Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Histeryczny atak na "Nowiny"

Zespół redakcyjny "Nowin"
Średnie rozpowszechnianie dzienników zarejestrowanych w ZKDP w woj. podkarpackim w 2004 r.
Średnie rozpowszechnianie dzienników zarejestrowanych w ZKDP w woj. podkarpackim w 2004 r.
Konkurowanie na zasadzie: niech czytelnik wybierze lepszą gazetę, to nie w jego stylu. On woli judzić, pouczać, straszyć i atakować. Roman Oraczewski, wydawca "Super Nowości" nie może znieść, że "Nowiny" cieszą się zdecydowanie większą popularnością niż jego gazeta.

Kto wydaje "Nowiny"
Wydawcą Gazety Codziennej "Nowiny" jest spółka R-press. Jej udziałowcami są:
- Orkla Media - 212 udziałów
- Zarząd Regionu NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie - 140 udziałów
- Spółka Dziennikarz - 48 udziałów

Na podstawie Krajowego Rejestru Sądowego

Taktykę opartą na agresji i cwaniactwie Oraczewski wdrożył już na starcie swojej gazety, 7 lat temu. "Sprytny" biznesem wykombinował wówczas, że jego gazeta będzie udawać "Nowiny". Jak wymyślił, tak zrobił. W pamiętny piątek, … na rynku ukazała się gazeta pt. "Super Nowiny". To był pierwszy i ostatni numer tego periodyku. Sąd w trybie natychmiastowym zakazał Oraczewskiemu używania tytułu naruszającego dobra wydawcy "Nowin". Kolejne wydanie gazety ukazało się już pod szyldem "Super Nowości", jednak Oraczewski nigdy nie pogodził się z przegraną.

Dziwna moralność

Ataki na "Nowiny" stały się obsesją wydawcy "Super Nowości". Kiedy wyczerpały się pomysły na wmawianie czytelnikom, co jest lepsze, a co gorsze, Oraczewski sięgnął po najcięższą, bo ksenofobiczną amunicję. Rozpoczął straszenie zagranicznymi koncernami, zachodnim kapitałem. Na łamach "Super Nowości" przetoczyła się fala tekstów straszących czytelników, że obcy kapitaliści, przede wszystkim Niemcy i Norwegowie, wykupili już niemal wszystkie gazety w naszym kraju, a polskości bronią jeszcze polskie "Super Nowości". O tym, że to czytelnik wybiera gazetę w kiosku, a nie gazeta czytelnika, Oraczewski już nie wspomniał w swojej gazecie. Zapomniał też poinformować, że sam wielokrotnie chciał sprzedać swój dziennik zachodnim koncernom prasowym. Do transakcji nie doszło, gdyż żądał zbyt wysokiej ceny.
Wydawca SN jawi się jako obrońca polskich interesów. Tymczasem bez skrupułów zarabia na współpracy z zachodnimi koncernami. Na przykład drukuje reklamy wielkich sieci handlowych i bierze za to pieniądze.

