Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener młodych piłkarzy Stali: nie ma co przesadzać z prowadzeniem za rączkę

Tomasz Ryzner
Marcin Wołowiec (pierwszy z prawej) wraz młodymi piłkarzami Stali.
Marcin Wołowiec (pierwszy z prawej) wraz młodymi piłkarzami Stali. Krzysztof Kapica
Rozmowa z MARCINEM WOŁOWCEM, trenerem młodych piłkarzy Stali Rzeszów, kadry wojewódzkiej rocznika 1999. Pod jego wodzą juniorzy starsi Stali zdobyli brązowy medal mistrzostw Polski.

- Chciałem pomówić o szkoleniu dzieci i młodzieży, ale na początek zapytam, dlaczego pana nie wyszkolono na wielkiego piłkarza? Brakło talentu, charakteru?

- Charakteru mi nie brakowało, jakiś minitalent też był. Brakło chyba systematyki, cierpliwości w dążeniu do celu. A w końcu w najmniej odpowiednim momencie, czyli wchodzenia do drużyny seniorów dopadła mnie kontuzja kolana. Potem były studia, po nich dostałem ofertę pracy z młodzieżą i tak to się toczy do dziś.

- Wiele razy czytałem, że trener młodzieży w Polsce nie może się poświęcić swojej pracy na sto procent, bo dostaje w klubie paręset złotych i musi szukać dodatkowych źródeł dochodów.

- Po tym, jak skończyłem pracę z seniorami Strumyka Malwa, mogę się skupić tylko na pracy z młodymi piłkarzami. Ale oczywiście problem jest, w wielu miejscach trener nie ma szans wyżyć pracy z młodzieżowymi grupami. Z tymi pieniędzmi jednak różnie bywa. Ja nie narzekam na swój los, robię to, co lubię. Pracuję w Stali, w szkole sportowej współpracującej ze Stalą, ale kiedyś trener młodzieży w Zagłębiu Lubin, kiedy usłyszał, ile zarabiam, powiedział "Marcin nie denerwuj się, ale mam 14 razy więcej". No, ale to ekstraklasa, wielki sponsor. Andrzej Parzyszek, mój znajomy z Korony Kielce zrezygnował z pracy w szkole, bo klub stać, aby mu porządnie zapłacić.

- W małym mieście, ubogim klubie można porządnie szkolić?

- Pasjonatów nie brakuje. Znam sytuacje, że trenerzy prężnie działają, zarabiając 200-300 złotych. Ale to smutne i irytujące, że ktoś nie dostaje za dobrą robotę godnego wynagrodzenia.
- Różne rzeczy przeszkadzają w pracy. W tenisie ziemnym jest KOR, czyli klub oszalałych rodziców. W piłce też to zjawisko występuje? Słyszy pan za plecami "podaj, nie podawaj, kiwaj, nie kiwaj, dlaczego syn nie gra, przecież płacę składki"?

- (śmiech) Ja to nazywam problemem zza płotu. Dla rodziców mam szacunek, robią wiele, aby dzieci mogły grać, trenować, szukać szansy w życiu, ale czasem ich ponosi. Staram się to temperować, niekoniecznie agresywnie. Przecież znam tych ludzi, więc wolę zażartować w stylu, "drugi trener już z jest, czekam teraz, aż mnie wykopie". Oczywiście nie zawsze jest mi do śmiechu, bo bywa, że rodzice szaleją nie w meczowym podnieceniu, ale już na zimno, gdzieś tam nadają na trenera niestworzone rzeczy, psują atmosferę zespole. Wtedy rozmawiam, wszystko wyjaśniam twarzą w twarz. Nerwowe reakcje do niczego nie prowadzą.

- Mnie się zdaje, że trenerów też ponosi. Widziałem kiedyś mecz, podczas którego szkoleniowiec wrzeszczał jak opętany przy linii bocznej. Nie pozwolił młodym piłkarzom samodzielnie podjąć żadnej decyzji, kierował każdym podaniem. Ja bym w takiej sytuacji miał ochotę zejść boiska.

