Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. Zwłoki palili na ruszcie, a prochy wrzucali do rzeki

Ewa Wawro
Stanisława Telesz: - Kiedyś niemiecki oficer usłyszał, jak gram na harmonijce i bardzo mu się spodobało. Objął mnie i mówi: dwóch synów i córkę w domu w Niemczech zostawiłem. Widać było, że bardzo tęskni. Pojechał na urlop do Berlina i przywiózł mi na pamiątkę organki. Do dziś je mam. I wciąż grają.
Stanisława Telesz: - Kiedyś niemiecki oficer usłyszał, jak gram na harmonijce i bardzo mu się spodobało. Objął mnie i mówi: dwóch synów i córkę w domu w Niemczech zostawiłem. Widać było, że bardzo tęskni. Pojechał na urlop do Berlina i przywiózł mi na pamiątkę organki. Do dziś je mam. I wciąż grają. FOT. MAREK DYBAŚ
Stanisława Telesz, z domu Miśkowicz, ma dziś 83 lata. Mieszka samotnie w Bierówce, w domu pod lasem.

Ale różni ludzie do niej często zaglądają by posłuchać wstrząsających opowieści z czasów wojny. A jest o czym opowiadać, bo kilkunastoletnia wówczas dziewczynka dużo widziała.

Stanisława Telesz: - Miałam zaledwie 12 lat, ale musiałam, na równi z dorosłymi, wozić materiały do budowy obozu. Kamienie, deski, cement, piasek … Niemcy przez sołtysa wyznaczali, ile z wioski w danym dniu trzeba podstawić furmanek. Szło za kolejką, kto tylko miał furmankę, to musiał. Ojciec był weterynarzem i wciąż jeździł po okolicy, a w domu była tylko mama, ja i o 5 lata młodsza siostra. Mama pracowała na gospodarce; 3 krowy, buchaj, świnie, było koło czego chodzić. Woziłam też mleko, bo każdy musiał je oddawać do mleczarni. 8 -10 litrów dziennie woziłam.

Niemcy wezwali ojca do obozu

Obóz jeńców radzieckich (1941-1942) oraz obóz pracy przymusowej w Szebniach (1943-1944).

Był jednym z 12 obozów utworzonych dla jeńców radzieckich. Przebywali w nim jednak także Ukraińcy, Polacy, Cyganie i Żydzi. Więźniowie byli głodzeni, torturowani i poddawani przymusowej pracy. Zginęło tam ok. 4 tys. osób. Organizowane również były masowe egzekucje na terenie lasu w Dobrucowej (ok. 1,7 km od obozu), w których zginęło przez rozstrzelanie ok. 1,6 tys. osób.

Na miejscu obozów znajduje się dziś szkoła wybudowana jeszcze w 1964 roku, a przed budynkiem w miejscu głównej drogi obozowej znajduje się pamiątkowy głaz. Pomniki zostały wybudowane na miejscu straceń w Dobrucowej i na cmentarzu w Szebniach. Na Bierowskich Dołach urządzono cmentarz. Ofiarom obozu jenieckiego poświęciła swój wiersz "Obóz głodowy pod Jasłem" Wisława Szymborska.

Była niedziela, jak do ich domu przyszedł Niemiec w mundurze, z karabinem na ramieniu.

- Ojciec był w tym czasie w kościele - wspomina pani Stasia. - Kazał mi iść z nim i poszukać ojca. Po co? Aż dech przytykało ze strachu. Prowadził nas pod karabinem, a we wsi ludzie patrzyli bojaźliwie. Trochę rozumiałam po niemiecku to podsłuchiwałam o czym rozmawiają. Niemiec widział, że się denerwuję i mówi do mnie: nie bój się dziecko, ojciec za chwilę wróci.

W obozie zachorował koń. Nie pomógł weterynarz z Jasła, drugi z Krosna też nic nie poradził. Ogrodnik pracujący w dworze w Szebniach powiedział Niemcom o ojcu.

- I dopiero tato wyleczył tego konia - mówi pani Stasia. - Od tamtej pory musiał codziennie chodzić na kontrolę, bo Niemcy przejęli dworskie stajnie: konie, krowy, świnie i kurzarnię.

Pozwolili podciągnąć światło

W obozie był prąd, ale w Szebniach ludzie mogli wówczas tylko o tym marzyć.

- Jak ojciec wracał wieczorem z obozu, to dla bezpieczeństwa odprowadzał go zawsze niemiecki żołnierz - mówi Teleszowa. - Po jakimś czasie tato zapytał czy zgodzą się na podciągnięcie do wioski prądu z obozu. Zgodzili się pod warunkiem, że mieszkańcy zrobią to na własny koszt.

Znalazło się co trzeba, a ludzie z elektrowni w Męcince, oddalonej o kilkanaście km od Szebni po godzinach przychodzi do wioski pracować.

