Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mikołajkowowie z Dębicy uratowali 13-osobową rodzinę Żydów

Andrzej Plęs
Leokardia i Aleksander Mikołajkowowie z synami Leszkiem i Andrzejem.
Leokardia i Aleksander Mikołajkowowie z synami Leszkiem i Andrzejem. FOT. ARCHIWUM
Murowany dom przy ul. Kościuszki w Dębicy. Dziś niepozorny, przed wojną musiał być jednym z bardziej okazałych w mieście. Miejscowi mijają go bez emocji.

Kierowców irytuje, bo niemal wrzyna się w ruchliwą jezdnię. Kryje bodaj najbardziej fascynującą historię Dębicy okresu okupacji.

Mieszkali tu jeszcze przed wojną. On - Aleksander Mikołajkow, lekarz powiatowy. Ona - Leokadia, pielęgniarka i "przy mężu". W domu przy ul. Kościuszki Aleksander miał gabinet, więc drzwi budynku niemal się nie zamykały, co miało bodaj decydujące znaczenie dla późniejszych wydarzeń. A społecznikowskie pasje doktorostwa w okresie okupacji omal nie zaprowadziły ich pod mur.

Ucieczki i powroty… przez ulicę

Z lipcowej czystki dębickiego getta w 1942 roku ocalała garstka Żydów. Wśród nich 13-letni Efraim Reich. Świat pewnie nie dowiedziałby się o dramatycznych losach tej żydowskiej rodziny, gdyby nie jego wspomnienia, opublikowane w 1960 roku w "New York Post".

W połowie wojny los

zetknął Efraima z Aleksandrem i jego żoną, która, mimo wyraźnych i kategorycznych zakazów władz okupacyjnych, po kryjomu nosiła do getta żywność. Ci wewnątrz też chcieli żyć, a jednym ze sposobów na przeżycie było udowodnienie okupantom swojej użyteczności. Toteż Efraim wystarał się o posadę gońca u doktora. Kiedy zapowiedziano kolejną likwidację dębickiego
getta, Efraim poprosił lekarza o pomoc. Aleksander nie zwykł odmawiać pomocy - w połowie lipca 1942 roku chłopiec wyprowadził z getta po kolei niemal wszystkich członków swojej rodziny. Tylko 19-letniej siostry nie zdołał wyprowadzić. Zginęła na drutach okalających getto. Mikołajkowowie mogli bezsilnie obserwować ten pogrom z okien domu, bo od getta dzieliła ich tylko ulica.

Ocalałych lekarz ukrył w swoim domu. Na kilka dni zaledwie, bo kiedy przez Dębicę przetoczyła się fala pacyfikacji, rodzina Reichów wróciła za druty. Nie chcieli narażać dobroczyńców na śmierć. Rodzina lekarzy nie zapomniała o żydowskich podopiecznych, nawet kiedy byli po drugiej stronie tego podzielonego według rasistowskich kryteriów świata i wspomagała Reichów do listopada 1942 roku. Wtedy runęła kolejna fala eksterminacji, więc Reichowie po raz drugi skryli się w murach domu Mikołajkowów. Przeczekali tydzień, wrócili do getta. Nie na długo, bo w grudniu hitlerowcy zdecydowali się zastosować w Dębicy "ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" - getto miało zostać zlikwidowane, a jego mieszkańcy…

Tym razem to Mikołajkow ostrzegł Reichów o planach hitlerowców i sam zaproponował pomoc - cała 13-osobowa rodzina żydowska znów skryła się w domu doktorostwa.

21 miesięcy w zamknięciu

Trafili tu w grudniu 1942 roku, wyszli dopiero z końcem sierpnia 1944 roku. 21 miesięcy w zamknięciu, pod nieustającą presją czystek, łapanek, przeszukiwań. W domu stojącym w centrum miasta, między likwidowanym do końca gettem, a budynkiem, w którym mieściła się powiatowa komendantura gestapo. Może pod latarnią jest najciemniej, ale Reichowie wcale nie czuli się bezpieczniej o kilkanaście metrów od miejsca, z którego na okolicę płynęła śmierć.

