Była choinka z tajgi z ozdobami z papieru, kolędy, kawałek chleba, którym się przełamali… I gospodyni, Rosjanka, która chwyciła za siekierę, bo się jej nie spodobała końcówka kolędy "Wśród nocnej ciszy". To była jedyna wigilia Józefa Golemy podczas kilkuletniego zesłania na Syberię.
Golema jest prezesem rzeszowskiego oddziału Związku Sybiraków. 10 lutego 1940 r. wraz z mamą, dwoma braćmi i siostrą został wywieziony na Syberię. Miał wtedy 9 lat. Ojca NKWD aresztowało wcześniej. Też trafił na Syberię.
Syberyjska gehenna
Józka z mamą i rodzeństwem przewieziono do łagru w miejscowości Krasnyj Urał, na granicy Europy i Azji, gdzie enkawudziści pogonili wszystkich powyżej 14. roku życia do wycinki drzew w tajdze. Później był Ciuszowsk i kilka miesięcy szkolnej nauki na poziomie najbardziej podstawowym: czytanie, pisanie, liczenie.
Po układzie Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 r. przewieziono ich do wsi Siewiernaja i przydzielono do starszej kobiety o nazwisku Ganczerycha.
- Była niby pobożna, ciągle w kącie modliła się do ikon, ale dostawała szału, bo była głodna. Chciała, by mama płaciła jej żywnością. Odmawialiśmy, bo sami ginęliśmy z głodu. Wtedy wściekała się i wyganiała nas z domu - opowiada pan Józef. Głód, brud, ciasnota, beznadzieja - to była syberyjska rzeczywistość.
W Siewiernej dotrwali do wiosny 1944 r. Uciekli do innej wioski, oddalonej o 15 km - Promysła. Jesienią 1944 r. trafili na Ukrainę, do sowchozu imienia "15 lat Października" w charkowskiej obłasti. Do Polski wrócili dopiero w czerwcu 1946 r. Trafili w Szczecińskie, do Morynia nad Odrą.
Czemu tak smutno siedzicie?
Jedyne święta Bożego Narodzenia, które Józek wraz z rodziną próbowali świętować, to była wigilia w Siewiernoj, w 1941 r., u Ganczerychy. Kobieta pamiętała jeszcze stare czasy, kiedy w Siewiernoj świętowano Boże Narodzenie.
- Gdy my tam mieszkaliśmy, świąt już nie obchodzono, bo z mieszkańców wypleniono wiarę - opowiada pan Józef. Cerkiew zamknięto, popa aresztowano. W 1941 r. cerkiew została zdemolowana, a połamane krzyże i zniszczone ikony trafiły na śmietnisko. Popa, już bardzo chorego, wypuszczono na wolność w 1942 r. Zmarł kilka miesięcy później.
Jak wyglądała ta jedyna wigilia? - Przywieźliśmy choinkę z tajgi, z papierów i gazet zrobiliśmy łańcuszki i aniołki - opowiada pan Józef. - Zdobyłem jakieś kredki, więc pokolorowaliśmy te ozdoby. Mamy wtedy nie było w domu, nie wróciła jeszcze z pracy.
Postawili choinkę w pokoju Ganczerychy. Przyszła wieczorem i zdziwiona zapytała, co to jest. Wytłumaczyli. Ganczerycha na to: - No to czemu tak grusno (smutno) siedzicie?
Na dodatek w izbie było ciemno, bo na co dzień siedziało się przy łuczywie, które świeciło się tylko wtedy, gdy było to niezbędnie potrzebne.
Tu nie ma chleba, a wam się wina zachciewa?
Ganczerycha zaproponowała: - Zapojtie (zaśpiewajcie).
- Zaczęliśmy śpiewać kolędy. Wszystkie, jakie znaliśmy: "Bóg się rodzi", "Przybieżeli do Betlejem"… - opowiada pan Józef. - Ganczerycha była zadowolona, nawet klaskała i wybijała rytm. Cień jej postaci widzieliśmy w ogniu, który palił się w piecu.
Na koniec zaśpiewali "Wśród nocnej ciszy". Ta kolęda kończy się słowami: "Padniemy na twarz przed Tobą, wierząc, żeś jest pod osobą chleba i wina".
I właśnie ta końcówka bardzo się Ganczerysze nie spodobała. - Natychmiast spochmurniała, a kiedy powtórzyliśmy "chleba i wina" jeszcze kilka razy, zaczęła nas wyzywać: "wy duraki, tu chleba niet, a wam wina choczetsia?" - opowiada Józef Golema.
Ganczerycha złapała polano z pieca i zaczęła grozić dzieciom. - Przestraszyliśmy się i przestaliśmy śpiewać - wspomina pan Józef. - Ganczerycha, niewiele myśląc, rzuciła polano i chwyciła siekierę. Uciekłem do takiej przybudówki, pomieszczenia gospodarczego, zwanego przez Rosjan agradą. Tam się schowałem i siedziałem. I było po wigilii.
To była bardzo smutna wigilia. Gdy mama wróciła z pracy, wyciągnęli kromkę chleba, którą trzymali w zapasie i nią się przełamali. - Nie było żadnych wigilijnych potraw - wspomina pan Józef. - W Siewiernoj dawali nam tylko 20 deko chleba lub trochę mąki. A i to nie zawsze, bo jak chleba nie dowieźli, to przepadło. Za poprzedni dzień nie oddawali. Mówili tylko: "Prożył? Prożył. To siewodnia pałuczysz".
Ganczerycha nie zrozumiała nas
Choinkę wyrzucili następnego dnia. - To był jedyny raz na Syberii, kiedy w Boże Narodzenie była u nas choinka - opowiada Józef Golema. - W następnych latach śpiewaliśmy kolędy, ale bardzo smutno. A przeważnie płakaliśmy.
Kiedy 15-letni Józek wrócił do Polski, przeżył rozczarowanie. - Marzyłem o tym, że wrócę, najem się i opowiem o tym, co tam przeżyłem - wspomina. Opowiadać nie było komu. W Szczecińskiem osiedliło się wielu Sybiraków, którzy te opowieści świetnie znali. A ci, którzy nie zaznali Syberii, albo nie wierzyli, albo nie chcieli słuchać.
Czasami Józef Golema wraca myślą do tej jedynej, smutnej, syberyjskiej wigilii. - Ganczerycha nie zrozumiała nas i omal nie zarąbała nas siekierą, bo jej się nie mieściło w głowie, że w czasach wielkiego głodu my możemy żądać chleba i wina.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Kaźmierska wróci za kraty? Mecenas Kaszewiak mówi, dlaczego tak się nie stanie
- Czyżewska była polską Marilyn Monroe. Dopiero teraz dostała kwiaty na grób
- Co się dzieje z Sylwią Bombą? Drobny szczegół totalnie ją odmienił [ZDJĘCIA]
- Olbrychski nie przypomina dawnego amanta "Jest jak Kopciuszek po dwunastej w nocy"