MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Arcypoważne "Bękarty wojny" Quentina Tarantino

Piotr Samolewicz
„Bękarty wojny”, scen. i reż. Quentin Tarantino. Wyst.: Brad Pitt, Eli Roth, Diane Kruger, B.J. Novak, Melanie Laurent. USA, 153 min.   Rzeszów, kino Helios.
„Bękarty wojny”, scen. i reż. Quentin Tarantino. Wyst.: Brad Pitt, Eli Roth, Diane Kruger, B.J. Novak, Melanie Laurent. USA, 153 min. Rzeszów, kino Helios.
W makabrycznej bajce o II wojnie światowej Quentin Tarantino powraca do swoich ulubionych motywów i chwytów artystycznych. Trzeba być jego wielbicielem, by bezkrytycznie zaakceptować ten film.

Kluczem to rozumienia filmów Quentina Tarantino może być "Prawdziwy romans" z 1993 roku. Film nakręcił hollywoodzki rzemieślnik, jakim jest Tony Scott na podstawie scenariusza Tarantino. Choć materializacja tekstu nigdy nie przypadła do gustu przyszłemu słynnemu reżyserowi, to mimo wszystko dobrze zapowiadała tematy, do których w przyszłości miał wracać zdobywca Złotej Palmy w Cannes.

Postaci z niszy

"Prawdziwy romans" dotyczy dwójki szalonych ludzi: Clarence’a, pracownika sklepu z komiksami, fascynata filmów karate i muzyki Presleya, oraz Alabamy, wystrzałowej blondynki, dziewczyny do towarzystwa. Clarence i Alabama przez przypadek wchodzą w posiadanie torby pełnej kokainy, narażając się w ten sposób mafii. Dwójka ucieka do Kalifornii, krainy dobrego wina i kina. Młodzi pozbawieni są emocjonalnej przystani i rodziny (opiekunem Clarence’a jest duch Elvisa Presleya) i dorastają dopiero w starciu z okrutnym światem.

Jako rzeczywiste i duchowe sieroty odnajdują się w alternatywnym świecie kina.
Tarantino każdy swój film poświęca właśnie takim niszowym postaciom, które jak baptyści chrzest przechodzą dopiero w wieku dorosłym przez pełne zanurzenie - w krwawej jatce. Wszystko na co mogą sobie pozwolić ci naiwniacy, to stworzenie własnej, niedogmatycznej, wymykającej się utartym schematom wersji zdarzeń. Stąd wieloznaczny tytuł filmu Scotta: "Prawdziwy romans", czyli gorący związek między kochankami, ale i nieszablonowo opowiedziana historia.

Kompletna fikcja

Nietypowymi, wykluczonymi bohaterami są także tytułowe bękarty wojny, czyli amerykańscy Żydzi dokonujący krwawej zemsty na nazistach w okupowanej Francji. Film jest kompletną fikcją: Hitler i jego świta giną podczas premiery propagandowego filmu "Duma narodu" w pożarze kina w Paryżu, przez co Amerykanom udaje się wcześniej, bo już w 1944 roku, zakończyć wojnę. Ale jest to fikcja na serio. Żołnierze żydowskiego komanda skalpując każdego nazistę albo masakrując go kijem bejsbolowym dokonują odwetu w imię milionów nowych "czerwonoskórych" eksterminowanych w XX wieku. W finałowej scenie widzimy, jak do nazistów z ekranu przemawia właścicielka kina, Shosanna, której Niemcy zabili całą rodzinę. Celulidowa Shosanna jest już tylko duchem, bo zginęła kilka epizodów wcześniej. Jest duchem jak miliony ofiar Zagłady.

Rozrywka na drugim planie

"Bękarty wojny" spotkały się z niezrozumieniem. Dziennikarze zadawali reżyserowi pytanie, jak można się śmiać z okrucieństw II wojny światowej. Raz, że Tarantino nie jest pierwszym filmowcem, który to robi, dwa, humor w tym filmie nie służy tylko rozrywce. Tarantino makabrycznym komizmem najpierw oswaja w oczach widzów złych nazistów, by później przedstawić ich prawdziwe oblicze. Akcja oglądanej przez hitlerowców "Dumy narodu" sprowadza się do natarczywie powtarzanych scen zabijania amerykańskich żołnierzy przez niemieckiego snajpera. Taki film wzbudza dziecięcy zachwyt siedzącego na sali kinowej Hitlera, a w nas, prawdziwych widzach, budzi niesmak.

Prawo zemsty

Czy film Quentina Tarantino jest poplątaniem z pomieszaniem, czymś co wynika z amerykańskiego braku obycia z historią Europy, z ignorancji? O nie! Powiedziałbym raczej, że "Bękarty wojny" są nowym "prawdziwym romansem" Tarantina zrealizowanym na przekór naszym przyzwyczajeniom. Amerykański reżyser przekłada zasadę Szymona Wiesenthala na język popularnego kina, język zemsty, że zbrodniarzy wojennych należy ścigać do końca.

Czy Tarantino zachwyca?

Z Tarantinem jest tak jak z cudownym samoukiem, z jednej strony zachwyca, z drugiej drażni. Nie może wyzwolić się ze swojej maniery: zarzynania akcji długimi dialogami, gry z naśladownictwem a zarazem burzenia konwencji filmowych, zastępowania rzeczywistości kinem. Eksploatując aż do znudzenia figurę ujęcie kontrujące może narazić się na zarzut, że brakuje mu nowych pomysłów na ożywienie języka kina. Cyzelowanie każdej sceny graniczy z chorobliwym perfekcjonizmem nie służącym płynności opowiadania. Znów Tarantino wprowadza sztuczny podział historii na rozdziały, w tym przypadku nieuzasadniony. Powraca też do swoich ulubionych motywów: gadających, biernych mężczyzn, masakrowania kobiecego ciała i silnych, aktywnych kobiet, a całość kończy cyrkową masakrą. Czy Tarantino zachwyca? Mnie już nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24