Rzadko widzieli słońce; trafili najpierw na strych domu, potem dyskretnie przeniesiono ich do garażu. Dziewięć miesięcy po cichutku (bo obok gestapo) Aleksander do spółki z Reichami kopali pod garażem ukrytą piwnicę. Już sama operacja była ryzykowna, bo wystarczył rzut oka gestapowca z okna sąsiadującego budynku, by kopanie skończyło się śmiercią konspiratorów. Bóg nad nimi czuwał, i ten staro, - i nowotestamentowy, skoro skończyli w ostatniej chwili. Bo ledwie zdołali zamaskować wejście do piwnicy, u Mikołajkowów pojawiło się gestapo - rano rekwirują garaż.

Dla Reichów to była ostatnia noc w "tajnej" piwnicy. Noc, podczas której musieli się znów przeprowadzić na strych domu. Kilkanaście miesięcy spędzili na tym skrawku przestrzeni, w pomieszczeniu tak niskim, że nie sposób było przyjąć postawy pionowej. Dokarmiało ich doktorostwo, w czasach, kiedy nawet podstawowe produkty żywnościowe były na kartki, a marmolada była niemal rarytasem.

Doktor leczył, pacjenci z okolicznych wsi płacili czasem żywnością. Pomagała księżna Helena Jabłonkowska, której doktor "podsyłał" żydowskie dzieci, by umieszczała je w polskich sierocińcach na aryjskich papierach. Za ubikację musiało wystarczyć wiadro, co noc wynoszone przez gospodarzy.

Życie za życie

Tym na strychu każdego dnia groziła śmierć, przy życiu utrzymywała wola przetrwania. I nadzieja, bo doktor dzień w dzień dostarczał uciekinierom informacje z pierwszej linii frontu wschodniego, a te czerpał od okolicznych partyzantów. Bo Mikołajkow ryzykował podwójnie: ukrywając Żydów i angażując się w partyzancką konspirę. Nie raz wzywano go do lasu, do rannych. A koniec nazistowskiego horroru był coraz bliżej.

Dzień, w którym Reichowie urodzili się po raz drugi, był dniem śmierci
Aleksandra. Front wschodni był tuż, tuż, a Armia Krajowa rozpoczęła Akcję "Burza" i bitwę na polanie Kałużówka pod Dębicą - jedną z największych bitew partyzanckich podczas II wojny. Aleksander ruszył z pomocą medyczną do rannych partyzantów. Nie dotarł, zginął po drodze od pocisku artyleryjskiego i nikt nigdy się nie dowie, czy był to pocisk hitlerowski, czy sojuszniczy.

Pamiętać o zapomnianych

Paradoks życia ludzkiego - Mikołajkow przez dwa lata codziennie narażał się na śmierć, a zginął w dniu wyzwolenia Dębicy. Tego samego dnia 13 osób, po 21 miesiącach dobrowolnego uwięzienia na strychu doktorowego domu, wyszło na wolność. Trupiobladzi i spuchnięci, półślepi od wiecznego półmroku, ale wolni. Po krótkim pobycie w austriackim obozie przesiedleńczym trafili do Stanów Zjednoczonych.

Przez lata bezskutecznie próbowali ściągnąć do USA Leokadię. Ameryka raz po raz odmawiała jej wizy. Nowojorscy Żydzi uparli się, doprowadzili do tego, że Leokadia w końcu otrzymała amerykańską wizę. Ci, którzy zawdzięczali życie jej i jej mężowi, zgotowali jej królewskie przyjęcie: zatrzymali ruch na głównej ulicy Nowego Jorku, wsadzili panią Mikołajkow do kabrioletu i siłą mięśni, przypiętymi do wozu pasami, przeciągnęli pojazd wzdłuż ulicy. Ceremonii towarzyszył szpaler wiwatujących ludzi. Efraim sam przyznawał, że przez te straszne 21 miesięcy doznał przełomu duchowego. Został rabinem w nowojorskim Brooklynie.

Mikołajkowowie mają swoje drzewka w parku otaczającym instytut Yad Vashem, obydwojgu Kneset przyznał najwyższe cywilne odznaczenie, jakie Izrael przyznaje nie-Żydom - medale Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Swoje wspomnienia o Aleksandrze w "New York Post" Efraim kończy jak rabin, człowiek i ocalony: "Każdego roku w dniu jego śmierci myślę o nim. Wierzę w życie pozagrobowe. Myślę, że jest tam jednym z wielkich. Świat musi w końcu stać się dobry, jeżeli są na nim tacy ludzie jak on".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24