- Ja też (śmiech). Niedawno zarzucono mi, że w czasie meczu nie zdzierałem gardła dostatecznie mocno. Uważam, że nie ma co przesadzać z prowadzeniem za rączkę. Trzeba pozwolić młodemu człowiekowi myśleć. Niech czasem popełni błąd, wyciągnie z niego wniosek.
- Presja rodziców to jedno, ale podobno szkolenie kuleje z powody presji wyniku, punktomanii. Stawia się przez to na wyrośnięte dzieci, niekoniecznie utalentowane.

- Nie demonizowałbym presji wyniku, bo ona jest zawsze. Nie tyle z klubu czy od rodziców, ale z każdej strony po trosze. Sam stawiam sobie jakieś cele, a i chłopcy bardzo nie lubią przegrywać. Im są młodsi, tym mniej mają umiejętności przyjęcia porażki.

- Za wygraną są dodatkowe pieniądze dla trenera?

- Rzadko się zdarza premiowanie za wynik.

- Za brązowy medal z juniorami starszymi nic pan nie dostał?

- Dostałem wiele gratulacji, podziękowań. Było wiele sympatycznych sytuacji, wiele satysfakcji z dobrze wykonanej pracy. Tu nie liczyły się pieniądze.

- W finale mistrzostw Polski łatwo na pewno nie było, ale dobre drużyny mają za łatwo przez większość sezonu. Za dużo jest meczów po 7-0, 10-0. Potem niejeden piłkarz gubi się, gdy musi grać przeciw równie dobrym, albo i lepszym rywalom.

- To ogromny problem. Gdyby utworzono kilka makroregionów, gdyby silni grali silnymi, szkolenie dawałoby daleko większy efekt. Łatwe mecze niewiele wnoszą. Po miesiącu pojawia się trudniejszy rywal i niektórzy nagle dostają miękkich nóg. Problem w tym, że połączenie lig to dłuższe podróże na mecz, a tym samym większe pieniądze. A tych ciągle brakuje.
- Ma pan pewność zatrudnienia? Trenerów zwalnia się od zawsze, ale dziś też nauczycieli.

- Ojejku, mam nadzieję, że się uchowam (śmiech). Także w klubie. W szkoleniu młodzieży dobrze jest zrobić fajny wynik, ale jak trener przegra kilka razy w rzędu to sytuacja jest inna, spokojniejsza, niż w seniorach. Tam możesz pracować jak najwięcej, jak najlepiej, ale gdy drużyna zawodzi, nie ma zmiłuj. Przeżyłem to ostatnio w Malawie. Pięć meczów, zero punktów i trzeba było się pożegnać.

- W Stali każdy trener sobie rzepkę skrobie?

- Nic z tych rzeczy. Ja pracuję w szkole z chłopakami, którzy w klubie trenują u Pawła Kloca i praktycznie codziennie rozmawiamy. Tylko taka sytuacja, stała wymiana uwag, doświadczeń ma sens. Im więcej ludzi obserwuje piłkarza, tym lepiej można go poprowadzić, wymagać czegoś więcej.

- Ma pan czas, możliwość poprowadzenia indywidualnego treningu z młodym zawodnikiem?

- Mam, tym bardziej teraz, gdy zakończyłem pracę z seniorami. Sami rodzice namawiają do tego, by robić coś ponad.

- A chłopcom się chce zostawać po treningu? Seniorzy na tym polu mają nie najlepszą opinię.

- Ta grupa, którą obecnie mam jest bardzo chętna do pracy. Gdybym im kazał przyjść cztery razy dziennie na trening, to by przyszli i pytali kiedy są następne zajęcia.

- A zewsząd słychać, że boiska pustoszeją, bo młodzi ludzie godzinami siedzą przed komputerem.

- Dziś jest wiele możliwości spędzania wolnego czasu, wiele pokus, ale młodzież ciągle lubi piłkę i chętnych do gry nie brakuje. Tylko trzeba im stworzyć odpowiednie warunki.
- Pamiętam, że jako nastolatek godzinami uganiałem się po boiskach, które właściwie nie miały bramek.

