Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dowodów nie mam

TOMASZ RYZNER
Czas trenera Bańkosza w Wisłoce dobiegł właśnie końca
Czas trenera Bańkosza w Wisłoce dobiegł właśnie końca TOMASZ RYZNER
Rozmowa z WIESŁAWEM BAŃKOSZEM, byłym trenerem piłkarzy Wisłoki Dębica

- W ostatnim meczu sezonu Wisłoka przegrała z Polonią Przemyśl 1:4 i spadła do IV ligi. Po spotkaniu stwierdził pan, że aby wygrać taki mecz, wszyscy muszą wiosłować w tym samym kierunku. Można prosić o rozwinięcie tematu?

- Różnie nam się wiodło w sezonie, ale w każdym meczu drużyna grała z zaangażowaniem, ambitnie. I nagle, gdy przyszło spotkanie o życie, w którym trzeba walczyć podwójnie, zespół przeszedł obok meczu, stracił cztery gole. Wciąż czuję niedosyt i niesmak po tym meczu.

- Podejrzewa pan zawodników o tak zwane "puszczenie" meczu?

- Jeśli coś ginie, to wiadomo, że gdzieś w pobliżu jest złodziej. Sęk w tym, że rzadko można kogoś złapać za rękę. Każdy teraz powie, że grał na całego. Dowodów nie mam, więc byłoby brzydko rzucać w czyjąś stronę oskarżenia. Możliwości są trzy: albo Polonia była tak dobra, albo my tacy słabi, albo rzeczywiście był trzeci powód.

- Nie miał pan jakichś niepokojących sygnałów czy złych przeczuć przed meczem?

- Przed ostatnią kolejką próbowaliśmy szukać otuchy w innych klubach. Niestety, liczenie na korzystne wyniki z pozostałych boisk okazało się naiwnością. Z miejsca wyprowadzono mnie z błędu. Wszystko było już dawno ustalone. Musieliśmy liczyć na siebie. Wiedziałem, że robi się groźnie.

- Po ostatnim meczu nikt panu nie rozjaśnił sytuacji?

- Kilka dni temu na turnieju juniorów spotkałem się z trenerami występującej tam akurat Polonii. Ze śmiechem wyjaśniono mi, że nie miałem szans. Nie udało się podejść do Pogoni (w 31. kolejce Polonia grała w Leżajsku przegrywając 1:3 - przyp. red.), ale z moimi chłopakami poszło łatwiej. Nie wiem jednak, czy to prawda, czy tylko pokpiwanie z czyjegoś nieszczęścia. Gdyby mi to powiedział trener Kogutkiewicz, uwierzyłbym, a tak mam wątpliwości.

- Działacze Wisłoki ich nie mieli. Sławomira Mika ukarano karą bezwzględnej dyskwalifikacji a Marcina Łukaczyńskiego, Mateusza Kędziora i Józefa Stefanika dyskwalifikacją w zawieszeniu.

- Zarząd poszedł po najmniejszej linii oporu. Nie podoba mi się ukaranie akurat Maika. Zawodnik tuż po ostatnim meczu wyjechał do USA. Uznano, że nieobecni nie mają racji, a każdy powinien mieć prawo do obrony.

- Mecz z Polonią to jedno, ale Wisłoka pokpiła sprawę też wcześniej.

E?o punktu do utrzymania. Gdybyśmy wygrali jeden mecz więcej, byłoby szóste miejsce. Trudno jednak o wyniki, kiedy klub ledwo zipie. Trafiłem na najgorszy kryzys w dziejach Wisłoki. W ciągu roku straciłem 11 zawodników. Przecież z Brożkiem, Wolańskim czy Stalcem bylibyśmy w czubie trzeciej ligi. Na ich miejsce nie pozyskano odpowiedniej liczby następców. Wielu chciało grać w Wisłoce, choćby Wiesiu Montsko, który nas załatwił w ostatnim meczu. Czym jednak mogliśmy ich skusić?

- Pana największa pomyłka w ostatnim sezonie?

- Bramkarz Maciej Palczewski. Za moją sprawą znalazł się w Wisłoce. Okazał się przeciętnym, nerwowym, niepewnym siebie zawodnikiem. Dziwię się, że jest teraz na obozie z Wisłą Kraków, ale niech mu się wiedzie. Lepiej bym zrobił, stawiając na Marcina Łępę.

- Który to pana spadek w karierze?

- Nie pierwszy. Kilkanaście lat temu nie utrzymałem w III lidze BKS-u Bielsko-Biała. Sytuacja była jednak inna. Siatkarki tego klubu seriami zdobywały mistrzostwo Polski. Działacze otwarcie przyznawali, że wolą jeździć za granicę, niż ze mną do Katowic. Piłka była na drugim planie.

- Jak się pan rozstał z piłkarzami?

- Wszystko odbyło się bardzo kulturalnie, w miłej atmosferze. Podaliśmy sobie ręce.

- Nie zostawił pan w klubie żadnych pieniędzy?

- Pewnie że zostawiłem, ale po tym, jak spadliśmy, trudno byłoby się o coś upominać. Pogodziłem się, że te premie, zaległe pensje, przechodzą do historii (śmiech). Co tam zresztą ja. Co ma powiedzieć taki Andrzej Kaznecki? W zeszłym roku "poleciał" z Resovią i nie zobaczył ani grosza. Teraz spadł Wisłoką i też nic nie zarobił.

- Pojawiły się informacje, że chcą pana w Unii Skierniewice.

- Jest kilka ofert. Z Skierniewic, z Pelikana Łowicz, ale najbliżej mi do IV-ligowego Dalinu Myślenice. Pracowałem tam ponad cztery lata, gorszego miejsca niż siódme w III lidze nie zająłem, więc propozycja nie dziwy. Czy jednak pojawię się na pierwszym treningu zespołu, nie wiadomo. Są rzeczy ważniejsze od sportu. Żona jest ciężko chora , leży na onkologii w Łodzi i muszę być teraz przy niej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24