MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Klee: Wiślacy płakali, a my mieliśmy fetę

Tomasz Ryzner
Resovia w mistrzowskim składzie z 1975 roku. Od lewej Andrzej Zając, Jan Markiewicz, Andrzej Klee, Leopold Dejworek, Franciszek Niemiec, Zdzisław Myrda, Mieczysław Raba (trener), Andrzej Pasiorowski, Jerzy Skrzyszowski, Marian Reszytyło, Stanisław Ignaczak, Ryszard Smolnicki. Nz. brak  Bronisława Dziedzica i Henryka Jarosza.
Resovia w mistrzowskim składzie z 1975 roku. Od lewej Andrzej Zając, Jan Markiewicz, Andrzej Klee, Leopold Dejworek, Franciszek Niemiec, Zdzisław Myrda, Mieczysław Raba (trener), Andrzej Pasiorowski, Jerzy Skrzyszowski, Marian Reszytyło, Stanisław Ignaczak, Ryszard Smolnicki. Nz. brak Bronisława Dziedzica i Henryka Jarosza. archiwum Andrzeja Klee
- My się cieszyliśmy, a zawodnicy Wisły Kraków płakali - wspomina Andrzej Klee, który 40 lat temu zdobył z Resovią mistrzostwo Polski.

W latach 70. Resovia zdobyła 6 medali w ekstraklasie.

W latach 70. Resovia zdobyła 6 medali w ekstraklasie.

W 1973, 1974 i 1979 "Bieszczadzkie Wilki" wywalczyły wicemistrzostwo Polski, a w latach 1976 i 1976 kończyły sezon na trzecim miejscu.
\
Kiedy Resovia zdobywała tytuł najlepszej ekipy w Polsce , w jej składzie znajdowało się ośmiu wychowanków. Byli to Zdzisław Myrda, Franciszek Niemiec, Andrzej Klee, Jerzy Skrzyszowski, Andrzej Zając, Jan Markiewicz, Bronisław Dziedzic i Henryk Jarosz.

Franciszek Niemiec i Zdzisław Myrda wzięli udział w igrzyskach olimpijskich. Ten pierwszy zagrał w Monachium (1972 rok - 10 miejsce). Drugi pojechał w 1980 roku do Moskwy (7 lokata). W reprezentacji przez lata grał także Andrzej Klee, jednak wieku 28 lat, wskutek kontuzji, musiał zakończyć karierę.

- Andrzej, przeżyjmy to jeszcze raz. 40 lat temu jechaliście do Lublina po srebro. Mistrzostwo miała obronić krakowska Wisła.

- W sobotę ograła Lubliniankę i utrzymała punkt przewagi nad nami. Już przed tym meczem Piotrek Langosz proponował, abyśmy wracali autokarem z nimi, bo mają co nieco przygotowane na fetę. Wiśle został jeszcze niedzielny mecz ze Startem, czyli formalność. Nieżyjący redaktor Zieliński z telewizji już w sobotę nakręcił materiał, w którym Piotrek przedstawiał drużynę jako mistrza. Był też wywiad ze mną, bo rywalizowałem z Andrzejem Sewerynem o miano najlepszego rozgrywającego ligi. Mówiłem, że chciałbym mieć taki rzut jak Andrzej. Mietek Raba burknął na to do mnie coś w tym stylu "Co ty chrzanisz. To on może chcieć mieć taki rzut jak ty"(śmiech).

- System rozgrywek był inny niż obecnie.

- Grało się po dwa mecze. My byliśmy w parze Wisłą. Gdy my graliśmy ze Śląskiem Wrocław i Górnikiem Wałbrzych, w ten sam weekend potykała się z nimi Wisła. W ostatniej kolejce czekały na nas Start Lublin i Lublinianka.

- Też byliście pewniakami do wygranych.

- Tabela to sugerowała, ale miedzy innymi przez wcześniejszą wpadkę z Lublinianką traciliśmy do Wisły ten punkt. Problem w tym, że z krakowianami wygraliśmy w tamtym sezonie wszystkie trzy mecze. Dlatego to wicemistrzostwo, które byłoby zresztą już trzecie z rzędu, aż tak bardzo nas rajcowało.

