- W ostatnim meczu sezonu Wisłoka przegrała z Polonią Przemyśl 1:4 i spadła do IV ligi. Po spotkaniu stwierdził pan, że aby wygrać taki mecz, wszyscy muszą wiosłować w tym samym kierunku. Można prosić o rozwinięcie tematu?
- Różnie nam się wiodło w sezonie, ale w każdym meczu drużyna grała z zaangażowaniem, ambitnie. I nagle, gdy przyszło spotkanie o życie, w którym trzeba walczyć podwójnie, zespół przeszedł obok meczu, stracił cztery gole. Wciąż czuję niedosyt i niesmak po tym meczu.
- Podejrzewa pan zawodników o tak zwane "puszczenie" meczu?
- Jeśli coś ginie, to wiadomo, że gdzieś w pobliżu jest złodziej. Sęk w tym, że rzadko można kogoś złapać za rękę. Każdy teraz powie, że grał na całego. Dowodów nie mam, więc byłoby brzydko rzucać w czyjąś stronę oskarżenia. Możliwości są trzy: albo Polonia była tak dobra, albo my tacy słabi, albo rzeczywiście był trzeci powód.
- Nie miał pan jakichś niepokojących sygnałów czy złych przeczuć przed meczem?
- Przed ostatnią kolejką próbowaliśmy szukać otuchy w innych klubach. Niestety, liczenie na korzystne wyniki z pozostałych boisk okazało się naiwnością. Z miejsca wyprowadzono mnie z błędu. Wszystko było już dawno ustalone. Musieliśmy liczyć na siebie. Wiedziałem, że robi się groźnie.
- Po ostatnim meczu nikt panu nie rozjaśnił sytuacji?
- Kilka dni temu na turnieju juniorów spotkałem się z trenerami występującej tam akurat Polonii. Ze śmiechem wyjaśniono mi, że nie miałem szans. Nie udało się podejść do Pogoni (w 31. kolejce Polonia grała w Leżajsku przegrywając 1:3 - przyp. red.), ale z moimi chłopakami poszło łatwiej. Nie wiem jednak, czy to prawda, czy tylko pokpiwanie z czyjegoś nieszczęścia. Gdyby mi to powiedział trener Kogutkiewicz, uwierzyłbym, a tak mam wątpliwości.
- Działacze Wisłoki ich nie mieli. Sławomira Mika ukarano karą bezwzględnej dyskwalifikacji a Marcina Łukaczyńskiego, Mateusza Kędziora i Józefa Stefanika dyskwalifikacją w zawieszeniu.
- Zarząd poszedł po najmniejszej linii oporu. Nie podoba mi się ukaranie akurat Maika. Zawodnik tuż po ostatnim meczu wyjechał do USA. Uznano, że nieobecni nie mają racji, a każdy powinien mieć prawo do obrony.
- Mecz z Polonią to jedno, ale Wisłoka pokpiła sprawę też wcześniej.
E?o punktu do utrzymania. Gdybyśmy wygrali jeden mecz więcej, byłoby szóste miejsce. Trudno jednak o wyniki, kiedy klub ledwo zipie. Trafiłem na najgorszy kryzys w dziejach Wisłoki. W ciągu roku straciłem 11 zawodników. Przecież z Brożkiem, Wolańskim czy Stalcem bylibyśmy w czubie trzeciej ligi. Na ich miejsce nie pozyskano odpowiedniej liczby następców. Wielu chciało grać w Wisłoce, choćby Wiesiu Montsko, który nas załatwił w ostatnim meczu. Czym jednak mogliśmy ich skusić?
- Pana największa pomyłka w ostatnim sezonie?
- Bramkarz Maciej Palczewski. Za moją sprawą znalazł się w Wisłoce. Okazał się przeciętnym, nerwowym, niepewnym siebie zawodnikiem. Dziwię się, że jest teraz na obozie z Wisłą Kraków, ale niech mu się wiedzie. Lepiej bym zrobił, stawiając na Marcina Łępę.
- Który to pana spadek w karierze?
- Nie pierwszy. Kilkanaście lat temu nie utrzymałem w III lidze BKS-u Bielsko-Biała. Sytuacja była jednak inna. Siatkarki tego klubu seriami zdobywały mistrzostwo Polski. Działacze otwarcie przyznawali, że wolą jeździć za granicę, niż ze mną do Katowic. Piłka była na drugim planie.
- Jak się pan rozstał z piłkarzami?
- Wszystko odbyło się bardzo kulturalnie, w miłej atmosferze. Podaliśmy sobie ręce.
- Nie zostawił pan w klubie żadnych pieniędzy?
- Pewnie że zostawiłem, ale po tym, jak spadliśmy, trudno byłoby się o coś upominać. Pogodziłem się, że te premie, zaległe pensje, przechodzą do historii (śmiech). Co tam zresztą ja. Co ma powiedzieć taki Andrzej Kaznecki? W zeszłym roku "poleciał" z Resovią i nie zobaczył ani grosza. Teraz spadł Wisłoką i też nic nie zarobił.
- Pojawiły się informacje, że chcą pana w Unii Skierniewice.
- Jest kilka ofert. Z Skierniewic, z Pelikana Łowicz, ale najbliżej mi do IV-ligowego Dalinu Myślenice. Pracowałem tam ponad cztery lata, gorszego miejsca niż siódme w III lidze nie zająłem, więc propozycja nie dziwy. Czy jednak pojawię się na pierwszym treningu zespołu, nie wiadomo. Są rzeczy ważniejsze od sportu. Żona jest ciężko chora , leży na onkologii w Łodzi i muszę być teraz przy niej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Kaźmierska wróci za kraty? Mecenas Kaszewiak mówi, dlaczego tak się nie stanie
- Czyżewska była polską Marilyn Monroe. Dopiero teraz dostała kwiaty na grób
- Co się dzieje z Sylwią Bombą? Drobny szczegół totalnie ją odmienił [ZDJĘCIA]
- Olbrychski nie przypomina dawnego amanta "Jest jak Kopciuszek po dwunastej w nocy"