Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Być płatnerzem? A kto mi zaBRONI!

Jakub Hap
Pan Stanisław tworzy głównie broń białą i czarnoprochową. Na zrobienie jednej szabli potrzebuje około trzech tygodni. Jak już weźmie się do pracy, trudno go od niej odciągnąć. - Jeśli tylko mam wizję tego, co chcę zrobić, działam jak automat a kuję jak dzięcioł - śmieje się płatnerz.
Pan Stanisław tworzy głównie broń białą i czarnoprochową. Na zrobienie jednej szabli potrzebuje około trzech tygodni. Jak już weźmie się do pracy, trudno go od niej odciągnąć. - Jeśli tylko mam wizję tego, co chcę zrobić, działam jak automat a kuję jak dzięcioł - śmieje się płatnerz. Jakub Hap
W dobie, gdy miejsce szabli i mieczy zdaje się być w muzeum, a na prawdziwych rycerzy czy innych szlachetnych wojowników można natknąć się wyłącznie przed telewizorem, osoby parające się płatnerstwem to białe kruki. Jednego mamy na wyciągnięcie ręki - Stanisława Stopkowicza z Jedlicza.

Są takie rzeczy, które tkwią w człowieku jak drzazga. Mijają lata i w końcu muszą znaleźć ujście - tak pan Stanisław rozpoczyna swoją opowieść. Opowieść o pasji, determinacji, pokonywaniu swych ograniczeń, oraz, oczywiście, tajemnicach broni i rozmaitych związanych z nią historiach. Nasz bohater, rodowity mieszkaniec miejscowości Jedlicze, od urodzenia posiadał jedno wielkie marzenie - chciał mieć szablę. Gdy w czasie dorastania znosił do domu różnego rodzaju powojenne militaria, a ojciec, jeśli tylko to wybadał, szybko go ich pozbawiał (były wtedy zabronione), szczególnie nie rozpaczał. Bo co mu było z rewolweru czy rosyjskiej pepeszy, jeśli nieustannie brakowało mu tej broni, o której śnił. Niestety, wówczas była poza zasięgiem...

Marzenie mógł spełnić dopiero po upływie dobrych kilku dekad, w ostatnim roku stulecia dwóch wielkich światowych wojen. Nim jednak do tego doszło, musiał jakoś ułożyć sobie życie bez szabli. Od małego wykazywał zdolności artystyczne - zaczęło się od niewinnego malowania, później przyszła pora na rzeźbę. Jak się okazało, będąc synem stolarza, dłubanie w drewnie miał we krwi. - Ledwo wziąłem scyzoryk do ręki, a już robiłem pierwsze figurki. Żołnierze, Madonny... W siódmej klasie miałem nawet wystawę. Miło to wspominam - opowiada Stanisław Stopkowicz.

Rzemiosło artystyczne mocno go pochłonęło, jednak wykształcił się na technika mechanika, a z zawodu został ślusarzem. W końcu przyszła pora stanąć na ślubnym kobiercu. Nie przypuszczał, że ta decyzja wymusi kolejne...

- Kiedy miałem 25 lat i byłem świeżo upieczonym małżonkiem, złapałem bakcyla do malowania. Po powrocie z pracy sztaluga, pędzel w dłoń i do dzieła. Ale pewnego razu widzę, że obraz, nad którym mocno się napracowałem przekreślony jest na pół, a obok stoi czerwona ze złości żona. I słyszę: musisz dziś wybrać - albo malarstwo albo ja. Tak naprawdę nie miałem wyboru... Blondyneczka, najśliczniejsza z tych, jakie w życiu widziałem, decyzja była prosta. Po wielu latach zapytałem żonę, jaki był powód jej zachowania. No bo cóż złego było w tym, że malowałem? To była moja jedyna odskocznia - nie chodziłem do knajpy, nie miałem skoków w bok... Odparła: miałeś wtedy budować dom, a nie być artystą. Dziś czasem pytam żony: co by to było, gdybym wybrał malarstwo? Oczywiście w żartach, bo niczego nie żałuję - śmieje się pan Stanisław.

Tym, co do czasu przejścia na emeryturę zajmowało mu większą część codzienności, była praca... przy biurku. - Kto by pomyślał, czyż nie? - puszcza oko. Będąc urzędnikiem w zakładzie radził sobie całkiem nieźle, doczekał się nawet stanowisk kierowniczych. Jako człowiek, który nigdy nie lubił tkwić w bezczynności, po godzinach zawsze stawiał na aktywny wypoczynek. Gdy skończył 32 lata większość czasu wolnego znów zaczął poświęcać rzeźbiarstwu - w zakładzie stolarskim, który odziedziczył po śmierci ojca. - Praca z drewnem mocno mnie pasjonowała, poza tym miałem poczucie, że w jakiś sposób trzeba podtrzymać rodzinne tradycje - tłumaczy 69-latek z Jedlicza.

I tak w trudzie godzenia obowiązków zawodowych, domowych oraz pasji doczekał przełomowego roku 2000. Wtedy to dowiedział się, że w gminie Ulanów mieszka kowal Jacek Dąbal, który wykonał oręż na potrzeby filmu „Ogniem i mieczem”. Poczuł, że nadszedł moment, kiedy może wreszcie spełnić swe wielkie marzenie. Okazało się jednak, że szabla, jakiej w tym czasie pragnął najmocniej, wcale nie jest łatwa do zdobycia.