Obiektywnie, czyli jak pan każe

"Media w zagranicznych rękach stanowią zagrożenie dla naszej państwowości. Za każdym razem, gdy piszą o polskich problemach, to ich ośrodki decyzyjne pozostają poza naszymi granicami. To tam zapadają decyzje, jak podejść do konkretnych spraw w Polsce" - grzmiały "Super Nowości" 26 marca 2004 roku. A gdzie zapadają decyzje, jak podejść do konkretnych spraw w redakcji "Super Nowości"? Oto co mają do powiedzenia dziennikarze, którzy pracowali w tej gazecie.
- Obiektywizm Oraczewskiego polegał na tym, że musiał być zgodny z jego opiniami - mówi Marek Tomczyk, długoletni redaktor naczelny SN. - Przykład? Proszę bardzo. Oraczewski lubi szybką jazdę samochodem. Wymyślił więc, że będziemy oddawać pieniądze kierowcom za mandaty, którymi karze ich policja za przekroczenie prędkości. Krytyka tej akcji przez czytelników była przygniatająca. To jednak było dla Oraczewskiego nieistotne. Jeżeli jemu coś się nie podobało, my również musieliśmy to krytykować - opowiada Tomczyk.
- Nie mieliśmy praktycznie żadnego wpływu na gazetę. Wraz z naczelnym większość czasu spędzaliśmy na kilkugodzinnych spotkaniach, gdzie musieliśmy wysłuchiwać jedynie słusznych wizji Oraczewskiego. Wydał m.in. walkę drogowym wysepkom, a my musieliśmy o tym pisać. Nawet o tych w Krasnem, gdzie były ewidentnie potrzebne i walczyli o nie mieszkańcy. Jego koncepcje musiały być dla nas święte - mówi Waldemar Trawka, były zastępca redaktora naczelnego SN.

Szef wymierza kary

Za każde odstępstwa od swoich nakazów Oraczewski karał finansowo swoich pracowników. - Kiedyś doszło do takiej sytuacji, że nie spodobał mu się tytuł na pierwszej stronie. Ukarał więc prowadzącego, odbierając mu kilkaset złotych. Argumentował "fachowo", że tytuł jest tak słaby, że nie da się go nawet zanucić - opowiada były pracownik SN.
Oraczewski chciał panować nad wszystkim. Wpadał do redakcji wieczorem i potrafił wycofać całą stronę, bo mu się nie podobała. Za spóźnienie drukarni musiał płacić prowadzący wydanie. - Karał praktycznie za wszystko i nie było od tego żadnego odwołania - wspomina Małgorzata Froń, była dziennikarka SN.

Szef dba o pracowników

Wydawca "Super Nowości" pochylił się też nad losem dziennikarzy. Tyle że nie swoich, ale tych pracujących w "Nowinach". Mogliśmy przeczytać, że norweskie "Nowiny" raczej zwalniają niż zatrudniają. A jakie warunki stwarza swoim dziennikarzom Oraczewski?
- Właściwie to my nie byliśmy jego pracownikami. Prawie każdy z nas musiał mieć swoją firmę. Sami musieliśmy płacić sobie wszystkie ubezpieczenia. Przez kilka miesięcy byliśmy równocześnie zatrudnieni w jego firmach w Specjalnej Strefie w Mielcu - opowiada Tomczyk.
Pomimo że dziennikarze mieli swoje firmy, Oraczewski pozwalał im pracować w redakcji i korzystać z komputerów i telefonów.
- Co miesiąc musiałem płacić 122 zł za dzierżawę tego sprzętu. Na jeden komputer przypadało kilku dziennikarzy, więc trzeba było czekać w kolejce - opowiada Mateusz Mazur.
- Do dziś wspominam jego szczegółową instrukcję mycia do rąk po wyjściu z ubikacji oraz pomysł wprowadzenia kart zegarowych dla dziennikarzy - dorzuca Grzegorz Konieczny.
- Przez prawie 5 lat pracowałam w redakcji programów telewizyjnych. Byłam zatrudniona na umowę - zlecenie, którą odnawiano co miesiąc. Przez ten czas nie miałem ani dnia urlopu. Zdarzało się, że pracowaliśmy po kilkanaście godzin na dobę. Bez żadnego dodatkowego wynagrodzenia. Byliśmy wykorzystywani do maksimum - opowiada Anna Dynda.
Spokój Oraczewskiego mąciły kontrole z inspekcji pracy. - Zawsze przed taką kontrolą z pokoju wyrzucano kilka osób, tak aby zostawała przepisowa ilość metrów kwadratowych na głowę i nie było tego ścisku. Przestawiano szafy i mierzono szerokość drzwi, czy aby zmieści się tu wózek inwalidzki, bo był to zakład pracy chronionej - mówi Dynda.

