Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Stromberger - "Anioł z Auschwitz"

Jaromir Kwiatkowski
Maria Stromberger, zdjęcie z 1942 roku.
Maria Stromberger, zdjęcie z 1942 roku. Archiwum Edwarda Pysia
Ryzykując życiem, przenosiła do szpitala obozowego jedzenie i lekarstwa dla chorych więźniów. - To była jedyna osoba, która poświęciła wszystko, by nam pomagać - podkreśla Edward Pyś z Rzeszowa, więzień Auschwitz nr 379.

Była także - ona, Austriaczka! - łączniczką między ruchem oporu na terenie obozu a polskim podziemiem.

Zanim trafiła do KL Auschwitz, pracowała w szpitalu w Heidelbergu, skąd w lipcu 1942 roku została przeniesiona do miejskiego szpitala dla zakaźnie chorych w Królewskiej Hucie (dziś część Chorzowa). Tam pielęgnowała dwóch byłych więźniów Auschwitz. Obaj w czasie majaczeń gorączkowych opowiadali swoje przeżycia obozowe. Te obrazy wydały się austriackiej pielęgniarce tak dziwne i niewiarygodne, że - kiedy opiekowała się tymi pacjentami już w okresie rekonwalescencji - zapytała ich o nie.

- Siostra Maria, jak mi później opowiadała, nie chciała uwierzyć, że Niemcy są zdolni do takich rzeczy - opowiada Edward Pyś.

Postanowiła przekonać się na własne oczy, jak jest naprawdę. W październiku 1942 roku zgłosiła się na ochotnika do pracy w KL Auschwitz. Została siostrą przełożoną w SS-rewirze, małym lazarecie dla esesmanów.

Zemdlała, gdy jeden z więźniów "poszedł na druty"

Pan Edward, który dostał się do pracy w SS-rewirze, był bezpośrednim podwładnym siostry Marii. Pracował w kuchni, w pomieszczeniu, gdzie "uwiła sobie gniazdko": jadła, odpoczywała. Na początku patrzył na nią z ukosa.

Punktem zwrotnym w jej rozumieniu obozowej rzeczywistości była jedna z dość częstych, zwłaszcza w latach 1940-42, sytuacji, gdy jeden z więźniów nie wytrzymał i "poszedł na druty". Była to jedna z form samobójstwa: po przekroczeniu linii oznaczonej tabliczkami i przeciągniętym na słupkach drutem przed pierwszym ogrodzeniem będącym pod napięciem, esesmani stojący na jednej z wieżyczek wokół obozu strzelali do delikwenta, który albo ginął od kuli, albo porażony prądem.

Więźniowie do tego typu przypadków już się przyzwyczaili. Ale nie siostra Maria, chora na serce, która na ten widok zemdlała. Kiedy pan Edward zobaczył ją po kilku dniach, była przygaszona i smutna. Zapytała o sytuację, której była świadkiem. Wyjaśnił jej wszystko.

- Proszę zaobserwować kiedyś - powiedział - powrót więźniów na apel wieczorny do obozu. Takich jak my zobaczy siostra niewielu. Raczej zobaczy siostra pochód szkieletów, a na końcu tych, którzy nie wytrzymali morderczego dnia pracy i na apelu będą leżeć równo poukładani na ziemi, aby stan się zgadzał. Policzą ich jeszcze po raz ostatni, a potem koledzy zawiozą ich do krematorium, które i tak bez przerwy dymi naprzeciw okien szpitalnych.

Przenosiła jedzenie i lekarstwa dla więźniów

Pan Edward zauważył, że to wszystko bardzo siostrę Marię poruszyło. Jeszcze tego samego dnia poszła do obozu. Wróciła dość szybko, blada i bardzo zmieniona. O nic nie pytała. Była przybita.

Przegadali później niejeden dzień. Oczywiście, gdy nikt nie patrzył. Podczas jednej z takich rozmów wyjaśniła swoją początkową rezerwę w stosunku do więźniów. Przed przeniesieniem do Oświęcimia musiała podpisać deklarację, że nigdy nikomu nie wyjawi niczego, co tu zobaczy, gdyż jest to tajemnicą państwową. Uświadamiano ją, że w obozie siedzą przestępcy, wrogowie państwa niemieckiego, którzy mają na rękach krew pomordowanych niewinnych kobiet i dzieci niemieckich.