- Ze dwa kilometry linii ułożyli i do pięciu budynków podciągali światło - podkreśla pani Stasia.

Cenne powidła

W obozie było dużo żydów, mieli dolary, złoto, brylanty. Jak je przemycili do obozu?

- Mieli swoje sposoby, połykali chociażby przed wejściem - mówi pani Stasia. - A za te kosztowności to wiele można było zrobić - podkreśla.

Z różnych stron Polski przyjeżdżali do obozu ludzie w odwiedziny do swoich bliskich. Sołtys dawał im kartkę z przydziałem gdzie mają spać.

- U nas bywała często jedna pani z Krakowa, Karolina Koszulska, z AK była - mówi pani Stasia. - Jej syn pobił Niemca na ulicy, żeby się dostać do obozu. A ona miała znajomą Niemkę, która pracowała przy wystawianiu dokumentów. Załatwiali z nią fałszywe papiery, które przesyłali do obozu i tak wyciągali stąd ludzi.

Nocująca u nich kobieta wraz z mamą pani Stasi smażyły powidła z jabłek.

- Pełniutki garnek, a do środka wkładały złoto i pieniądze przemycone z obozu - opowiada. - Jak w pociągu do Krakowa była kontrola to pani Karolina wyciągała swojski chleb, kroiła pajdę, smarowała grubo powidłem i częstowała Niemców. Nawet się nie domyślali, co jest w tym powidle ukryte.

Korek od mleka i radiostacja

Przy gościńcu obozu był barak gdzie odbierano listy i paczki.

- Synowi pani Karoliny co drugi dzień nosiłam litr mleka i 5 jaj gotowanych - wspomina pani Stasia. - Na szczęście mleka nie kontrolowali. Korek wyglądał zwyczajnie, był ze zwiniętego papieru, ale na nim zapisane było co i gdzie trzeba załatwić. We wsi była Henia Siewierska, jej syn grał na cymbałach i nieraz go wołali do obozu. On też przenosił informacje.

Lokatorka państwa Miśkowiczów miała radiostację.

- Chodziłyśmy we dwie pod las z koszykami, niby do roboty w polu - opowiada pani Stasia. - Niemcy mnie znali i nie zwracali tak uwagi na to, co robię, więc stałam na czatach, a ona szła za świerki, wyciągała radiostację i nadawała. Albo szłyśmy na cmentarz. Chowała się w budzie na narzędzia grabarza i też nadawała. A ja kręciłam się przy grobach, coś tam sprzątam i pilnowałam.

Likwidacja obozu była najgorsza

Prawdziwa gehenna zaczęła się w obozie, jak się Niemcy wycofywali. Mówili więźniom, że pojadą do domów.

- Prowadzili do baraku ludzi, ile weszło - relacjonuje pani Teleszowa. - Początkowo sami się pchali wierząc, że to prawda. Dostawali zupę, niby przed podróżą, a rano wszyscy już byli nieżywi. Chowali ich na bierowskich polach, ale różne męty i pijaczki rozkopywali groby, wygrzebywali zwłoki i ograbiali z ubrań, butów... A potem sprzedawali na targu za parę groszy. To Niemcy zmienili wtedy taktykę. Przed wejściem do baraku kazali się więźniom rozbierać, że niby muszą się wykąpać przed podróżą do domu. Na środku łaźni były dwa talerze, a w nich chlor. Wszyscy ginęli.

Sołtys znowu wyznaczał ludzi ze wsi z furmankami do wywożenia trupów. Dziennie 5 furmanek szło.

- Raz tylko pojechałam wozem drabiniastym. Układali ich na wozie jak snopki. Jadę a tu nieboszczykowi noga się wsunęła w koło, zablokowało i koń nie pociągnął. Zobaczył to Niemiec z obserwatorki i przyjechał na motorze. Potem wziął dwóch ludzi z obozu i wydarli nieszczęśnika, na wierzch go rzucili. I więcej już mi nie kazali jeździć.

Zbiorowe mogiły w dołach

Pani Stasia:

- Tysiące ludzi tam leży rozstrzelanych. Wrzucali ich do dołów i zasypywali, albo polewali benzyną i na ruszcie z szyn kolejowych palili. A prochy to do rzeki Jasiołki wrzucali.... Potem Niemcy uciekli, ale w obozie zostało sporo więźniów, najwięcej ruskich. Jedni pouciekali, inni czekali jak na śmierć.

Tuż za domem pani Stasi przebiegał pierwsza linia frontu.

- Wysiedlili nas do Umieszcza koło Tarnowca. Trzy miesiące nas nie było i nie wiedzieliśmy, co się stało z więźniami. Potem ludzie ze wsi rozebrali baraki; deski, fundamenty, co się tylko dało do wykorzystania przy odbudowie własnych domów. Ale zwłok tam nie było - wspomina kobieta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24