- Wygrywacie ze Startem, z Lublinianką i co się dzieje?

- Jest narada w drużynie - zostajemy na mecz Wisły ze Startem czy nie. Jedni chcieli, inni nie. W końcu stanęło na
tym, że obejrzymy połowę. Jak Wisła zrobi przewagę, to się zwijamy.

- Pewność siebie zgubiła Wisłę?

- Raczej "dzień konia" miał Start. Wisła trafiała niemało, ponad 50 procent rzutów. Problem w tym, że wskaźnik Startu wynosił jakieś 70 procent. Do przerwy lublinianie prowadzili 50:42.

- Nie motywowaliście Startu finansowo?

- A skąd. Trzeba by zrobić zrzutkę, ale na grubą kasę nie byłoby szans. Byliśmy zatrudnieni w przedsiębiorstwie Dźwig. Zarabialiśmy po kilka tysięcy. Ja, jako reprezentant kraju, miałem do tego 800 złotych dodatku. O wiele więcej dostawali wtedy trzecioligowi piłkarze Resovii.

- W drugiej połowie Start nie odpuścił i sensacja stała się faktem. Wisła przegrała 75:82.

- Załamani wiślacy płakali. Zdzisek Myrda, największy kpiarz w drużynie, pytał Piotrka Langosza "No to jak, możemy jechać z wami".

- Jak świętowaliście tytuł?

- Jurek Plebanek z Lublinianki dostał akurat nowe mieszkanie. Zaprosił nas do siebie. Byli tam też inni lubelscy gracze. Imprezka trochę potrwała. Do Rzeszowa wróciliśmy środku nocy, ale pod halą czekali na nas kibice.

- Na meczach w hali ROSiR nie było wtedy raczej wolnych miejsc.

- W czasie meczów z tuzami pod halą stało z tysiąc ludzi. Powieszono tam głośnik i słuchali spikera. W środku ludzie siedzieli wokół boiska. Krzesła ustawiano za koszami. Andrzej Pasiorowski złapał przez to dwie kontuzje.

- Byliście zgraną paczką także poza boiskiem?

- Pewnie. Jakieś spory może się zdarzały, ale w zespole nie było podziałów. Nie było też wtedy gadżetów elektronicznych. Nikt nie odgradzał się od innych słuchawkami wbitymi w uszy, nie gapił się godzinami w laptop, komórkę.

- Koszykówka była wówczas też trochę innym sportem.

- Nie było "trójek", więc na te 30 punktów trzeba się było natrafiać. Nie trenowaliśmy raczej mniej, ale gra nie była aż tak dynamiczna. Rządzili rozgrywający. Inaczej niż dziś, wtedy trener kadry miał duży wybór na tej pozycji. Graczy ponaddwumetrowych nie było za to tak wielu jak dzisiaj.

- Co się nie zmieniło?

- Główka. Czasem chłopak skacze metr w górę, jest atletą, ale tak ogólnie nie wie, co zrobić z piłką. Myślenie w koszykówce zawsze będzie w cenie.

- Jakim trenerem był Mieczysław Raba?

- Odważnie wybiegał w przyszłość. Kiedy awansowaliśmy do ekstraklasy, on już dumał, jak zrobić zespół na medal. Podczas gry wszystko widział. Można z nim było pogadać, ale w czasie meczu to on był szefem i wtedy dyskutować nie lubił.

- Pracujesz w Radiu Rzeszów, Zdzisław Myrda w szkole. Co słychać u innych mistrzów sprzed lat?

- Rysiek Smolnicki, Andrzej Zając, Franek Niemiec, Maniek Reszytyło, Bronek Dziedzic mieszkają w Rzeszowie. Pierwszy ma firmę, drugi pracuje w ubezpieczeniach. Nie wiem, co robi reszta, co u Henryka Jarosza, Leopolda Dejworka, czy Andrzeja Pasiorowskiego, który pochodził z Warszawy. Jurek Skrzyszowski siedzi we w Francji. Jan Markiewicz jest prawnikiem. Mieszka chyba na Śląsku. Staszek Ignaczak, notabene wujek "Igły", żyje chyba w Wałbrzychu. Byliśmy kiedyś, jak rodzina, ale jak to w życiu, porozchodziliśmy się w swoje strony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24