Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znad Sołokii na kazachski step

Krzysztof Potaczała
Tadeusz Siniewicz ma 76 lat, mieszka w Brzegach Dolnych. W Przemyślu żyje jego 97-letnia mama.
Tadeusz Siniewicz ma 76 lat, mieszka w Brzegach Dolnych. W Przemyślu żyje jego 97-letnia mama. FOT. KRZYSZTOF POTACZAŁA
Kobieta podeszła bliżej i wyszeptała: "Tadziu, nie poznajesz mnie?". Przeszedł mnie dreszcz, bo w pierwszej chwili nie poznałem własnej matki!

Żołnierze NKWD załomotali w drzwi domu nocą 13 kwietnia 1940 r. Kazali się zbierać. Kilka godzin później Tadeusz Siniewicz wyruszył w najdłuższą podróż swojego życia.

Pół roku wcześniej Sowieci aresztowali matkę 7-letniego Tadzika. - Nie widziałem tego, po prostu pewnego dnia znikła i od tej pory nikt nie wiedział, co się z nią dzieje - opowiada.

Myślałem, że to jakaś wycieczka…

Siniewiczowie mieszkali w Uhnowie, powiat Rawa Ruska. Dzisiaj to Ukraina.

- Moja rodzina była bardzo patriotyczna - wspomina pan Tadeusz. - Kiedy Sowieci i Niemcy podzielili między siebie Polskę, Uhnów przypadł ZSRR. Granicą stała się rzeka Sołokija.

Małym Tadzikiem zaopiekowała się babcia. Żyli w miarę normalnie. Do czasu tej kwietniowej nocy, kiedy z kilkoma tobołkami wsiedli na podstawioną przez żołnierzy furmankę i pojechali na stację kolejową do Poddębiec.

- Myślałem, że to jakaś wycieczka. Coś zaczęło do mnie docierać dopiero w pociągu, bo kobiety strasznie lamentowały.

Tej samej nocy NKWD zabrało z Uhnowa jeszcze rodzinę nauczycieli, policjanta z żoną i kilkanaście innych osób, głównie inteligentów. Wszystkich wtłoczono do bydlęcych wagonów.

- Był straszny ścisk i bałagan, zewsząd dochodził płacz dzieci. Wzdłuż pociągu stali radzieccy żołnierze. Śmieszyło mnie, że karabiny mają zawieszone na sznurkach.

Jechali z przerwami trzy tygodnie. Kiedy kolejny raz otwarto wrota wagonów, stłoczeni ludzie zobaczyli bezkresny step i smagłych ludzi o nieco skośnych oczach.

- Żołnierze kazali wysiadać i ładować się na furmanki - opowiada Siniewicz. - Były zaprzężone w woły. Tymi wołami dojechaliśmy do kołchozu Iwanowka.

Stałem się cieniem człowieka

Widok był okropny: lepianki ze słomy i gliny, zabiedzeni ludzie, nieprzyjazne twarze zarządców.

- Było strasznie gorąco. I wszędzie pył. Wciskał się do uszu, nosa, gardła, oczu. Autochtoni byli przyzwyczajeni, ale dla nas to był koszmar.
Kołchoz jak kołchoz. Bydło, świnie, pola do obrobienia, robota od świtu do nocy. Dzieci jednak nie harowały jak dorośli. - Latem ja i inne dzieciaki mieliśmy za zadanie odpędzać ptaki, by nie niszczyły zbóż, pilnować bydła, no i łapać w pułapki susły, bo robiły straszne spustoszenie.

Zimą mrozy sięgały 40 i więcej stopni. Wtedy dzieci nie pracowały. Siedziały przeważnie w lepiankach i się nudziły.

- Owszem, biegaliśmy też po kołchozie, jak to wyrostki, ale jak przychodziła zamieć, to nikt z nas nie wyściubiał na zewnątrz nosa. Można było stracić życie w ciągu kilku minut. Po prostu nie było szans przedrzeć się przez zaspy i szalejącą śnieżną burzę.

Mogło się wydawać, że skoro jest się w kołchozie, to jedzenia nie będzie brakować. Ale rzeczywistość była zgoła inna.

