Nikt nie wiedział, co się stało
W wyniku eksplozji w Bostonie zginęły co najmniej trzy osoby, a ponad 140 zostało rannych. Śledztwo w tej sprawie prowadzi FBI. Śledczy badają, czy był to atak terrorystyczny. Do zdarzenia doszło w poniedziałek przed godziną 15 czasu lokalnego. Właśnie trwał tam maraton.
W Bostonie biegł m.in. pan Jan. Na co dzień pracuje w Urzędzie Miasta w Strzyżowie. W maratonach biega już od 8 lat. Ten w Bostonie był 23 w jego karierze.
- Do Stanów Zjednoczonych przyleciałem 4 kwietnia. Specjalnie po to, by wziąć udział w maratonie. Zatrzymałem się u znajomych w New Jersey. Razem z nimi 18 kwietnia przyjechałem do Bostonu - wspomina pan Jan.
57-letni Jan Półzięć dotarł do mety około godziny 14.15. Do wybuchów doszło około godz. 14.50 lokalnego czasu.
- Obok miejsc wybuchów przebiegłem 30 minut przed eksplozjami. W chwili wybuchu byłem już po dekoracji medalem, który otrzymuje każdy kończący bieg i po odebraniu swojego bagażu z depozytu. Znajdowałem się na sąsiedniej ulicy około 300-400 metrów od miejsca tragedii. Usłyszałem obydwa wybuchy, ale nie miałem pojęcia co się dzieje. Byłem w tłumie ludzi i chciałem się z niego wydostać. Czekali na mnie znajomi. Byłem bardzo zmęczony po trudnym biegu i nawet do głowy mi nie przyszło, że te wybuchy, to atak terrorystyczny - relacjonuje mężczyzna.
Wydostać się z Bostonu
O tym, że na sąsiedniej ulicy doszło do eksplozji pan Jan dowiedział się od znajomego.
- On też słyszał wybuchy, a szczegółów dowiedział się przez komórkę, z Internetu. Chcieliśmy jak najszybciej dostać się na stację kolei podmiejskiej, ale to nie było takie proste - przyznaje pan Jan. I wyjaśnia, że policja zamknęła cała strefę mety. Wszędzie były radiowozy policji, karetki pogotowia i wozy straży pożarnej.
- Dotarliśmy do stacji, ale okazało się, że jest zamknięta. Zaczęła się wędrówka po mieście w poszukiwaniu stacji, z której odjeżdżają pociągi. Samochody zostawiliśmy w mieście Newton, niedaleko Bostonu. To nas uratowało. Gdybyśmy zaparkowali w samym Bostonie chyba nie wyjechalibyśmy z miasta - przyznaje pan Jan. Po kilku godzinach poszukiwań pan Jan wspólnie ze znajomymi dotarł do czynnej stacji kolejowej i opuścił Boston. O szczegółach tragedii pan Jan dowiedział się już po powrocie do New Jersey.
Wysłał żonie sms-a
W Urzędzie Miasta w Strzyżowie o hobby pana Jana wiedzą chyba wszyscy. "Pasjonat" - mówią o nim. I to chyba najlepsze określenie.
Pan Jan biegał nie tylko w maratonach organizowanych w kraju, ale i na świecie: był w Berlinie, Wiedniu, Koszycach, Luksemburgu, Budapeszcie, Sztokholmie i Nowym Jorku.
- O wydarzeniach z Bostonu dowiedziałem się we wtorek rano. Wiem jednak, że Jan szybko wysłał swojej żonie sms-a z informacją, że nic mu nie jest. Ja także dostałem od niego maila. Dlatego byliśmy w miarę spokojni - mówi pan Ryszard Irzyk, który pracuje z panem Janem w Urzędzie Miasta w Strzyżowie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?