Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uniwersytet Rzeszowski - będzie Nagroda Nobla czy będzie klapa?

Rozmawiał Andrzej Plęs
Prof. dr hab. Aleksander Bobko
Prof. dr hab. Aleksander Bobko Krzysztof Kapica
Rozmowa z prof. dr. hab. Aleksandrem Bobko, prorektorem Uniwersytetu Rzeszowskiego.

- Uniwersytet Rzeszowski - symbioza trzech uczelni. Czy po 10 latach istnienia wykuła się idea, jaki to ma być uniwersytet? Albo czyj?

- Dziś uniwersytet jest instytucją już zintegrowaną i nie ma żadnego znaczenia, kto i z jakiej uczelni trafił tu przed dziesięciu laty. Jesteśmy jednością. Współczesny uniwersytet to uczelnia wielodyscyplonowa, humanistyczno-przyrodnicza czy humanistyczno-techniczna. Jeśli ktoś twierdzi, że filia Akademii Rolniczej była w tej symbiozie "ciałem obcym", to chcę podkreślić, że to znakomicie rozwijający się wydział uniwersytetu, który pozyskał ogromne środki na inwestycje w bazę naukową, ma dwa prawa do doktoryzowania i jest jedną z flagowych jednostek uniwersytetu.

- A jednak zainteresowani wciąż zastanawiają się, który z wydziałów, która z dyscyplin wiedzy ma być okrętem flagowym uczelni w przyszłości?

- Codziennie zadajemy sobie to trudne pytanie. Nie ma bezpośredniej rywalizacji pomiędzy wydziałami humanistycznymi, technicznymi i przyrodniczymi. Życie uczelni odbywa się w obrębie poszczególnych wydziałów, które mają swoją dynamikę rozwoju. Poza tym dyscypliny wiedzy coraz częściej się z sobą przenikają, umożliwiają badania interdyscyplinarne. To pozwoliło nam stworzyć centrum nanotechnologii, bioinformatyki, z udziałem fizyków i biologów. Próbujemy tworzyć zespoły badawcze, zapraszając także naukowców z zewnątrz. Dzięki pozyskanym pięciuset milionom złotych będziemy mieli taką bazę naukową, na której badania będą chcieli robić naukowcy z innych ośrodków akademickich.

Które z dziedzin wiedzy będą flagowymi naszej uczelni? Tego na razie nie wiemy. Na razie dajemy instrumenty do rozwoju naukowego. Czy za dwadzieścia lat będziemy mieli w Rzeszowie Nagrodę Nobla czy będzie klapa? Tego nie wiemy. Na razie rozwój bazy daje nadzieję, że Rzeszów będzie liczącym się ośrodkiem naukowym w zakresie nanotechnologii, biotechnologii, w kierunku badań medycznych. Silna jest filologia, socjologia, wydział historyczny z instytutów archeologii.

- Co jest siłą, a co słabością uczelni?

- Siłą niewątpliwie są fundusze uzyskane na inwestycje, dzięki którym tu będzie "robiona nauka". Nie wyobrażam sobie, żeby to mogło być niewykorzystane. Za tym musi iść rozwój kadry, zespołów badawczych, choć to proces długofalowy i stanowi dla nas wyzwanie. W tym zakresie sukcesy nie są tak spektakularne. Stwarzamy warunki pracy dla naukowców z innych ośrodków i taka rotacja kadry naukowej jest czymś naturalnym.

- O słabościach trudniej panu mówić...

- Gdyby głębiej wejść w proces rozwoju kadry, to... trudno i powoli to idzie. Może porażką uniwersytetu jest to, że w ciągu dziesięciu lat uzyskaliśmy tylko trzy uprawnienia do doktoryzowania. Powinniśmy zdobyć przynajmniej dwa razy więcej. Nie chcę analizować przyczyn, to są wewnętrzne sprawy naszego środowiska.

- Skrajnie nieżyczliwi uczelni mówią o katastrofalnej polityce kadrowej uniwersytetu, o "ustawionych" konkursach, "polityce prorodzinnej" przy zatrudnianiu pracowników naukowych, ale także administracyjnych, o rosnącej liczbie wykładowców - duchownych.