- Niemal całą żywność zabezpieczoną w magazynach zabierało wojsko, bo trwała już wojna Rosjan z Niemcami. Zaczęliśmy głodować, szybko pojawiły się choroby: tyfus, malaria, szkorbut. Ludzi wykańczały też częste i długotrwałe biegunki, a wszy dosłownie nas zjadały. Stałem się cieniem człowieka; brzuch miałem napęczniały niczym balon, a nogi jak zapałki.

Przymusowi robotnicy umierali jeden po drugim: z chorób, zimna, wycieńczenia. Trudów nie wytrzymała też babcia Tadeusza. Sowieci zostali zmuszeni do otwarcia lazaretu, ale co z tego, skoro nie było w nim lekarstw.

- W lazarecie pracowała Maria Dorosz, Ukrainka z Uhnowa, wywieziona z dwoma córkami w tym czasie co ja - wspomina Siniewicz. - Starała się wszystkim pomóc, ale niewiele mogła zrobić.

Pewnego dnia Tadeusz Siniewicz trafił do "szpitala".

- Wracałem akurat z pracy w polu, gdy nagle z ust buchnęła mi krew i straciłem przytomność. Ktoś wziął mnie na ręce, zaniósł do lazaretu. Tam powoli doszedłem do siebie. Mniej szczęścia miał mój kolega Czeczeniec, z którym spałem w jednym łóżku, żeby było nam cieplej. Rano trącam go ręką, żeby się budził, a on cały zimny…

W Kazachstanie zapomniałem polskiej mowy

Jesienią 1945 r. Marii Dorosz pozwolono wrócić z córkami w rodzinne strony. Kobieta nie zapomniała o swoim młodym krajanie. Wyprosiła u władz pozwolenie na zabranie go z sobą.

- Zatrzymaliśmy się w Aktiubińsku, gdzie utworzono sierociniec dla polskich dzieci. Doroszowa powiedziała dyrektorce, że jestem Polakiem z Uhnowa, ale ta postanowiła mnie sprawdzić. Zapytała, jak się nazywam, czy wiem coś o rodzicach, a ja nie potrafiłem wydukać słowa. Przez pięć lat pobytu w Kazachstanie zapomniałem ojczystej mowy!

Dyrektorka już miała odmówić przyjęcia chłopca, ale Maria Dorosz kolejny raz zapewniła, że to nie kto inny, jak Tadeusz Siniewicz, polskie dziecko znad Sołokii.

- Wtedy dyrektorka zapytała, czy umiem "Ojcze nasz", a ja dalej nic. Wreszcie przypomniałem sobie, że babcia uczyła mnie też innych modlitw. Z trudem wydukałem: "Aniele Boży, stróżu mój…"

W sierocińcu odżył. Mógł wreszcie normalnie zjeść, wyleczyć rany.

Nie widziałem mamy 6 lat

W styczniu 1946 r. wychowawczyni zawołała chłopca do swojego gabinetu.

- Ktoś do ciebie przyjechał - powiedziała. Przed 13-latkiem stała postawna kobieta i patrzyła mu ciepło w oczy. Chłopiec ani drgnął. Przez głowę przebiegła myśl: kto to może być, czego chce ode mnie? Kobieta podeszła bliżej i wyszeptała: - Tadziu, nie poznajesz mnie? - Przeszedł mnie dreszcz, bo w pierwszej chwili nie poznałem własnej matki! Dopiero ten jej głos…

Nie widział mamy ponad sześć lat, od chwili, kiedy Sowieci wyprowadzili ją z domu w Uhnowie. - Okazało się, że trafiła do Pietropawłowska - opowiada Siniewicz. - Kiedy Anders utworzył armię, znalazła się w jej szeregach. W Buzułuku dowiedziała się od kogoś, że jestem w domu dziecka w Aktiubińsku w Kazachstanie. Natychmiast pojechała mnie szukać, a sprawa nie była łatwa, bo trzeba było mieć masę zezwoleń na przejazd przez rozległe obszary ZSRR. Jakoś się jednak udało.

Chcieli od razu do Polski, lecz nie mieli dokumentów. Dostali je 18 lutego 1946 r. W marcu wyjechali z Kazachstanu, a w kwietniu, na samą Wielkanoc, wrócili do Uhnowa. Nawet im się nie śniło, że cztery lata później znowu będą zmuszeni opuścić rodzinne gniazdo i w ramach wymiany odcinków granicznych między Polską a ZSRR, na stałe przenieść się w Bieszczady.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24