- Ustawiało się dwie cegły i były dwa słupki. Też tak grałem, ale czasy się zmieniły. Dziś chłopak chce mieć sprzęt taki, jaki widzi w telewizji. Porządne buty, jednolity strój i tak dalej.

- Nie każdego na to stać, a nie każdy klub może to zapewnić.

- I tu pojawia się problem. Bo gdy w zespole znajdzie się ktoś z uboższej rodziny to nie zawsze czuje się komfortowo. Ma gorszy sprzęt, a dzieci potrafią być bezwzględne. Jeśli ktoś taki ma talent i zagraża innym, może dostać po nosie. Często chłopak się zniechęca i rzuca sport. Słomiany zapał miewają też uzdolnieni chłopcy z rodzin patologicznych. Pomagamy im, ale czasem oni nie chcą pomóc sobie. To są duże wyzwania dla trenerów.

- Nastolatek ma niespożytą energię, ale może się obrócić przeciwko niemu. Przychodzi mi do głowy przykład Mirosława Szymkowiaka, który już przed trzydziestką był wyeksploatowany i dał sobie spokój piłką.

- Z niczym nie można przesadzać. Kiedy pojawi się tak zwany talent, szczególnie w małej miejscowości, to czasem zaczyna się karuzela, czyli chłopak gra w szkole w różnych zawodach, w klubie i w juniorach, i w seniorach, dochodzą do tego wyjazdy na kadry młodzieżowe. Czasem jeszcze mu mało i biega godzinami na orliku, czy na osiedlowym boisku. Jak się przesoli, efekt bywa taki, że w wieku 20 lat trzeba leczyć stawy, pojawiają się kontuzje i jest po karierze.

- Młody zawodnik na treningu siedzi u pana, jak w szkolnej ławce, czy może ma odwagę pytać, po co mi to ćwiczenie.

- Zawsze, gdy robimy coś nowego wyjaśniam, po co to robimy. Każdy zawodnik może mnie też zawsze dopytać, jeśli ma wątpliwości.
- A może na pana liczyć także wtedy, gdy ma problemy w szkole, w domu, albo z dziewczyną?

- Jak najbardziej, choć najczęściej podnoszony jest temat szkoły (śmiech). Nie uciekam przed problemami zawodników.

- A czy młody piłkarz Stali ma pojęcie o odżywianiu. Wie na przykład, że gdy po każdym posiłku wypija zimny, słodki napój, to hamuje trawienie, pakuje w siebie dodatkowe kalorie plus wiele niestrawnej chemii.

- Chłopcy wiedzą, co dobre, co złe, co im szkodzi, a co nie.

- Ligowcy, także ci z ekstraklasy bywają fotografowani na jedzeniu fast foodów.

- Ja z moim zespołem nigdy w takim miejscu się nie stołowałem.

- Alkohol to też okołosportowy temat.

- Oj, tak. Wiadomo, im starszy rocznik, tym trzeba być bardziej czujnym. Wiele jest rzeczy, na które trener musi zwracać uwagę. Ludziom się wydaje, że trener pochodzi wokół boiska parę godzin i ma fajrant. Nic z tego. Tym bardziej w szkoleniu młodzieży. Ludzie dorastają, zaczynają mieć poważniejsze problemy. Za rękę ich nie prowadzę, ale jak się chce tę pracę dobrze wykonywać, to trzeba patrzeć także na to, co się dzieje poza boiskiem.

- O czym pan marzy?

- Na przykład o tym, by do Rzeszowa wróciła ekstraklasa. Podkarpacie jest łatwym kąskiem dla klubów, które grają wyżej. Chciałbym, aby każde dziecko, które chce trenować, miało tutaj taką możliwość, a najlepsi mogli w Rzeszowie, w regionie podpisywać duże kontrakty, spełniać się zawodowo i sportowo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24