Rozstanie bez bólu

Wiosną ubiegłego roku znaczna część pracowników SN powiedziała "dość". Skorzystali z okazji, że w Rzeszowie miał powstać nowy dziennik - Dzień Rzeszowa i odeszli od Oraczewskiego.
- Nie znaczyliśmy tam nic. Byliśmy tylko wyrobnikami bez prawa głosu. Dlatego większość odeszła. Pracowałem tam od początku powstania gazety. To ja ją tworzyłem. Gdy odszedłem, w notatce w SN przeczytałem, że dobrze się stało, bo hamowałem rozwój gazety. To było obrzydliwe - mówi Tomczyk. Podobnego zdania są pozostali dziennikarze.
- Do gazety przyszłam pełna zapału i pomysłów. Wszystko jednak, co zrobiłam, było złe. Najgorsze było to, że musieliśmy pisać to, co chciał Oraczewski. To miało niewiele wspólnego dziennikarstwem - dodaje Froń.
- Gdy uprzedziłem Oraczewskiego, że chcę odejść do innej redakcji, zagroził mi jakimiś karami finansowymi. Kazał również podpisać zobowiązanie, że nie będą sobie do niego rościł żadnych pretensji co do pieniędzy. To miał być warunek, że zapłaci mi zaległe wynagrodzenie. Do dzisiaj mi nie zapłacił. Straciłem ponad 2 tys. zł - opowiada Mateusz Mazur.
- Ja miałam identyczną sytuację. Jest mi winny prawie 3 tys. zł - mówi Froń. - Gdy przyszłam zabrać swoje prywatne rzeczy z redakcji, wyrzucił mnie z budynku - dodaje. Wszyscy byli pracownicy SN twierdzą, że odeszli z przyjemnością i ulgą. Mieli dość tyranii i psychicznego gnębienia. - Z chęcią scharakteryzowałbym swój okres pracy w SN, ale musiałbym użyć dużo słów powszechnie uznanych za wysoce obraźliwe - podsumował swą wypowiedź Konieczny.

O jeden krok za daleko

W kwietniu ubiegłego roku Oraczewskiemu puściły nerwy. Znowu zaczął pouczać czytelników na łamach, że to "Super Nowości" sprzedają się lepiej niż "Nowiny". Jak w minionych latach, czytelnicy SN dowiedzieli się, że czytają najlepszą gazetę. Zaczęły się też ukazywać wykresy z danymi liczbowymi, z których miało wynikać, że to tytuł Oraczewskiego jest liderem sprzedaży. Miało wynikać, ale te słupki okazały się manipulacją wydawcy "SN". Tym razem Oraczewski przekroczył wszelkie dopuszczalne granice. Wydawca "Nowin" wystąpił na drogę sądową. Sąd Apelacyjny w Rzeszowie nakazał wydawcy "Super Nowości" przeproszenie wydawcy "Nowin" za publikowanie danych wprowadzających w błąd czytelników, a w szczególności reklamodawców.
Do przeproszenia za publikowanie nieprawdziwych informacji zobowiązał też wydawcę "SN" Zarząd Związku Kontroli Dystrybucji Prasy. ZKDP to organizacja pracodawców zajmujących się wydawaniem prasy, której celem jest ochrona przed nieuczciwą konkurencją poprzez zapewnienie rzetelnych informacji o nakładach i rozpowszechnianiu tytułów prasowych.

Niech czytelnik decyduje

Oraczewski wydaje swoją gazetę od 8 lat. Do dziś jednak nie zdołał pojąć, że działa na wolnym rynku i że to czytelnik decyduje o tym, którą gazetę zechce czytać. A przecież gdyby zaniechał ręcznego sterowania i przestał traktować swoich dziennikarzy jak wyrobników, gazeta na pewno byłaby ciekawsza i lepiej redagowana, zyskując wdzięczność czytelników. Wydawca SN nie musiałby straszyć obcymi kapitalistami ani pouczać, kto tu jest najlepszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24