Opowieści pana Edwarda i innych więźniów uzmysłowiły jej, jaki jest prawdziwy obraz obozu. W efekcie zaczęła świadomie pomagać więźniom. Niejednokrotnie na własną rękę przenosiła do szpitala obozowego jedzenie i lekarstwa dla chorych więźniów. Wielokrotnie "kryła" ich poczynania kolidujące z obozowym regulaminem.

- Kilkanaście razy uratowała mnie od śmierci, a przynajmniej od karnej kompanii i bunkra, co zresztą też mogło zakończyć się śmiercią - podkreśla więzień nr 379.

W styczniu 1943 roku została po raz pierwszy zadenuncjowana przez esesmana Kaulfussa. Lekarz garnizonu SS Wirths zarzucił jej "zbyt ludzkie traktowanie więźniów". Potem były kolejne donosy. Przyparta do muru, sama złożyła donos na Kaulfussa, że po pijanemu podarł portret Himmlera. Podczas konfrontacji postraszyła go tak, że w końcu esesman zostawił ją w spokoju.

Została łączniczką ruchu oporu

Jak wielkie musiało być zaufanie więźniów do siostry Marii, świadczy o tym fakt, że - poprzez pana Edwarda - skontaktował się z nią Władysław Raynoch (nr obozowy 60 746) z propozycją… udziału w pracy konspiracyjnej.

- Tak jest, zgadzam się, choć nie wiem, na czym będzie polegać moja rola. Skoro pan mi to proponuje, wiem, że jest to słuszne i potrzebne - odpowiedziała Edwardowi Pysiowi.

Siostra Maria została łączniczką między Obozową Grupą Oporu a polskim podziemiem. Bezbłędnie, z dużą odwagą i odpowiedzialnością przekazywała materiały na zewnątrz.

- Podawałem jej zazwyczaj hasło, miejsce i termin spotkania, względnie adres, pod który miały być dostarczone materiały z obozu - opowiada Edward Pyś.

Z obozu wychodziły przeważnie dane o liczebności załogi, nazwiska morderców, zestawienia cyfrowe ofiar komór gazowych, wiadomości o rozstrzelanych, względnie prośby o doręczenie konkretnych przesyłek do obozu czy informacje o planowanych ucieczkach. Z zewnątrz przychodziły m.in. lekarstwa, fałszywe "kennkarty", materiały wybuchowe.

Siostra Maria, która miała możliwość poruszania się po całym obozie, a także wyjazdów np. do Chorzowa czy Katowic, oddała ruchowi oporu nieocenione usługi.

Fałszywie oskarżono ją o zabijanie fenolem

Pod koniec 1944 roku siostra Maria została przeniesiona najpierw do Berlina, a później do Pragi.

- Gdyby obóz istniał jeszcze kilka miesięcy, to mogliby ją złapać - uważa pan Edward.

W lipcu 1946 roku otrzymał pierwszy po wojnie list od siostry Marii, w którym zawiadamiała, że trafiła do obozu internowanych pod zarzutem, iż… w Auschwitz zabijała więźniów fenolem.

"Czuję się taka wyczerpana i pusta, bez radości. Wydaje mi się, że cały zapas miłości wyczerpałam w Oświęcimiu. Cel swój spełniłam. Cóż mam jeszcze zrobić?" - napisała.

W innym liście, do narzeczonej (potem żony) pana Edwarda, która dziękowała siostrze Marii za opiekę nad nim, odpisała: "Kochana Ewo! Dziękować nie ma mi pani za co! Moim moralnym obowiązkiem było pomagać cierpiącym, którzy w dodatku przez mój naród zostali postawieni w takiej sytuacji. Ponadto jestem przecież siostrą!!! Och! To było tak mało tego co mogłam zrobić w tym morzu krwi i łez. Któż w ogóle mógł tu coś pomóc! Ja mogłam tylko płakać, a więźniowie mnie pocieszali".

Była świadkiem na procesie Hoessa

Pan Edward poruszył wszystkich kolegów-oświęcimiaków, którzy z racji zajmowanych stanowisk mogli coś pomóc. Na skutek ich interwencji siostra Maria została wypuszczona na wolność i oczyszczona z zarzutów. W kwietniu 1947 roku przyjechała do Polski i uczestniczyła jako świadek w procesie personelu zarządzającego KL Auschwitz, m.in. komendanta Rudolfa Hoessa.

Pan Edward utrzymywał z nią stały kontakt listowy do jej śmierci. Zmarła 18 maja 1957 roku w wieku 59 lat. Ciało - na jej wyraźne życzenie - zostało spalone, a urna z prochami pochowana na cmentarzu w Lindau.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24