Spis treści
Wszystko przez to, że za ekologami w Bieszczadach się nie przepada, choć lubi się ludzi, którzy żyją nieszablonowo. Każdy „wolny duch” jest tu mile widziany. Wiele lat temu z otwartymi rękami został przyjęty obcokrajowiec, którego ostatnio mocno poranił niedźwiedź.
Rzuć wszystko i przyjedź w Bieszczady
Polska przypadła mu do gustu na początku lat 90. W lipcu 1991 roku do Tworylnego nad Sanem zjechali ludzie z całego świata, nazywający się Rodziną Tęczy. Był wśród nich nasz niespokojny duch.
W Bieszczadach powitano Rainbow Family bardzo przyjaźnie. Miejscowym spodobali się kolorowi, kochający wszystko i wszystkich przybysze, wyznający inne zasady niż w niedawnej socjalistycznej rzeczywistości. Stanowili oni środowisko będące pokłosiem ruchu hippisowskiego z lat 60. i 70, ale przeobrażające się w nową, „zieloną” siłę.
Po zlocie w Tworolnym obcokrajowiec jeszcze trochę włóczył się po świecie, aż zamieszkał w Bieszczadach w 1999 roku. Przygoniła go tu niechęć do cywilizacji. Szybko stał się miejscową atrakcją, tym bardziej, że jego domem było tipi, czym wzbudził niemałe zaciekawienie.
Mężczyzna miał wielkie plany. Chciał stworzyć w Bieszczadach wioskę ekologiczną. W 2000 r. powstała fundacja, która kupiła od prywatnego właściciela 30 hektarów gruntów. Leżały one na terenie opuszczonej wieś nad potokiem Hulskim, wpadającym do Sanu. Po wojnie, w czerwcu 1946 roku mieszkańców wysiedlono z Hulskiego do ZSRR. Opuszczone zabudowania spaliła UPA. Wieś od tego czasu wzięła we władanie przyroda. Stało się ono również królestwem niedźwiedzia.
Przyjechali ludzie znikąd i mówią nam, jak mamy żyć
Jedynemu mieszkańcowi Hulskiego w miarę w upływu czasu było jednak coraz bardziej „nie po drodze” z miejscowymi. Stało się to przez ekologię.
Do rozbratu zaczęło dochodzić jeszcze w poprzedniej dekadzie. W 2012 roku spłonął drewniany, jeszcze niewykończony dom przybysza, w którym mieszkał wraz z rodziną. Właściciel podejrzewał podpalenie.
– Jestem pewien, że ktoś chce mnie z Hulskiego wykurzyć, tylko nie mam pojęcia dlaczego. A przecież związałem się z tą ziemią na dobre i złe, pokochałem ją, wrosłem w lokalne środowisko – mówił po tym dramacie mężczyzna.
W Bieszczadach niechęć do ekologów nasiliła się, gdy aktywiści założyli tu obóz. Z obozowiska zaczęły wychodzić społeczne patrole, by monitorować wycinki prowadzone przez Lasy Państwowe. Ekolodzy zaczęli nazywać to dewastacją Pyszczy Karpackiej. Uznali, że są oczami i uszami społeczeństwa i dzięki nim problem niszczenia przyrody w karpackich lasach nie jest zamiatany pod dywan.
Kiedy zaczęto organizować protesty w bieszczadzkich nadleśnictwach, miejscowym całkowicie ekolodzy przestali się podobać, bo protesty wymierzone było w podstawę ich bytu, czyli pracę w lesie.
Trudno oszacować, ilu mieszkańców powiatu bieszczadzkiego żyje z lasu. Na pewno jest to znaczna część. W gminie Lutowiska może to być nawet połowa pracujących, a w niektórych miejscowościach dzięki pieniądzom zarobionym w lesie utrzymuje się większość rodzin.
Nic więc dziwnego, że mieszkańcy, a szczególnie „zulowcy” akcje ekoaktywistów potraktowali jako atak na swój byt. W 2020 roku, gdy doszło do głośnych protestów, jeden z nich, młody człowiek, opublikował list otwarty w mediach społecznościowych.
– Przyjechali teraz, gdy lasy są zdrowe, są drogi, szlaki – ludzie znikąd – i mówią jak mamy żyć, za chwilę pójdą sobie gdzie indziej, a my tu zostaniemy bez pracy i będziemy patrzeć jak praca pokoleń idzie na nic. Harujemy w tych lasach ponad 30 lat. Dzięki naszej pracy powstało setki hektarów młodego lasu – pracujemy tutaj od zawsze, a teraz nie wiadomo skąd przyjechali ludzie, którzy tu nie pracują, ani ich ojcowie czy dziadkowie i mówią, że my to robimy źle, że niszczymy las. A że te lasy tak wyglądają to nasza zasługa, naszych ojców i dziadków – wykrzyczał młody człowiek.
Na początku ekolodzy zainstalowali się w Chmielu. Mieszkali w namiotach. Po jakimś czasie doszło tam do awantury o śmieci. Z Chmiela obozowisko zostało przeniesione na Hulskie, właśnie tam, gdzie mieszkał przybysz z zagranicy. Siłą rzeczy niechęć miejscowych przeniosła się na niego.
Batalia o gawry
Wiadomo, że Hulskie od lat stanowi obszar bytowania niedźwiedzi, ale najsłynniejsza obecnie gawra w Polsce, została zlokalizowana przez leśników w styczniu 2023 r. Była wtedy niezamieszkała.
Jednakże jeszcze wcześniej rozpoczęła się sądowa batalia ekologów o zimowe legowiska niedźwiedzi.
