Władimir Kliczko otworzył w Polsce studio fitnessu

W Warszawie Kliczko czuł się jak w domu - w latach 90. boksował w barwach stołecznej Gwardii. Ukrainiec (62-3, 52 KO) miał 6 września bronić mistrzowskich pasów w walce z niepokonanym Kubratem Pulewem (20-0, 11 KO). Z powodu naderwania przez Kliczkę mięśnia bicepsu pojedynek przełożono na 15 listopada.

- Nadal dochodzę do siebie po kontuzji, której doznałem w trakcie przygotowań do walki z Kubratem. W ciągu tygodnia powinienem jednak dostać od lekarzy pozwolenie na wznowienie treningów - twierdzi "Doktor Żelazny Młot".

Bułgar jest obowiązkowym pretendentem federacji IBF. Władimir nie ukrywał, że wolałby walczyć z Bermanem Stivernem, aktualnym mistrzem WBC. Tego pasa brakuje Kliczce w kolekcji - przez lata jego posiadaczem był starszy brat Władimira - Witalij, który w kwietniu zakończył karierę.

Pulew krytykował Ukraińca za unikanie obowiązkowej obrony. Snuł teorię, że walkę przełożono nie ze względu na kontuzję Kliczki, a jego słabą formę. Miał też pretensje o to, że mistrz nie chce zgodzić się na poddanie olimpijskim testom antydopingowym.
- Grupa Sauerland Event, do której należy Pulew, regularnie drąży ten temat. To brak szacunku dla mnie i moich ringowych osiągnięć. Postępuję zgodnie z wymogami Niemieckiej Agencji Antydopingowej, która nie praktykuje testów olimpijskich. Zawsze przestrzegałem wszelkich zasad i nadal będę to robił. Niezależnie od tego, co mówią ci, którzy chcą zaleźć mi za skórę - przekonuje Kliczko.

Ukraiński pięściarz wypowiedział się też na temat Shannona Briggsa, który - o dziwo - nie przyjechał do Warszawy za Kliczką. W ostatnich miesiącach 43-letni Amerykanin regularnie pojawiał się tam, gdzie mistrz świata. Prowokował go i wyzywał do walki na konferencjach prasowych, w sali treningowej, a nawet w restauracji.

- Czasem czuję się zażenowany tym, że jestem w biznesie razem z ludźmi pokroju Briggsa czy Derecka Chisory - żałuje 38-letek.