Machulski jest tym reżyserem, którego nawet najsłabsze filmy gwarantują minimalną jakość zabawy, czego nie można powiedzieć o innych rodzimych twórcach. W zasadzie tylko jeden film autora "Vabanku" - kostiumowy "Szwadron" - okazał się niewypałem. Również najnowsza komedia Machulskiego może się znaleźć w programie wyjścia do kina. Raz dlatego że reżyser jako pierwszy przeszczepia na rodzimy grunt pastisz kina grozy, dwa że w komediowym przebraniu przemyca polityczny komentarz. Inna rzecz, czy z powodzeniem.
Wampiry z Mazur
Tym razem Machulski przenosi nas do gatunkowej przestrzeni amerykańskiego kina grozy. Na wiejskiej kapliczce przysiada kruk, z góry na widza spogląda księżyc, po polach ściele się złowroga mgła, a do sielskiej mazurskiej okolicy wprowadzają się osobnicy o śmiertelnie bladych twarzach, czyli wampirza rodzina Makarewiczów.
Makarewicze są w zasadzie pół wampirami - szukającymi spokoju odludkami. Atakują tylko te osoby, które chcą im coś narzucić, jak opiekunka społeczna, Niemiec łasy na ziemię, czy proboszcz. Wampiry atakują, ale nie zabijają. I mają takie same problemy co przeciętna polska rodzina. Na przykład dziadek szuka taniego protetyka (wiadomo, na NFZ nie ma co liczyć), gdy wypadają mu ostatnie zęby.
Cudowny bimber
W "Kołysance" odnajdujemy typowe dla twórczości Machulskiego elementy, choć nie na takim poziomie, jak w najlepszych jego filmach. I udany dialog, i trafne powiedzenia ("Jeśli się tylko chce, to wszystko można racjonalnie wytłumaczyć"), i koloryt obyczajowy, i grę z gatunkowymi wyznacznikami, tym razem horroru, i fabularne niespodzianki. Jeśli w "Kingsajzie" krasnoludki wypijały tajemniczą miksturę, by uwolnić się z Szuflandii i stać się ludźmi, to w "Kołysance" po wypiciu mikstury o działaniu bimbru więźniowie Makarewiczów wracają do normalnego świata nie wiedząc, kto ich więził. Szkoda że Machulski nie rozwija tego pomysłu, nie wyjaśnia, dlaczego Polacy tak chętnie uciekają w niepamięć.
Wbrew reklamowemu sloganowi, komedii Machulskiego brakuje prawdziwej krwi. Trudno się pozbyć wrażenia, że mamy do czynienia jedynie ze zręczną stylizacją. Zbudowane na podobnej zasadzie horrory Tima Burtona czy przywoływana w kontekście "Kołysnaki" "Rodzina Adamsów" są mimo wszystko przepełnione makabrą. W tamtych filmach śmiech jest kluczem do straszenia widzów, buduje napięcie, w tym tylko łagodzi strach i demaskuje sztafaż filmu grozy.
Za mało wolności?
Machulski zdobywa się natomiast na jeden ciekawy zabieg. Nadając postaci proboszcza (świetny Michał Zieliński, aktor podobny do Jacka Chmielnika) mocno karykaturalny rys, chyba jako pierwszy filmowiec wprowadza do naszego kina popularnego po 90 roku antyklerykalną nutę. Czyżby w rozumieniu Machulskiego kler miał zagrażać wolności niepokornych polskich wampirów, w rozumieniu wszelkiej odmienności? Reżyser nie dopowiada te kwestii, zresztą z całej "Kołysanki" trudno wyłuskać jakieś intrygujące znaczenia. Machulski chce coś powiedzieć o współczesnej Polsce, ale zatrzymuje się w pół zdania. Jego film jest lekkim, niezobowiązującym do niczego odniesieniem do popularnych seriali typu "Plebania" i "Ranczo" i filmów Bromskiego "U Pana Boga za...". To za mało jak na tak uznanego filmowca.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Rafał Mroczek pije kawkę w basenie na Bali. Wiemy, ile nowożeńcy zapłacili za nocleg
- Kubicka na ostatniej prostej przed porodem. Takiej jej jeszcze nie widzieliście
- Izabela Trojanowska wywraca oczami na pytanie o wiek. Słusznie się oburzyła?
- Maciej Zakościelny przyznał się do uzależnienia. Wyznał wszystko przed kamerą