W 2022 roku sąd zakazał Nadleśnictwu Lutowiska prowadzenia prac w ich pobliżu. Zabezpieczenie zostało wydane przez Sąd Okręgowy w Krośnie w procesie cywilnym wytoczonym nadleśnictwu przez Fundację Dziedzictwo Przyrodnicze. Paradoksalnie o utworzeniu strefy zadecydował sąd, a nie RDOŚ. Proces jeszcze się nie zakończył.
Fundacja informowała wtedy, że zapobiegła w ten sposób pracom leśnym, które są prowadzone w oddziale, w którym znajdują się gawry.
Był to trzeci pozew w Polsce, po Pracowni na rzecz Wszystkich Istot oraz organizacji Lasy i Obywatele. Ekolodzy nie kryli, że jest to pole bitwy, którego nie odpuszczą.
Ekoaktywiści sami sprowokowali atak
W tym roku poszli za ciosem. Wystąpili w sprawie gawry, która zlokalizowana została przez leśniczego w styczniu 2023 r.
– W sierpniu tego roku otrzymaliśmy pismo od Inicjatywy Dzikie Karpaty i Fundacji Siła Lasu, o konieczności natychmiastowego wstrzymania wszelkich zabiegów gospodarki leśnej w tym wydzieleniu leśnym. Jednocześnie w sierpniu do Regionalnej Dyrekcji Ochrony
Środowiska w Rzeszowie wpłynął wniosek od aktywistów o utworzenie strefy ochronnej wokół miejsca gawrowania niedźwiedzia.
Zgodnie z zaleceniami RDOŚ do 31 października zakończono prace w tym wydzieleniu i powieszono fotopułapkę, która miała monitorować okolicę gawry – wyjaśnia Nadleśnictwo Lutowiska.
Ekolodzy nie uwierzyli jednak w zapewniania leśników. W niedzielę 12 listopada do lasu wybrali się dwaj z nich, mieszkaniec Hulskiego i Łukasz Synowiecki, aktywista Inicjatywy Dzikie Karpaty.
– Nasz ostatni patrol leśny miał na celu sprawdzenie, czy wycinka w wydzieleniu leśnym, w którym znajduje się gawra wciąż się toczy. Niestety, nie dochowaliśmy należytego bezpieczeństwa i stąd atak niedźwiedzia – przyznaje Łukasz Synowiecki.
Jak relacjonuje komisarz Aleksandra Wołoszyn – Kociuba, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Ustrzykach Dolnych, do ataku doszło 500 m od drogi stokowej, w gęstwinie leśnej na zboczu górskim. W czasie ataku mężczyźni nie przybywali razem. Młodszy z nich usłyszał z oddali przeraźliwy krzyk. Zaczął biec w tamtym kierunku. Znienacka zobaczył niedźwiedzia, który pędził z naprzeciwka. Drapieżnik na szczęście minął go i przepadł w lesie. Mężczyzna pobiegł dalej, aż natknął się na leżącego na ziemi kolegę. Na jego ciele widać było liczne ślady pogryzień i pazurów. Wezwał natychmiast pomoc, dzięki czemu poszkodowany trafił w miarę szybko do szpitala.
Aktywiści czują się źle, bo zakłócili spokój niedźwiedzia
Atak niedźwiedzia jak zwykle wywołał na forach internetowych i w mediach społecznościowych ożywioną dyskusję. Oliwy do ognia dolało Nadleśnictwo Lutowiska, które opublikowało stanowisko stwierdzające jasno, że w niedzielny wieczór 12 listopada, ekolodzy naruszyli spokój gawrującego zwierza, prowokując dramatyczną sytuację. Zauważono, że skoro sami składali wniosek o utworzenie strefy, powinni mieć świadomość, jak zachować się w lesie, w którym żyją niedźwiedzie. Nadleśnictwo w związku z tym powiadomiło policję.
– Obecność niedźwiedzia zaskoczyła aktywistów. Nie zauważyli zwierzęcia odpowiednio wcześnie, nie mieli szansy zareagować na jego sygnały ostrzegawcze i zgodnie z zasadami wycofać się w odpowiednim momencie – tak Inicjatywa Dzikie Karpaty tłumaczy postępowanie aktywistów, przy okazji zarzucając LP, że jej przedstawiciel na krótko przed zdarzeniem informował, że gawra na pewno nie jest zasiedlona.
Po traumatycznym zdarzeniu z niedźwiedziem aktywiści powoli dochodzą do siebie.
– Ale nie zmienia to faktu, że czują się źle z sytuacją, w której – działając z dobrych pobudek – zakłócili spokój niedźwiedzia – dodaje IDK, ubolewając, że doszło do tego incydentu. – Tym razem popełniliśmy błąd. – Jest nam przykro przede wszystkim wobec niedźwiedzia, któremu został odebrany spokój i poczucie bezpieczeństwa – podkreślono.
W Bieszczadach krążą już plotki o tym, w jakich okolicznościach doszło do ataku. Podawane są najbardziej nieprawdopodobne wersje, od grzebania patykiem w gawrze, po wsadzenie do niej głowy. Zabezpieczono jednak nagranie z fotopułapki, która uchwyciła atak niedźwiedzia na człowieka.
– Okazuje się, że nieszczęście sprowokowali ekoaktywiści, którzy poszli do lasu udowodnić, że przez prace leśne niedźwiedzie się wyprowadziły – tak to skomentowały Lasy Państwowe. – No cóż…
Zobacz również:
META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?