świętym mikołajem, którego strój też jest swego rodzaju służbowym mundurem.

- W latach młodzieńczych przez dłuższy okres należałem do harcerstwa, które traktowałem bardzo serio, szczególnie pod względem edukacji krajoznawczo-turystyczno-historycznej. Z drużyny wystąpiłem dopiero na studiach. Mundur dodaje powagi i charakteru. Do dziś, kiedy widzę defiladę i słyszę "Międzynarodówkę", łza mi się w oku kręci.

- A za mundurem panny sznurem?

- No tak! Myślę, że trochę tak!

- I przez żołądek do serca?

- Fakt, byłem kucharzem w "Śniadaniu do łóżka" i "Przepisie na życie". Wyglądam, jak wyglądam, więc chyba pasuję do tej roli! Przygotowywałem się do niej, pracując przez trzy miesiące u Adasia Gesslera, znanego restauratora, który zresztą jest reżyserem. Śmiem twierdzić, że dzięki tej szkole niektóre czynności kuchenne wychodzą mi lepiej niż kobietom. Między innymi nauczyłem się zawodowo siekać. Po prostu siekam genialnie!

- Wielu Pana kolegów ma knajpy. Nie myślał Pan o otworzeniu własnej restauracji?

- Nie mam takich ciągot. Jestem przede wszystkim aktorem i na tym postanowiłem się skupić.

- Tworząc własny teatr?

- Dokładnie.

- Nie powołał Pan Imki do życia, idąc za modą lub z zazdrości?

- Absolutnie! Nasz teatr ma zupełnie inny profil i nie jest konkurencją dla żadnej sceny. Stworzyłem go, ponieważ ja i wielu moich znakomitych kolegów nie znalazło swojego miejsca w Warszawie. Nie chwaląc się, Imka odniosła spory sukces artystyczny jak na swoje trzy lata istnienia. Myślę, że tajemnica polega na precyzyjnym dobieraniu tytułów, twórców i wykonawców.

- Co jeszcze wymyśli Tomasz Karolak?

- Karolak założył firmę producencką i zamierza zrealizować dwa filmy komercyjne i jeden festiwalowy.

- Jako reżyser?

- Nie ciągnie mnie reżyseria. Znam swoje miejsce w szeregu, dlatego we wszystkich projektach będę figurował jako producent.

- Przygotowuje się Pan także do nagrania własnej płyty.

- Razem z moim zespołem Pączki w Tłuszczu. I chyba już po samej nazwie widać, że nasz projekt trzeba traktować bardziej jako estradowy show z przymrużeniem oka niż profesjonalne śpiewanie. Pierwszego singla, "Tylko bądź", można posłuchać w sieci. Tekst piosenki napisał Paweł Kukiz.

- Jest pan zodiakalnym Bliźniakiem…

- To okropny znak.

- Dlaczego Pan tak uważa?

- A co, pan też jest Bliźniakiem? To sam pan wie, jak jest. Ja kłamię strasznie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24