Energodar to liczące ok. 50 tysięcy mieszkańców miasto we wschodniej Ukrainie, w którym znajduje się Zaporoska Elektrownia Atomowa. W ośrodku tym działa aktywnie środowisko polonijne. Energodarski Klub Kultury Polskiej im. Henryka Sienkiewicza prowadzi Ludmiła Kostuszewicz. To właśnie szefowa klubu zorganizowała ewakuację rodzin polonijnych. Obawiano się, że Energodar może stać się celem ataku Rosjan. Krosno zaoferowało pomoc, bo obie strony znały się z wcześniejszych kontaktów, m.in. wymiany dzieci i młodzieży.
W czwartek (24 lutego) ok. godz. 14 z Energodaru wyruszyło w liczącą blisko 1400 kilometrów drogę do granicy 65 osób. Wszystko, co każdy z nich mógł wziąć ze sobą, musiało się zmieścić w jednej walizce, na więcej bagaży nie było miejsca. Jechali autokarem i kilkoma samochodami osobowymi. Gdy w sobotę ok. godz. 13 dotarli do Sambora, ok. 40 kilometrów od granicy w Krościenku, ich miasto było już „zamarłe”. Otoczyło je wojsko, sklepy pozamykano.
Po krótkim odpoczynku i posiłku w Samborze (zorganizowanym przez tamtejszego mera) wszyscy wsiedli do autobusu, by kontynuować podróż.
- W sobotę dostałem informację, że trzeba jechać po tę grupę na granicę w Krościenku - opowiada Bogdan Józefowicz, prezes „Karpat Krosno”.
On sam usiadł za kierowcą autokaru, który użyczył członek rodziny, właściciel firmy turystycznej. Dodatkowy transport stanowiły dwa busy (w jednym z nich wieziono posiłki dla uchodźców).
- Czekaliśmy na nich na granicy 12 godzin. Ok. godz. 2 w nocy dostaliśmy informacje, że po odprawie Polacy pozwolą wjechać ukraińskiemu autokarowi z Energodaru na teren Polski, pod eskortą policji, żeby mogli się przesiąść do naszego autobusu już na terenie Krościenka. Po przesiadce ich autobus wrócił na Ukrainę a my z grupą pojechaliśmy do Krosna - relacjonuje Bogdan Józefowicz.
Najmłodsze z dzieci ma pięć miesięcy
Ukraińscy pogranicznicy na teren Polski nie wpuścili młodych, pełnoletnich mężczyzn. W tym syna Ludmiły, koordynatorki wyjazdu, która postanowiła zostać z nimi.
Reszta grupy nad ranem dotarła do Krosna. Tu czekały na nich przygotowane przez miasto, we współpracy z Fundacją Slow Beskid, miejsca w 2 i 3 osobowych pokojach bursy przy ul. Czajkowskiego.
- Gdy wysiadali z autobusu, widziałem w ich oczach ulgę, że są w Polsce. Ale też byli skrajnie wyczerpani. Nawet nie myśleli o tym, żeby coś zjeść. Chcieli jak najszybciej położyć się i spać - opowiada Bogdan Józefowicz.
W gronie 62 uchodźców (cześć z nich ma Karty Polaka) są 33 dorosłe kobiety i 29 dzieci. Najmłodsza Samanta ma zaledwie 5 miesięcy.
Teraz pomoc dla nich koordynuje urząd miasta i miejski sztab kryzysowy. Mieszkańcy spontanicznie ruszyli ze zbiórką najpotrzebniejszych rzeczy, które gromadzone są w siedzibie bursy.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?