- Mówiłem lekarzom, że ja przecież mam raptem 50 lat, że mogę jeszcze żyć, bo przecież nie jestem jakiś ułomny, mam tylko sparaliżowane kończyny- mówi łamiącym głosem Stefan Mairer z Radomyśla Wielkiego. - Mówiłem, żeby ucięli tę nogę jeśli trzeba, bo ja przez nią umieram. Ale nikt nie potrafił nam pomóc - ubolewa.
Był dla nich jak swój
Ta dramatyczna historia swój początek ma w słonecznej Italii. To tam pan Stefan wyjechał za chlebem. Chciał zarobić na dom z drewna, o jakim oboje z żoną marzyli. 52-latek, z wykształcenia mechanik samochodowy, we Włoszech pracował w lokalnym szrocie. Naprawiał też małe motory i kartingi. To właśnie ciężką pracą zyskał szacunek i sympatię mieszkańców Cerignoli.
- Czułem się tam wspaniale, wszyscy byli dla mnie serdeczni. Mówili na mnie „Stefano Polacco”, przepuszczali w kolejkach do sklepu, a Włoch, u którego pracowałem nazywał mnie swoim „fratello”, czyli bratem - opowiada. - Po wypadku Włosi ze świecami przyszli do szpitala. Płacząc modlili się, żebym przeżył i żebym wyzdrowiał - dodaje.
Bo latem 2005 r. pan Stefan miał poważny wypadek na motocyklu. Nigdy już nie stanął na nogi. Od 10 lat porusza się na wózku inwalidzkim. Ale do tej pory nie narzekał, choć przeszedł kilkanaście operacji. Zdrowie zaczęło poważnie szwankować w ubiegłym roku. Zaczęło się od złamania nogi w miejscu ropnej odleżyny. Podczas pobytu w Szpitalu Powiatowym w Mielcu rana bardzo się powiększyła. Do tego stopnia, że zaczęła z niej wyciekać krew i ropa. Było jej tak dużo, że 52-latek zaczął mieć poważny niedobór żelaza.
- Przez ten otwór wyciekały też fragmenty chrząstek i kości łączącej biodro z piszczelą. Przez to nie ma tam już kości, a noga nadaje się dziś już tylko do wyłuszczenia, czyli bardzo skomplikowanej amputacji - opowiada Dorota Mairer, żona pana Stefana.- Ale o tym w karcie leczenia pacjenta nie ma ani słowa - opowiada.
Kontrowersyjne leczenie
Za to lekarze z Mielca w odleżynę wsadzili śrubę, która miała pomóc utrzymać staw.
- Ale noga w ogóle się nie trzyma, lata na boki. W dodatku okazało się, że mąż przeszedł zapalenie kości, bo w szpitalu dostał zakażenia - wzdycha pani Dorota. - Kiedy mówiłam, że bolą go ręce lekarze kazali kupić mu maść, uspokajali, że odleżyna ładnie się goi i wszystko jest w porządku - dodaje.
Ponieważ stan jej męża się pogarszał, a niektórzy lekarze sugerowali, że jeśli nie znajdzie mu innego szpitala będzie powoli umierał, zdesperowana 45-latka zwróciła się do znanej reporterki Elżbiety Jaworowicz, która nakręciła o rodzinie reportaż. Po jego emisji pan Stefan trafił do otwockiej kliniki, gdzie wyznaczono mu wreszcie termin operacji.
- Ja nigdy nie przypuszczałam, że coś takiego może spotkać pacjenta ze strony lekarza. Jak oglądałam takie zachowania lekarzy w telewizji nie wierzyłam. Dopóki nie spotkało to nas - kręci głową pani Dorota.
Mielecki szpital pytany o to, czy doszło do zaniedbań w leczeniu odpowiada, że nie. W piśmie przesłanym do naszej redakcji jego dyrektor podkreśla, że nie stwierdza nieprawidłowości w hospitalizacji. Badało to m.in. konsylium lekarskie, składające się ze wszystkich ordynatorzy oddziałów, na których leżał pacjent, w tym wewnętrznego, ortopedyczno-urazowego, chirurgicznego i dermatologicznego. Podczas konsylium lekarze ponownie analizowali dokumentację przebiegu leczenia. I uważają, że błędu nie popełnili. „Od chwili przyjęcia do placówki pacjentowi wykonano wszystkie specjalistyczne badania oraz przeprowadzono odpowiednie konsultacje”- pisze Leszek Kołacz, dyrektor szpitala.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?