Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. Wspomnienia Jana Sudoła z Kolbuszowej

Jan Sudoł, Kolbuszowa
(…) Wnet po śmierci naszej mamy pewnego dnia wczesnym rankiem (dzieci jeszcze spały) Niemcy przeprowadzili rewizję w naszym domu.

W komorze znaleźli ćwiartkę świni i tatę zabrali do swojej kancelarii, którą prowadzili w domu w trzecim numerze od nas, w którym to domu zamieszkiwał wysiedlony z Zembrzy Jurek Sondej, leśniczy, który znał dobrze język niemiecki. Tato w tej kancelarii przebywał cały dzień, a leśniczy znał się z tymi Niemcami, długo im coś tłumaczył i wieczorem tatę zwolnili do domu. Wtedy za zabicie świni groziła kara śmierci, bądź wywiezienie do obozu koncentracyjnego. W ciągu dnia przychodziły do nas jakieś kobiety i płakały, myślały na pewno, że tato już nie wróci i zostaniemy sami.

Przez całe lato spaliśmy na strychu na sianie, tato tylko czasami spał z nami, a po wyjściu na strych wciągaliśmy drabinę. Rano, żeby zejść ze strychu, najpierw trzeba było spuścić drabinę. Jednej nocy psy bardzo ujadały, słychać było głośny niemiecki szwargot, a później dwa strzały. Niemcy wtedy u drugiego sąsiada zastrzelili dużego psa i zabrali gospodarza o nazwisku Grochala i pierwszego sąsiada o nazwisku Chrząstek. Co się z nimi stało, rodziny nigdy się nie dowiedziały, mimo usilnych starań.

Któregoś późnego wieczoru w stodole kręciliśmy z siostrą Marysią w żarnach zboże. Było cicho. Naraz usłyszeliśmy jakiś szum ze świstem i ogromny wybuch, aż zatrzęsło stodołą. Przestaliśmy mleć zboże i uciekliśmy do domu. Nie było wiadomo, co się stało, słychać było tylko szczekające psy. Później wszystko uciszyło się. Rano z podwórka w kierunku południowym około 400 metrów od domu, w pobliżu miejsca, gdzie wcześniej byłem schowany z wozem i świnią, zauważyliśmy wielką hałdę ziemi. Pobiegliśmy tam. Był to bardzo duży krater po spuszczonej przez samolot bombie. Było to pastwisko, na którym codziennie pasło się dużo bydła.

Pewnego dnia poszła też informacja, że Niemcy będą zabierać krowy. Uciekaliśmy z bydłem na północ od wioski do lasku o nazwie Stołowe Góry pod Wolą Raniżowską. W tym lasku było dość dużo bydła, kobiety doiły krowy i wszyscy pili ciepłe mleko, my też. Nie pamiętam, czy mieliśmy z sobą jakieś jedzenie. Kiedy pędziliśmy to bydło razem z innymi, nadleciał niemiecki samolot i ostrzeliwał tę karawanę, jednak nikomu nic się nie stało. W końcu samolot odleciał. Do domu przygnaliśmy bydło wieczorem.

Innym razem poszła informacja, że Niemcy będą zabierać świnie. Tato (nie wiem z kim) załadował dużą świnię na wóz w półkoszkach, wczesnym rankiem zabrał na wóz i wywiózł nas do lasu odległego o 400 metrów od wsi w kierunku południowym. Na skraju lasu wjechał wozem w gęsto zarośniętą tarninę (gęste poszycie) dla zamaskowania, zabrał konia z uprzężą i powiedział, że po południu przyjdzie. Siedziałem na wozie, świnia spokojnie leżała, a ja na swój sposób rozmyślałem. Obserwowałem wschód słońca i zastanawiałem się, dlaczego jest czerwone i takie duże. Wciąż nurtowała mnie myśl, że Niemcy to ukrycie wypatrzą i zastrzelą mnie. Wiedziałem, że w lasach przebywają chłopi, którzy walczą z Niemcami. Słowo partyzantka nie było mi już obce. I tak sobie myślałem, że jak tę kryjówkę wypatrzą Niemcy, to mnie zastrzelą, a jak ci chłopi, to chyba nie.