- Napisałem do pana Dąbala. Choć okazał się bardzo serdecznym człowiekiem odpowiedział, że wykonanie pięknego wzoru 21/22 w wersji oficerskiej u niego niestety nie wchodzi w grę. Wtedy zadzwoniłem do innego płatnerza z Podkarpacia - gdy usłyszałem kwotę, jaką musiałbym wyłożyć, mrówki przeszły mi po całym ciele. Rzekłem sam do siebie: chłopie, różne rzeczy już w życiu robiłeś, i szablę zrobisz. I podjąłem wyzwanie - poczytałem trochę o tajnikach płatnerstwa, przygotowałem harmonogram pracy i wziąłem się do roboty. Po trzech miesiącach ukończyłem swe dzieło. Zahartowanie tej szabli powierzyłem drugiemu z wspomnianych fachowców - ten jednak nie tylko nie wykonał, o co prosiłem, ale wykrzywił ją tak, że nie wchodziła do pochwy. Po całym dniu mocnego stukania młoteczkiem udało mi się odzyskać właściwy profil. Dziś ta szabla wisi w moim domu na honorowym miejscu. Nie oddałbym jej nikomu za żadne pieniądze, to mój skarb - wyznaje pan Stanisław.

I tak oto nasz bohater rozpalił w sobie nowe zamiłowanie. Za drugi cel w swej płatnerskiej przygodzie obrał wykonanie wiernej kopii karabeli paradnej - to też się udało. Ani się obejrzał, a budowa białej broni stała się dla niego chlebem powszednim. Okazało się, że w tym wyjątkowym fachu sprawdza się wyśmienicie. Z czasem do różnego rodzaju modeli szabli z całego świata dołączyły kopie noży, szpad, sztyletów (m.in. sztyletu skrytobójcy - broni wręcz idealnej do szybkich i niepostrzeżonych morderstw w tłumie, która dzięki specyficznej budowie nie mogła wypaść z dłoni). Do mieczy nigdy go nie ciągnęło - są pozbawione finezji i subtelności szabli, w dodatku uważa je za zbyt proste do wykonania. Pod naciskami różnych osób spod ręki naszego płatnerza wyszedł wprawdzie miecz rzymski, jednak powtórki z rozrywki raczej nie będzie - pomijając miecze samurajskie, których już trochę zrobił. Na koncie ma również armatę i dwie zbroje rycerskie, jedną w oryginalnym niewielkim rozmiarze, drugą o nieco powiększonych proporcjach - na współczesnego mężczyznę. Praca nad nimi była nad wyraz czasochłonna, ale jej owoce cieszą oko. Jak chyba wszystkie dzieła mistrza z Jedlicza - nie pomijając akcesoriów do tworzonej broni (z pochwami włącznie), fajek, oraz rzeźb, które od czasu do czasu wciąż wykonuje.

Przechadzając się po domu państwa Stopkowiczów, ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że kopie broni są niemal wszędzie. Co jedna to piękniejsza... Idealnie oddają charakter oryginałów - ich kształt, proporcje, ogólną specyfikę. I, co chyba najważniejsze, wszystkie stanowią dzieło pana Stanisława. Pod swym dachem posiada ponad sto rozmaitych egzemplarzy wykonanego własnoręcznie oręża - trudno powiedzieć, ile by się go uzbierało, gdyby uwzględnić też cuda, które stworzył dla innych.

Nasz płatnerz to artysta z zasadami. Po pierwsze - na warsztat bierze tylko to, co piękne. Jedyną bronią, którą odtworzył nie zważając na względy estetyczne, była ulubiona szabla Józefa Piłsudskiego. Po drugie - chociaż wierzy, że wszystko ma źródło w Bogu, na ostrzu nigdy nie umieszcza napisu „Bóg, Honor, Ojczyzna”. - Był taki trend, ale dla mnie łączenie narzędzi wykorzystywanych do zabijania z Bogiem nie ma racji bytu - tłumaczy 69-latek. Po trzecie - nie narzuca się ze swą twórczością. Mimo że jako osoba parająca się tak niepopularnym już zajęciem jak płatnerstwo, czuje się ignorowany przez większość tych, dla których powinien być ważny. - Do Jasła byłem zapraszany, m.in. na Dni Wina, jednak np. władze miasta Krosna w ogóle nie zauważają, że w najbliższej okolicy jest płatnerz. To przykre. A przecież wszystko, co udało mi się stworzyć, kiedyś trzeba będzie jakoś zachować dla potomnych - wzdycha pan Stanisław.

Tym, co sprawia mu największą radość, jest szacunek ludzi z różnych części kraju i zagranicy. - Ktoś mi kiedyś wyznał, że ma najlepsze maszyny, ale nigdy nie uda mu się zrobić tego, co ja robię. A ja co mam? Dwie kobyłki, deskę. Moc jest w rękach i głowie - w niej zaczyna się moje tworzenie. Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa - kończy S. Stopkowicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24