- To newralgiczne problemy każdej uczelni. Jest o czym dyskutować i nawet pani minister często się do tego problemu odwołuje. Z jednej strony są akademickie procedury, z drugiej - realia. Taki przykład: żeby kogoś zatrudnić na stanowisku profesora, kandydat musi wygrać konkurs. I nie zawsze jest to typowy konkurs. Jeśli pracownik naukowy, profesor spoza Rzeszowa, zgłosi chęć pracy w rzeszowskiej uczelni, to ogłaszamy konkurs. Zgłasza się jedna osoba, właśnie ów profesor. Czy jest to konkurs?

Procedury są takie same, jak w amerykańskich uczelniach, tyle, że tamtejsza uczelnia oferuje profesorowi 50 tys. złotych miesięcznie i zgłaszają się kandydaci z całego świata. Gdybyśmy mogli zaoferować tyle samo, też mielibyśmy kandydatów z całego świata. Jeśli oferujemy pięć tysięcy, to musimy do tego konkursu szukać kandydatów innymi środkami. Jeśli znajdziemy zainteresowanego, to on wygrywa, a my jesteśmy zachwyceni. I tu jest pies pogrzebany. To nie jest tak, że się zamykamy, że chcemy zatrudniać swoje dzieci na uniwersytecie, tylko warunki konkursowe są z konieczności mało zachęcające i na ogół nie ma chętnych.

- Zarzuty "polityki prorodzinnej" dotyczą raczej konkursów na niższe szczeble w hierarchii naukowej.

- Konkursy na studia doktoranckie, na stanowiska adiunkta odbywają się normalnie, jest wielu chętnych. Przyznaję, że to bywają trudne momenty, kiedy trzeba rozstrzygnąć, która z kandydatur jest naukowo najbardziej obiecująca. Czy te konkursy odbywają się uczciwie, czy przy tych rozstrzygnięciach grają rolę inne czynniki: koniunkturalne, rodzinne?

Gdyby zjawisko przeanalizować na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, to może w niektórych przypadkach zrodziły by się wątpliwości. W końcu rozstrzygają ludzie. Ale mogę zagwarantować, że z punktu widzenia władz rektorskich robimy wszystko, by te procedury przestrzegane były zgodnie ze sztuką i jesteśmy na to uczuleni. To sprawa dla rozwoju uniwersytetu kluczowa. Ocenę przyniesie przyszłość, wtedy okaże się, gdzie jesteśmy, jako uniwersytet.

- Prześmiewcy ukuli nazwę: Katolicki Uniwersytet Rzeszowski. To przytyk dla liczby duchownych, jakie zatrudnia uczelnia. Podobno rosnącej.

- Prześmiewcy mają prawo się wyśmiewać, natomiast ja nie widzę w tym określeniu niczego śmiesznego ani finezyjnego. Jeśli ktoś porywa się na to, by wyśmiewać autorytety, to niech to robi inteligentnie, a nie prymitywnie. Jeśli ktoś rzuci jajkiem w purpurata, to nie jest to śmieszne, tylko prymitywne, i w ostatnich tygodniach zauważam postępujący prymitywizm żartów z tego, co jest związane z naszym kapitałem religijnym i społecznym.

Skrót, który pan przytoczył, nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Liczba osób duchownych na uniwersytecie, to półtora procenta zatrudnionych. Zatrudnienia są nie dlatego, że są duchownymi, ale dlatego, że spełniają kryteria i wygrały konkursy. Nie mam żadnych przesłanek, by myśleć, że decydowały inne względy niż merytoryczne. Tym bardziej, że tempo podnoszenia kwalifikacji, zdobywania stopni naukowych wśród duchownych - pracowników uczelni jest wyższe, niż "średnia uczelniana". Swoimi dokonaniami naukowymi przydają nam splendoru.

- Najwięcej kontrowersji wzbudza obecność ks. bpa Edwarda Białogłowskiego, z początkiem lat 90. wykładowcy etyki na rzeszowskiej filii UMCS. Wówczas studenci w proteście przeciwko formie i treści tych wykładów bojkotowali zajęcia. Kilkanaście lat później studenci UR wzięli ks. biskupa - wykładowcę etyki - w obronę.

- Uczelnia jest miejscem, w którym zatrudniamy wykładowców z różnych instytucji. Na wydziale prawa - z izby adwokackiej, z prokuratury, na wydziale ekonomii - z banków. Zatrudnienie księdza biskupa do wykładów z etyki nie jest niczym nadzwyczajnym. To element wzbogacający koloryt oferty na uniwersytecie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24