Mógł to być sierpień 1943 r. Nadeszło południe, świnia zaczęła kwiczeć, a ja płakać, chociaż miałem już skończone 8 lat. Nie pamiętam, czy miałem ze sobą jakiś chleb. Po południu świnia trochę uspokoiła się, ale wciąż pochrząkiwała. Zbliżał się wieczór, a tato nie przychodził. W głowie był szum i ciągła myśl, że Niemcy go zabrali albo zastrzelili. Dopiero wieczorem (było już ciemno) tato przyszedł, założył konia i przyjechaliśmy do domu.

Późnym latem we wsi wystąpiła epidemia tyfusu. Ludzie bardzo umierali. U Wojtka Wosia w krótkim czasie zmarło czworo dzieci. W gospodarstwach, w których panował tyfus, nie wolno było brać wody ze studni ani też odwiedzać. Ja i moje rodzeństwo mieliśmy świerzb, potworny świąd pomiędzy palcami u rąk, miejsca te zasypywaliśmy żółtym proszkiem.
Późną jesienią Niemcy porzucili we wsi przy wygonie samochód ciężarowy z mąką, cukrem chyba też i różnym sprzętem. Ludzie rzucili się i każdy brał co popadło. Tato był wtedy chory, ktoś mu wtedy o tym powiedział i też poszedł. Dopadł tylko nową wagę dziesiętną i jak ją niósł na plecach, zgubił po drodze część wiszącą, na której stawia się odważniki. Ktoś znalazł i jak się dowiedział, że tato wziął wagę, to mu tę część przyniósł do domu. Waga służy do dziś.
Po stronie północnej wioski, w odległości 200-300 metrów od szosy, bauer uprawiał duży łan żyta. Po żniwach, kiedy zboże było związane w snopy, ludzie rzucili się i znosili do swoich domów. W domu byłem tylko z Władkiem (7 lat). Widząc co się dzieje, ruszyliśmy również po zboże i znosiliśmy do stodoły. Zboża tego pilnował na koniu człowiek o nazwisku Bajek. Co jakiś czas wyjeżdżał gdzieś zza lasu i na koniu z krzykiem pędził w kierunku ludzi.

Wtedy rzucali zboże i uciekali do domów. Jak odjechał, ludzie znowu wychodzili. Ja z bratem kryliśmy się w grubie na podwórku. Taki stan powtarzał się kilkakrotnie. Naznosiliśmy całe boisko żyta. Tato przyjechał z pola z resztą rodzeństwa z Zembrzy, powiedziałem mu o tym. Zaraz poszedł do stodoły zobaczyć, za chwilę przyszedł i bardzo nas pochwalił. W domu wtedy jadło się chleb ze słodkiego łubinu i jęczmienia. Był dobry, tylko nie było go pod dostatkiem. Pamiętam, że brakowało też ziemniaków.

W zimie tego roku wśród dzieci panował koklusz. Ja też chorowałem, czasami myślałem, że mnie udusi, nawet bałem się. Chodziłem po polu i spluwałem krwią po białym śniegu. Nawet ładnie to wyglądało: czerwone kropy na bielutkim śniegu. W szkole (małym budynku drewnianym) siedziałem w ławie przy oknie. Czasami było mówione, że Niemcy będą łapać dzieci i wywozić. Miałem zaplanowane, że gdyby Niemcy weszli do klasy, szybko odemknąłbym okno i uciekł. Krótki czas uczyliśmy się w małym budynku murowanym, w którym mieszkał też Niemiec (nie wiem, czy z rodziną), chodził w skórzanej kurtce i często rozmawiał z naszą panią. W szkole nauczyciele nakazywali, by Niemcom mówić "dzień dobry" i tak robiliśmy. Nieraz szli czy jechali samochodem osobowym i na nasze pozdrowienia odpowiadali. (…)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24